Nie byłam pierwszą i nie będę zapewne ostatnią osobą, która powróciła do Rumunii, by zobaczyć zamek w Hunedoarze. Gdy spojrzycie na jego dowolne zdjęcie w internecie, zrozumiecie to dzikie pożądanie. Nie jest tak dobrze znany i licznie odwiedzany jak domniemany zamek Drakuli w Bran, ale zdecydowanie bije go na głowę. Za sprawą monumentalnej bryły i strzelistych, smukłych wież stanowi kwintesencję warownego gotyku. Wśród szczęśliwców, którzy w nim mieszkali, było dwóch Węgrów – wybitny dowódca Janos Hunyady i jego syn Maciej Korwin. Od przydomka tego drugiego budowla zwie się także Zamkiem Korwina.
Jednym z głównych symboli Rumunii jest wspomniany Bran i to w nim bije turystyczne serce Transylwanii. Mnóstwo kramów, tłumy zwiedzających, restauracje wypełnione po brzegi, a w samym centrum tego tumultu zamczysko pyszniące się na wzniesieniu. Gdyby mogło mówić, pewnie wydałoby z siebie nieskromne stwierdzenie: Tak, to dla mnie tu przyjechaliście! Zamek w Hunedoarze to jego zupełne przeciwieństwo. Co roku odwiedza go niecałe 300 tys. turystów, podczas gdy Bran – ponad 800 tys. Mój przewodnik po Rumunii nawet nie wymienia siedziby Korwina wśród największych atrakcji Transylwanii. Co oczywiście negatywnie świadczy o autorze, a nie o walorach zamku ;).
Klejnot z przedmieść
Gdy wysiądziemy z busa w centrum Hunedoary, nie dojrzymy w oddali choćby jednej ze średniowiecznych wież. Nie znajduje się on w ścisłym centrum, ani nie góruje nad całym miastem. Prowadzeni przez GPS, musimy udać się na przemysłowe przedmieścia, co zajmie ok. 25 min. Najbliższa okolica zamku jest mało reprezentacyjna i po prostu brzydka. Choć on sam jest jednym z najpiękniejszych w Europie, to widok ma zapewne najbrzydszy w całej stawce. Z jednej strony cmentarz, z innej kombinaty i zakłady produkcyjne, które czasy świetności mają już za sobą i są powoli rozbierane. Gdy niepewnie idziemy przez tę podejrzaną okolicę, w końcu zza drzew zaczynają wystawać wieże i wieżyczki.
Wejście do Zamku Korwina prowadzi przez długi, drewniany most. Ale zanim go przekroczymy, warto wpierw stanąć obok i przyjrzeć się imponującej bryle budowli. Jak pewnie się domyślacie, nie wyglądała w ten sposób od samego początku. Zamek powstał w miejscu kamiennej twierdzy wzniesionej w XIV wieku. W 1409 r. został podarowany przez króla Zygmunta Luksemburskiego miejscowemu kniaziowi w podzięce za lojalną służbę węgierskiej koronie. Szczęśliwiec przekazał budowlę swojemu synowi, Janosowi, który ją przebudował i ufortyfikował.
Ale to nie był koniec zmian. Syn Janosa, Maciej Korwin, późniejszy król Węgier i Chorwacji, dodał renesansowe elementy. Kolejni możni właściciele dalej ją upiększali, powiększali i przekształcali. To, co widzimy dziś, jest efektem XIX i XX-wiecznych prac rekonstrukcyjnych, które trwają po dziś dzień. W czasie mojej wizyty panów budowlańców było więcej niż turystów.
Średniowieczny minimalizm
Zamek w Hunedoarze wymaga od miłośników tego typu architektury pewnej wiedzy czy też tolerancji. Im starszy i wystawniejszy z zewnątrz (tak jak opisywany słoweński Zamek Predjama), tym większa szansa na rozczarowanie z powodu tego, co zobaczymy w jego wnętrzach. A raczej – czego nie zobaczymy. W czasach średniowiecza panował komnatowy minimalizm, a ówcześni rzemieślnicy raczej wyrabiali beczki na piwo, koła do wozów lub skórzane sakiewki na monety niż wielkie łoża i szafy rodem ze średniowiecznej IKEA. W tym wypadku powinniśmy nie skupiać się na jakichś meblowych błahostkach, tylko podziwiać kunszt budowniczych i wspaniałe sklepienia krzyżowo-żebrowe, o których każdy uczył się w szkole. To lekcja najwspanialszej gotyckiej architektury.
W czasie mojej październikowej wizyty turystów była garstka, przez co czułam się nieco onieśmielona możliwością swobodnego spacerowania, gdzie popadnie i zaglądania w każdy kąt. Zwiedzanie zamku zajmuje ok. 2 godzin, mimo że w środku nie ma żadnych wystaw i wielu tablic z wyczerpującymi opisami. Nie zobaczymy też strzałek wskazujących kierunek poruszania się, więc każdy może błąkać się, gdziekolwiek go nogi poniosą. To niespotykany komfort, gdyż w najbardziej popularnych obiektach jesteśmy skazani na podążanie za przewodnikiem, który każdą grupę oprowadza w pół godziny.
Zamkowe zakamarki
Najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniem jest Sala Królewska z krzyżowo-żebrowym sklepieniem wspartym na rzędzie granitowych filarów. Czuć w niej rozmach i dawnego ducha, a nad głową wiszą kolorowe proporce z herbami rodów. Gdzieniegdzie zachowały się także już słabo widoczne freski.
Z kolei w Sali Rady z sukcesem można by kręcić nową odsłonę legend arturiańskich. W tym miejscu odbywały się spotkania szlachciców, bankiety oraz ważne ceremoniały. Trafiłam tu na wyjątkową gratkę w postaci młodzieńca ubranego w strój z epoki i grającego na historycznym instrumencie. Niestety po kilku chwilach przestał raczyć odwiedzających średniowiecznymi dźwiękami zniechęcony brakiem napiwków. Te dźwięki stanowiły idealne dopełnienie tych kamiennych wnętrz. Jeśli będziecie planować wizytę w tym rumuńskim zamczysku, zawczasu ustawcie sobie klimatyczną playlistę w Spotify z harfą lub lirą w roli głównej. Przekonacie się, że zwiedzanie nabierze wówczas zupełnie innego wymiaru.
Zamkowa kaplica
Klatki schodowe i arkady
Na miejscu trafiłam na bardzo osobliwą wystawę malarstwa. Oto przykładowe dzieło.
Zamek w Hunedoarze – zwiedzanie
Do Hunedoary można dojechać komunikacją publiczną, a najlepszy punkt wypadowy stanowi pobliskie Sibiu. Stamtąd dojedziemy pociągiem do Deva – dystans między oboma miastami to 132 km, zaś podróż zajmuje ok. 2 h. Za bilet w jedną stronę zapłaciłam 48 lei. W Deva należy złapać busik do Hunedoary kursujący co 30 min – koszt 12 lei. Odjazdy odbywają się z placyku przed stacją kolejową, więc nie trzeba już nigdzie krążyć. W Hunedoarze czeka nas spacer w kierunku zamku, a sama droga nie jest dobrze oznaczona, więc warto mieć mapkę offline.
Ceny biletów (październik 2022)
- dorośli – 36 lei
- uczniowie i studenci – 7 lei (duża zniżka!)
- emeryci – 17 lei
- opłata za fotografowanie – 5 lei
- opłata na nagrywanie – 15 lei
- audioprzewodnik – 10 lei
Październik 2022 r.