Lwów uchodzi dziś za jedno z najbezpieczniejszych miast Ukrainy ogarniętej wojną od 2022 roku. Bezpośredni ostrzał zdarza się tu rzadko, a front oddalony jest o setki kilometrów na wschód. A jednak wojna jest obecna wszędzie i na co dzień. W dźwięku regularnie powtarzających się syren ostrzegających przed nalotami. W oczach rannych weteranów, którzy stracili kończyny w wyniku wybuchów. Podczas kilku pogrzebów tygodniowo odbywających się na Polu Marsowym Cmentarza Łyczakowskiego. A także w zabezpieczonych blachą i workami z piaskiem zabytkach – kościołach, pomnikach czy pałacach – których pełnego piękna nie możemy podziwiać.
Mimo wojny we Lwowie życie toczy się dalej. Kawiarnie i restauracje są gwarne i pełne, a do opery trudno zdobyć bilet. Codzienne rytuały stają się formą oporu wobec wojny – na złość Putinowi. Lwowianie nie zamierzają z niczego rezygnować, jedynie adaptują się do trudniejszych warunków. Niegdyś ulice były głośne do późnej nocy, dziś wyludniają się już o 23:00. Od północy do 6 rano trwa godzina policyjna i wszyscy się do niej stosują. Turystów z zagranicy jest garstka, ale Ukraińcy z innych regionów odwiedzają Lwów tłumnie. Spacerując po jego ulicach, nie sposób zapomnieć, że trwa wojna. Ale równie łatwo zauważyć, że życie – z całą swoją kruchością i siłą – też nadal się toczy. W tym właśnie tkwi dramat i piękno współczesnego Lwowa.
Strefa wojenna
Przed wyjazdem na Ukrainę koniecznie trzeba w telefonie zainstalować aplikację Air Alarm, która ostrzega przed spodziewanym atakiem rakietowym lub dronowym. Posiada ona mapę, która pokazuje stopień zagrożenia. Im nasz region jest bardziej czerwony, wręcz brunatny, tym niebezpieczeństwo ataku jest większe. Pierwszą syrenę alarmową usłyszałam już w pociągu na trasie Przemyśl-Lwów, gdy dopiero co przekroczyłam granicę. Właściwie tylko ja się nim przejęłam. Trwał ponad 20 min. Dla mnie ten czas płynął bardzo wolno i był podszyty strachem, którego do tej pory nigdy nie doświadczyłam. Bo nigdy wcześniej nie byłam w kraju, gdzie aktualnie toczy się wojna. Reszta podróżnych siedziała niewzruszona, jakby zadzwonił komuś budzik w telefonie.
Dla nich to niemal codzienność, ale taka beztroska jest niestety zdradliwa. W Kijowie właściwie nie ma już nocy bez alarmów przeciwlotniczych. Każde machnięcie ręką i rezygnacja z zejścia do schronu może skończyć się tragicznie. Syreny alarmowe potrafią rozbrzmiewać o każdej porze – rano, w środku dnia, a najczęściej w nocy. Za każdym razem, gdy kładłam się do łóżka, zastanawiałam się, czy będę mogła spokojnie przespać tę noc. Największym szczęściem po przebudzeniu była świadomość, że w nocy nic nie wyrwało mnie ze snu. W czasie czterodniowego pobytu we Lwowie tylko raz obudziłam się z powodu alarmu w telefonie – rozbrzmiał o 3:20. Za oknem słychać było dźwięk syren i dobywające się z głośników polecenia zejścia do schronów. Najpierw po ukraińsku, potem również po angielsku.
Co w takiej sytuacji trzeba zrobić? Ja się ubrałam, naszykowałam butelkę z wodą, do torby wsadziłam paszport, powerbank, czołówkę oraz batona. I patrzyłam nieustannie w telefon. Na początku kolor mojego regionu był jasnoczerwony, czyli zagrożenie względnie niewielkie. Ale systematycznie robił się coraz bardziej intensywny. Tu już trwa walka z myślami – schodzić na dół do piwnicy czy zostać? Co robili w tym czasie inni mieszkańcy Lwowa? Podejrzewam, że nadal spali. Pewnie byłam jedną z niewielu osób w mieście, która wstała, patrzyła w niebo i nasłuchiwała, czy nic nie nadlatuje. Po 50 minutach alarm odwołano, a ja z ulgą mogłam pójść spać.
Aplikacja Air Alarm w czasie mojego pobytu we Lwowie
Informacja o lokalizacji schronu wraz z numerem telefonu do osoby, która ma klucze.
Widok ulicy tuż przed godziną policyjną. O 23 wszystkie lokale się zamykają, aby pracownicy i goście zdążyli przed północą dotrzeć do domów.
Czy Lwów jest zupełnie bezpieczny? Nie
Od 2022 roku Lwów i okolice zostały ostrzelane dziesiątki razy. Celem były pobliskie bazy wojskowe, infrastruktura energetyczna, magazyny, ale i dzielnice mieszkalne. Najtragiczniejsze uderzenia miały miejsce w 2023 roku – w marcu (pięciu zabitych po ataku na przedmieścia) i lipcu (dziesięć ofiar w wyniku trafienia rakiet w kompleks bloków) oraz we wrześniu 2024 roku. Wówczas rakiety trafiły w historyczne centrum, zabijając siedmiu cywilów, w tym dzieci. W sumie we Lwowie i okolicach w wyniku ataków powietrznych zginęło co najmniej 68 osób, a ponad 270 zostało rannych.
W ramach zemsty za przeprowadzoną 1 czerwca 2025 roku ukraińską akcję dronową na bazy lotnictwa strategicznego Rosji, Moskwa zdecydowanie nasiliła naloty powietrzne. Pierwszy potężny atak został przeprowadzony w nocy 29 czerwca 2025 roku, tydzień po moim powrocie ze Lwowa. Ponad 500 dronów i śmiercionośnych rakiet zostało wycelowanych w budynki cywilne i infrastrukturę. Po raz pierwszy od roku kierowały się przede wszystkim na zachód Ukrainy, w tym do Lwowa. W mieście na szczęście nikt nie zginął. Poległ za to bohaterską śmiercią 32-letni pilot F-16, Maksym Ustymenko. Zdążył opuścić strefę zabudowaną, aby samolot nie spadł na osiedla ludzkie. Osierocił 4-letniego syna.
Drugi atak, rekordowy na tle całej wojny, miał miejsce kilka godzin po opublikowaniu tego wpisu. W nocy z 8 na 9 lipca 2025 roku Rosja wystrzeliła aż 728 dronów, 6 rakiet Kindżał oraz 7 pocisków manewrujących Iskander-K. Głównymi celami było lotnisko wojskowe Ozerne pod Żytomierzem oraz Łuck – oba w zachodniej Ukrainie. Wybuchy odnotowano także we Lwowie. Trzeci atak, przeprowadzony w nocy z 11 na 12 lipca, czyli zaledwie dwa dni po poprzednim, był ponownie wymierzony w zachód Ukrainy. Tym razem Lwów bardzo ucierpiał. Odnotowano ponad 20 wybuchów, miejscowa politechnika straciła 500 szyb w oknach, zaś kilkadziesiąt budynków mieszkalnych uległo zniszczeniu. Na szczęście nikt nie zginął.
Mapa ataku z 29 czerwca – większość rakiet i dronów została skierowana na zachód Ukrainy
Mapa ataku z 12 lipca – celami były Łuck, Lwów i Czerniowce
W ogrodzie Pałacu Potockich we Lwowie taka nietypowa wystawka. Ślady wojny
Pan Stanisław, Polak ze Lwowa, który sprząta Cmentarz Łyczakowski, przyznał, że teraz nalotów boją się tylko zwierzęta. Człowiek do wszystkiego się przyzwyczai. Na początku wojny, gdy alarmy były częstsze, jego pies Darwin umarł na zawał serca. Chciałby mieć kolejnego przyjaciela, bo odkąd dzieci mieszkają we Wrocławiu, czuje się samotny. Ale zaczeka na koniec wojny, zanim zdecyduje się na zwierzaka. Nie zniósłby cierpień i strachu w oczach kolejnego pieska. Nie muszę namawiać go na rozmowę. Chętnie snuje opowieści i cieszy go każdy Polak napotkany na Cmentarzu Łyczakowskim. Z powodu wojny jest nas zdecydowanie mniej.
Normalność dzięki generatorom prądu
Jesień i zima 2022 roku upłynęły w Ukrainie pod znakiem braku prądu i ogrzewania. Rosyjskie ataki na infrastrukturę energetyczną sprawiły, że miasta pogrążały się w ciemnościach. Lwowskie kawiarnie, restauracje i bary – tak ważne dla mieszkańców – nie chciały kapitulować. Czasy wojny wymagają wyjątkowych rozwiązań, więc zainstalowano setki generatorów.
W chłodne i zasnute mrokiem wieczory pod lokalami słychać było jednostajny pomruk silników, zaś zapach
benzyny mieszał się z aromatem kawy. Kultura kawiarniano-restauracyjna nie poddała się wojnie. Na szczęście od dłuższego czasu nie było podobnych ataków, ale generatory wciąż są widoczne i zapewne pozostaną we Lwowie do samego końca rosyjskiej agresji. Nowy krajobraz już wrósł w tkankę miejską. Wielkie skrzynie służą klientom m.in. jako stoliki do postawienia piwa czy drinka.
Nowa tkanka społeczna
Lwów z powodu wojny przeszedł niekoniecznie pożądaną transformację demograficzną. Ulice pełne są przybyszów ze wschodu, głównie rosyjskojęzycznych, których mentalność i zachowanie są zupełnie inne od wschodniej. Miasto, które przed wojną miało nieco ponad 700 tysięcy mieszkańców, według najnowszych szacunków przekroczyło ich milion.
Przybysze, często o innych akcentach, nawykach i oczekiwaniach, zaczęli kształtować nowe oblicze Lwowa. Ich obecność wyraźnie zmienia społeczną tkankę miasta. Mają pieniądze i lubią je wydawać, a ich ubrania przywołują na myśl moskiewską ulicę. Pani Myrosława pracująca w skansenie w Szewczenkowskim Gaju jest wobec „nowych” bardzo krytyczna. Mówiła mi, że tym ze wschodu brakuje kultury i nie potrafią uszanować lwowskich tradycji. Są hałaśliwi, dużo piją i nie ma w nich patriotyzmu.
Otwarcie nazwała imigrantów z Charkowa czy Chersonia „orkami”. Wspomniała, że mieszkańcy Lwowa użyczali im za darmo mieszkania po wybuchu wojny. Przybysze ze wschodu nie dość, że nie okazywali wdzięczności, to jeszcze złośliwie włączali na całe dnie światło i rozkręcali gaz, aby rachunek do zapłacenia był jak najwyższy.
Zabytki pod specjalną ochroną
Lwów to miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, dlatego od początku wojny trwa walka o ochronę jego architektury. Najcenniejsze kościelne witraże i rzeźby zostały osłonięte specjalnymi konstrukcjami, które mają chronić je przed odłamkami. Dlatego nie zobaczymy chociażby monumentalnego pomnika Adama Mickiewicza czy pobliskiej kolumny z figurą Matki Bożej, pod którą Lwowianie mimo to codziennie się modlą. Te zabezpieczenia nie mają stuprocentowej skuteczności, ale są wyrazem determinacji: niezależnie od wojny, dziedzictwo kulturowe miasta musi przetrwać.
Wojna dotknęła też muzea, które ogołocone zostały z najcenniejszych skarbów. Część zbiorów ukryto w schronach, a resztę ewakuowano za granicę, m.in. do Polski. Tym samym wizyta w tego typu miejscach może rozczarować. Eksponatów jest naprawdę mało, a część sal, np. w Małym Wawelu, czyli Kamienicy Królewskiej należącej do rodu Sobieskich, jest wyłączona z możliwości odwiedzin.
Warto też nadmienić, że wojna narzuca ograniczenia w robieniu zdjęć. Obiekty strategiczne, takie jak np. dworce, są objęte zakazem fotografowania. A ten lwowski jest wyjątkowej urody. Dodatkowo we Lwowie zamknięto punkt widokowy na Wzgórzu Zamkowym, skąd rozpościera się piękna panorama na miasto. Powód? Dywersanci mogliby stąd prowadzić ostrzał.
Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, czyli polski kościół we Lwowie. Większość mszy jest prowadzonych w naszym języku.
Oznaki wojny
Wystarczy przejść głównymi ulicami Lwowa, by przekonać się, że przed wojną nie da się uciec mimo geograficznej odległości. Bez trudu napotkamy mężczyzn w mundurach polowych, podobnie jak weteranów poruszających się na wózkach, na protezach czy o kulach. Okrucieństwo wojny w ich okaleczonych postaciach, smutnych twarzach, jest najbardziej dojmujące. Wciąż zastanawiałam się, jak potrafią odnaleźć się w mieście sprawiającym wrażenie, że wojny nie ma. Gdzie zewsząd dobiega muzyka, słychać gwar rozbawionej młodzieży i warkot silników drogich samochodów, a każda knajpka pęka w szwach.
W Polsce jeszcze w latach 80. XX wieku na ulicach można było spotkać wielu inwalidów z czasów II wojny światowej. Czyli 40 lat po jej zakończeniu. Nawet jeśli Ukraina wywalczy upragniony pokój, to ofiary rosyjskiej napaści będą o niej przypominały przez całe dekady. Nie mówiąc już o stratach demograficznych i rozchwianej gospodarce.
Lwów stara się wspierać weteranów. Istnieje specjalna sieć restauracji należących do nich lub ich zatrudniających. W całym mieście jest ponad 15 takich lokali, np. Veterano pizza i Ce falafel, krychitko! przy ul. Starożydowskiej czy popularny pub Bratyska z wielkim wyborem lokalnych piw w pasażu Krywa Lypa. Powrót do zarabiania i normalnego życia jest dla byłych żołnierzy bardzo ważny.
Żołnierz na przepustce (a po prawej pochód Hare Kryszna)
Weteran na wózku inwalidzkim – stracił obie nogi. W tle Opera Lwowska.
W kościele garnizonowym Piotra i Pawła znajduje się miejsce pamięci poległych ukraińskich żołnierzy.
Niemalejące potrzeby
Na głównej arterii Lwowa, przy Prospekcie Swobody, żołnierze w oparach dymu papierosowego i przy dźwiękach muzyki dobiegającej z ich furgonetki zbierali pieniądze na wsparcie ukraińskiej armii. Dorzuciłam się i ja, a pudełko wypełnione całkiem wysokimi nominałami było miłym widokiem. Mimo ogromnych kwot z budżetu Ukrainy i datków płynących ze świata, żołnierzom wciąż brakuje pieniędzy na drony, samochody terenowe w strefie walk (obecnie już połowa z nich nie wraca z misji) czy wyposażenie osobiste.
Skala potrzeb jest ogromna i każdy żołnierz to oddzielna historia. Czasem największym wyzwaniem jest powrót do rodziny w czasie przepustki. Pewnego dnia na ulicy zaczepił mnie mężczyzna w mundurze. Pokazał legitymację wojskową, jakiś drugi dokument i powiedział ze smutkiem w oczach, że prosi o pieniądze na benzynę, by dojechać do domu. Jakie to musi być dla tych żołnierzy upokarzające. Kładą na szali swoje zdrowie i życie, a potem muszą prosić obcych ludzi o wsparcie.
Pole Marsowe – krwawiące serce Lwowa
Na Cmentarzu Łyczakowskim są dwa miejsca, w których chowani są niedawno zmarli ukraińscy żołnierze. Ci, którzy zginęli w 2014 roku i później (wojna w Donbasie), spoczywają niedaleko Cmentarza Orląt Lwowskich. Ale tu miejsca już nie ma. Nowe mogiły znajdują się na Polu Marsowym, za murami Cmentarza Łyczakowskiego. Są ich tysiące. A mowa tylko o ofiarach ze Lwowa i okolic. Leżą na nich świeże kwiaty oraz zdjęcia młodych, uśmiechniętych mężczyzn w mundurach – widziałam także trzy kobiety. Nad każdą mogiłą łopocze flaga. To robi piorunujące wrażenie, zwłaszcza w wietrzny dzień. Szum bólu i cierpienia, przerwanych młodych żyć i rozdartych rodzin.
Pole Marsowe z grobami żołnierzy poległych od 2022 roku
Byłam świadkiem pogrzebu żołnierza zabitego na froncie, dwudziestolatka. Przyjechała orkiestra wojskowa i najbliższa rodzina. Przechodnie zatrzymywali się i czekali do końca, aż uroczystość się skończy. Wystrzelono potrójną salwę honorową i przekazano flagę Ukrainy najprawdopodobniej jego braciszkowi. Chłopiec miał jakieś 8 lat i łkał. Cała rodzina szlochała. Nikt nie jest przygotowany na śmierć syna, męża, brata i ojca. Jaka to jest bezsensowna wojna, widać właśnie w takich momentach.
Skala tragedii
Każdego tygodnia na Polu Marsowym odbywa się kilka, czasem kilkanaście pogrzebów. Uroczystość rozpoczyna msza w kościele garnizonowym św. Piotra i Pawła przy ul. Teatralnej. Zdjęcie żołnierza lub żołnierki zawiśnie zarówno w świątyni, jak i przed ratuszem wraz z biogramem. Później ciało przewożone jest na Pole Marsowe. Wszyscy, niezależnie od szarży i dokonań na froncie, leżą w takich samych grobach z drewnianym krzyżem. Serce łamią pamiątki przyniesione przez rodziny. Pluszowe misie, kartki z dopiskiem „dla Tatusia’’, cukierki, naszyjniki, czapki.
Pole Marsowe to miejsce, gdzie wojna zyskuje najbardziej realne oblicze. Gdy stoimy pośród tysięcy grobów, z których wiele ma mniej niż miesiąc, zaczynamy rozumieć skalę tragedii. Człowiek czuje w tym miejscu bezbrzeżny smutek, przytłaczającą niemoc i wreszcie ogromną wściekłość. To nie jest miejsce dla wszystkich i na pewno nie stanie się atrakcją turystyczną. Licznie powiewające czerwono-czarne flagi, niegdyś używane przez UPA, obecnie stały się symbolem walki z moskiewskim najeźdźcą. Polakom nie pozostaje nic innego, jak ten fakt zaakceptować.
Na Polu Marsowym jest też grób Polaka o białoruskich korzeniach, Przemysława Rasiewicza-Kuczyńskiego. Zginął 6 sierpnia 2024 roku w wieku 36 lat. Walczył w pułku im. Kalinowskiego od września 2022 roku – w Bachmucie, Orichiwie, Charkowie oraz Czasiw Jarze.
Czerwiec 2025 r.