Kambodża to dziś jeden z najbardziej zaminowanych krajów świata, jeden z najbiedniejszych, jeden z najbardziej pokrzywdzonych dziejowo. Najpierw padł ofiarą politycznej degrengolady, następnie wciągnęły go macki wojny wietnamskiej i został zbombardowany przez Amerykanów. Spadło na niego więcej bomb, niż alianci zrzucili w czasie całej II wojny światowej. Dzieła zniszczenia dopełniły zbrodnie Czerwonych Khmerów. Warto mieć tego świadomość, bo tylko wówczas można zrozumieć, dlaczego Kambodża wygląda teraz tak, a nie inaczej.
Wszystko zaczęło się od wojny w sąsiednim Wietnamie, która zdestabilizowała neutralną Kambodżę. Choć już od jakiegoś czasu zmagała się z wewnętrznymi napięciami politycznymi. Panujący książę Sihanouk nie grzeszył cnotami, za jego rządów panowała korupcja. Podwładni z trudem wiązali koniec z końcem, podczas gdy elity polityczne opływały w dostatki. Wybawicielem uciemiężonego ludu chciał zostać generał Lon Nol, ale szybko okazało się, że nie jest zdolny ani do wprowadzenia potrzebnych reform, ani tym bardziej do rządzenia. W Kambodży zaczęło się dziać gorzej niż za księcia Sihanouka, aż w końcu wybuchła wojna domowa. Po jednej stronie stał wspierany przez Amerykanów generał Nol, a po drugiej radykalnie komunistyczna partyzantka, tzw. Czerwoni Khmerzy, na której czele stał niejaki Pol Pot (właściwie Saloth Sar).
Ludzie uciekali ze spustoszonych wojną wsi do coraz bardziej zatłoczonych miast, inteligencja, nie widząc choćby cienia nadziei na uratowanie kraju przed całkowitą destrukcją, wyemigrowała. Część mieszkańców Kambodży naiwnie wierzyła, że Czerwoni Khmerzy przyniosą tak potrzebną polityczną i społeczną odnowę. Co więcej, sam książę Sihanouk ich poparł, licząc, że dzięki ich pomocy oraz wsparciu komunistycznych Chin wróci do władzy. Tym samym Czerwoni Khmerzy uzyskali polityczną legitymizację na arenie międzynarodowej oraz zaczęli przyciągać coraz większą liczbę partyzantów myślących, że walczą za monarchię, a nie za komunizm.
Reżim Pol Pota
W 1975 roku Stany Zjednoczone wycofały się z Wietnamu, a to pociągnęło za sobą upadek rządu Kambodży pod przywództwem generała Nola. Władzę w kraju przejęli Czerwoni Khmerzy, na których czele stanął wcześniej nieznany Pol Pot. Nie do końca wiadomo, co skłoniło wykształconego w Paryżu nauczyciela francuskiego do wprowadzenia tak okrutnego reżimu i zepchnięcia swojego kraju w przepaść. Rozpoczął od zmiany jego nazwy na Demokratyczną Kampuczę, choć z demokracją nie miała ona nic wspólnego. Ludność z zatłoczonych miast deportowano na wieś do obozów pracy przymusowej. Wprowadzono radykalny system komunistyczny bez własności prywatnej, religii i pieniędzy. W ciągu trzech i pół roku od przejęcia władzy przez Pol Pota wskutek głodu, nędzy, chorób i masowych egzekucji zginęło co najmniej 1,7 mln ludzi. To 20% wszystkich mieszkańców Kambodży.
Wielu Czerwonych Khmerów było kiedyś mnichami, przyzwyczajonymi do rygorystycznej buddyjskiej dyscypliny, ascetyzmu, wyrzeczenia się prywatnej własności i podporządkowania się. Dla nich wstąpienie w szeregi Czerwonych Khmerów stanowiło niejako substytut zakonu, a Pol Pot zajął miejsce Buddy. Ofiarami reżimu padły kobiety, które masowo zmuszano do ślubów z przedstawicielami Czerwonych Khmerów i rodzenia im dzieci. Około 250 tysięcy kobiet zostało przymuszonych do zamążpójścia z mężczyznami, których w ogóle nie znały lub którzy nierzadko wcześniej byli ich oprawcami. Po upadku reżimu takie związki nadal trwały, rodziły się kolejne dzieci, ale wśród małżonków nigdy nie narodziła się miłość. Za to przemoc fizyczna i psychiczna była na porządku dziennym. Pozostawali razem tylko po to, aby wspólnie pracować i wychowywać dzieci, bo w zdemolowanym gospodarczo, społecznie i politycznie kraju przeżyć w pojedynkę było nie sposób.
Więzienie S-21
Do Phnom Penh przyjeżdża się głównie po to, by na własne oczy zobaczyć ślady po zbrodniach Czerwonych Khmerów. Odwiedza się m.in. „pola śmierci”, mieszczące się 15 km za miastem. Ja nie zdecydowałam się na taką wycieczkę, z jednej strony bojkotując tuk tuki, które żądają 20 dolarów za przejazd, a z drugiej strony odcinając się od bezrefleksyjnej turystyki tropem zbrodni i ludzkich tragedii. Zwiedzanie miejsca spoczynku tysięcy Khmerów i fotografowanie ich czaszek budzi we mnie moralny opór. Zwłaszcza gdy wokół plączą się dziesiątki turystów ze zorganizowanych wycieczek. Zdecydowałam się jedynie na wizytę w więzieniu Tuol Sleng, najbardziej tajnym ze wszystkich 196 więzień utworzonych na terytorium Kambodży.
Przetrzymywano i torturowano w nim nie tylko osoby otwarcie występujące przeciwko nowemu reżimowi, ale też takie, które niesłusznie oskarżono o działalność wywrotową. Więźniowie najczęściej nie byli świadomi zarzutów, jakie się im stawia, ale byli torturowani tak długo, aż do wszystkiego się przyznali. Wówczas kara była tylko jedna – egzekucja. Więzienie utworzono na terenie szkoły, dość blisko centrum. Do wyboru był jeszcze inny szkolny budynek, w okolicach Pomnika Niepodległości, ale zdecydowano się na bardziej ustronną lokalizację. Dzięki temu potworności, które się tu działy, mogły pozostać tajemnicą.
Więźniów przesłuchiwano bezpośrednio w celach. Aby wymusić zeznania, stosowano rozmaite tortury, z których bicie było najlżejszą. Porażano ich prądem, wyrywano paznokcie, a potem rany polewano alkoholem. Za toaletę służyły puste opakowania po nabojach, a za prysznic – szlauch wkładany przez okno do celi, w której znajdowało się wielu więźniów. Takie kąpiele potrafiły być 1-2 razy w tygodniu lub tylko raz w czasie kilkumiesięcznego pobytu. Muzeum eksponuje dość drastyczne zdjęcia przetrzymywanych – są bardzo wychudzeni, nadzy, z odsłoniętymi genitaliami, na niektórych widać nawet zwłoki. W gablotach znajdują się też czaszki, kości i ubrania ofiar, w tym małych dzieci. Na terenie byłego więzienia znajduje się 14 grobów, które jako ostatnie odnaleziono. Do dziś żyje dwóch ocalałych z S-21. Jeden z nich przeżył, bo odkryto jego zdolności malarskie i zaangażowano w tworzenie portretów Pol Pota. Drugi naprawiał maszyny i samochody.
Miejsce wyciszenia i refleksji
Obecne otoczenie muzeum ludobójstwa – bo taką teraz funkcję pełni więzienie – stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co działo się tutaj 40 lat temu. To bardzo cicha, zielona przestrzeń, z palmami i wieloma ławkami, na których przysiadają turyści, by wysłuchać swoich audio przewodników. Czułam się niemal jak w parku, z dala od zgiełku Phnom Penh i wszechobecnych tuk tuków. Trochę mnie ta atmosfera uwierała, choć może był to celowy zabieg. Poprzez wyciszenie należy przejść do zadumy nad tym, co było, a następnie odpuścić winy i czynić wszystko, by podobne okrucieństwo się już nie powtórzyło.
Dowodem na to, że Khmerowie nie rozpamiętują zbrodni Pol Pota, było zdjęcie przedstawiające dwie uśmiechnięte osoby. Jest na nim były strażnik oraz młody mężczyzna, który jako dziecko ocalał z więzienia S-21 i stracił w nim oboje rodziców. Ich spotkanie ma pokazać, że pojednanie i wybaczenie jest możliwe nawet pomimo doznania tak wielkiej krzywdy. Ja z muzeum wychodziłam przybita. Powinno się wprowadzić zakaz postoju tuk tuków w obrębie kilometra, bo kierowcy od razu dopadają człowieka i proponują podwózkę. A ja nie miałam ochoty nic mówić, tylko trwać w wyciszeniu jak najdłużej.
Polecana książka
Peter Idling, Uśmiech Pol Pota. O pewnej szwedzkiej podroży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.