Po zabraniu Was w podróż w czasie do roku 1935, tym razem udamy się na eksplorację okolicy Krakowskiego Przedmieścia i Placu Teatralnego, poznając rozmaite sekrety i ciekawostki związane z tym najbardziej turystycznym fragmentem miasta. Będziemy zadzierać głowy wysoko do góry, innym razem patrzeć pod nogi, a czasem używać wyobraźni, by odtworzyć miejsca, których już nie ma.
Co stało się z polskim złotem?
W pozornie zrujnowanym budynku dawnej Reduty Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej ulokowano niegdyś rezerwy polskiego złota. Zakupiono je z pieniędzy zebranych ze sprzedaży znaczków pocztowych, które wyemitował Bank Polski. W dniu wybuchu drugiej wojny światowej polskie zasoby złota były warte 462 miliony złotych, czyli 87 milionów dolarów. 5 września zapadła decyzja, aby ewakuować polski rząd, a wraz z nim szefów Banku Polskiego i oczywiście złoto. Organizatorem ewakuacji został Ignacy Matuszewski, były minister skarbu i mąż Haliny Konopackiej – zdobywczyni pierwszego złotego medalu olimpijskiego dla Polski.
Konwój ze złotem składał się z kilkunastu samochodów osobowych i autobusów, z czego jeden z nich był prowadzony przez samą Konopacką. Droga, jaką ma przemierzyć, jest bardzo niebezpieczna, a dodatkowo uciekinierom na karku siedzą naziści. Złoto szczęśliwie dociera do Rumunii, lecz stamtąd udaje się w zwariowaną podróż, by zmylić pościg – trafia do Turcji, Bejrutu, Francji, Maroka, Senegalu, by ostatecznie znaleźć się w trzech lokalizacjach: w Nowym Jorku, Kanadzie i Londynie.
Po zakończeniu wojny polski skarb narodowy jest wart 2 miliardy dolarów, a zatem rząd londyński dysponuje ogromnym bogactwem. I co z nim robi? Niestety trwoni. Na co? Na nieudane inwestycje, na eliminację przeciwników politycznych, na utrzymywanie rozmaitych partyjek, które w żadnym razie nie przysługują się krajowi, a jedynie zapewniają spore wpływy finansowe swoim członkom. W latach 70. XX wieku postanowiono przewieźć resztki dawnego majątku do Polski, ale tu wcale nie było mu lepiej – część ładunku została rozkradziona, inna część w nieznanych okolicznościach przepadła. Jedynie 19 zabytkowych przedmiotów (np. złote świeczniki) trafiły do Muzeum Narodowego.
Gdzie kryją się dawne siedziby masońskie?
XVIII-wieczna Warszawa masonami stała, na czele z jaśnie panującym królem Stanisławem Augustem Poniatowskim, ale to wieść wciąż nieoficjalna, więc nie powtarzajcie jej na głos. Popularność masonerii w Polsce wiązała się z ówczesną modą na cudzoziemszczyznę – wszystkie dokumenty z nią związane sporządzano po francusku i niemiecku. Poza tym masońskie rytuały można było w szybki i łatwy sposób zaadoptować. Trzy świeczniki, dywan, stolik z Biblią otwartą na Ewangelii św. Jana, białe fartuszki i już mamy lożę masońską. A gdzie owe loże się zbierały? Siedzib masońskich było bez liku, ale wspomnę tylko o dwóch położonych w opisywanym rejonie.
Pierwszym adresem godnym uwagi jest kamienica przy Krakowskim Przedmieściu 63, tzw. Millerowska. Kiedyś znajdowała się na niej tabliczka z rokiem 1729 – ta data była uznawana za powstanie masonerii warszawskiej. Drugi adres to róg ulicy Moliera i Trębackiej, dawny Pałac Sułkowskich, na miejscu którego stoi dziś ekskluzywny butik Moliera 2. Jaki ma on związek z masonami? 26 lutego 1784 roku odczytali w nim Akt ogłoszenia i ustawy Wielkiego Wschodu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli pierwszą konstytucję polskiej masonerii, obowiązującą do 1821 roku. No i to jest hit, a nie jakieś tam szpilki od Louboutina za kilka tysięcy złotych.
Co robi małpa na Pałacu Branickich?
Przy ulicy Miodowej znajduje się pałac, którego charakterystycznym elementem jest bogato zdobiona attyka z mnóstwem rzeźb. Został odbudowany po drugiej wojnie światowej na podstawie obrazu Canaletta, którego prace były nieocenioną pomocą dla całej rzeszy konserwatorów zabytków. Traktowali oni dzieła malarza bezkrytycznie, nie zagłębiając się w znaczenie używanych przez niego symboli i nie próbując porównywać wyglądu namalowanych budynków z historyczną ikonografią. Stąd w rogu attyki od strony ulicy Senatorskiej znajdziemy wizerunek małpy jedzącej banana.
Ale żaden barokowy architekt nigdy nie umieściłby małpy na pałacu, bo to zwierzę uznawano w tamtych czasach za wyjątkowo głupie. Canaletto najprawdopodobniej zrobił sobie żart, kierując się nieposkromioną fantazją lub niechęcią do Branickich. Natomiast rekonstruktorzy pałacu bezmyślnie skopiowali wszystkie elementy dekoracyjne, które znaleźli na jego obrazie, w tym samą attykę, której budynek w oryginale nie posiadał. Włoski malarz posadził na niej nie tylko małpę, ale i smoka z żabą tulącą się do jego nóg oraz konia z dwoma głowami. Przyjemność ich odnalezienia zostawiam już Wam.
Co połknął Mickiewicz i czyją głowę wchłonął?
W brzuchu naszego wieszcza stojącego na Krakowskim Przedmieściu znajduje się drabina, do czego przez nieuwagę przyczynił się niejaki pan Szkiełko słynący z niewylewania za kołnierz. W czasie prac nad rekonstrukcją monumentu w 1949 roku zapomniał ją wyjąć ze środka. Inna anegdota głosi, że podczas tej samej rekonstrukcji do stopu odlewniczego postaci Mickiewicza dodano spiżową głowę z posągu Hermanna Goeringa, która przypadkowo znalazła się wśród akt przywiezionych z Niemiec dla Głównego Urzędu Statystycznego. Jednak to nie koniec ciekawostek związanych z pomnikiem poety.
Został postawiony w okresie nasilonej rusyfikacji, po powstaniu styczniowym, co już można uważać za wielki sukces komitetu budowy, na czele którego stał m.in. Henryk Sienkiewicz. Zaborca rosyjski wyraził zgodę na jego ustawienie pod warunkiem, że będzie mniejszy od stojącego wtedy w Warszawie przed Pałacem Namiestnikowskim pomnika Iwana Paskiewicza. Statua z wizerunkiem Mickiewicza rzeczywiście była mniejsza, jednak cokół był dużo wyższy od pomnika rosyjskiego generała. Monument w 1942 roku został zdemontowany przez nazistów i wywieziony do III Rzeszy, gdzie po wojnie, a konkretnie w Hamburgu, polska misja wojskowa odnalazła m.in. głowę i fragment torsu wieszcza. Prace rekonstrukcyjne były trudne, bo brakowało elementów, aby dokonać uzupełnień i ostatecznie oryginału pomnika nie udało się wiernie odtworzyć.
Gdzie znajdziemy pępek Śródmieścia i Południk Warszawski?
To nie żart – Śródmieście ma swój pępek. Co prawda od niedawna, bo dopiero od 2009 roku, kiedy specjaliści z biura geodezji poprowadzili z najdalej wysuniętych punktów dzielnicy linie proste, których miejsce przecięcia wyznaczyło jej środek. Pępek znajdziecie w alejce na skwerze im. ks. Jana Twardowskiego, gdzie są prezentowane plenerowe wystawy pobliskiego Domu Spotkań z Historią. Z kolei położenie Południka Warszawskiego już nie jest tak przyjemne. Właściwie trudno go dojrzeć wśród masy samochodów parkujących przed Teatrem Wielkim.
Wcześniej, gdy Plac Teatralny nie pełnił roli miejskiego parkingu, wiele osób zatrzymywało się przed zagadkowym ogrodzeniem z kutego żelaza i czytało tabliczkę umieszczoną na marmurowym postumencie. Obwieszcza ona w dwóch językach – po polsku i rosyjsku, że w tym miejscu przebiega długość geograficzna wschodnia 21°. Napis jest dwujęzyczny, bowiem w 1880 roku, kiedy pomnik postawiono, Warszawa znajdowała się pod zaborem rosyjskim. W rzeczywistości południk 21° przechodzi ok. 700 metrów dalej w stronę Pl. Bankowego.
To jak, od dzisiaj zaczynacie się umawiać ze znajomymi przy Południku Warszawskim lub pępku Śródmieścia?
Co łączy Prusa i Chopina?
Pałac Wesslów to dawna Poczta Saska, która świadczyła nie tylko usługi pocztowe, ale była również postojem dla dorożek wiozących podróżnych za granicę. Stąd 2 listopada 1830 roku odjechał do Wiednia Fryderyk Chopin, nie zdając sobie sprawy, że opuszcza Polskę już na zawsze. Następnie w pałacu ulokowała się czasowo redakcja „Kuriera Codziennego”, w którym 29 listopada 1887 roku rozpoczęła się publikacja „Lalki” Bolesława Prusa. Na chodniku przed pałacem znajdziemy charakterystyczną literę „L”, którą oznaczone są rozmaite warszawskie punkty związane z tą fantastyczną powieścią.
Prus był nie tylko pisarzem, ale też uznanym i popularnym felietonistą, który nie szczędził krytycznych uwag pod adresem swojego miasta i jego mieszkańców. Szczególnie piętnował panie lekkich obyczajów, które bezwstydnie spacerowały Krakowskim Przedmieściem w wielkich kapeluszach (był to ich znak rozpoznawczy) i zaczepiały ówczesnych dżentelmenów.