Gdy myślałam nad tytułem tego wpisu, planowałam go nazwać „Najpiękniejsza pustynia świata”. Ale w międzyczasie przydarzyła się mi podróż do Chile i wymarzona wizyta na Atakamie. I tym sposobem Wadi Rum zostało zdetronizowane. Ale wciąż pozostaje dla mnie numerem jeden ze względu na swoje filmowe widoki rodem z „Gwiezdnych Wojen” i „Marsjanina” oraz wygodne pustynne obozy, w których można spędzić kilka nocy.
Jeśli nigdy nie słyszeliście nazwy „Wadi Rum”, z dużym prawdopodobieństwie mogliście widzieć tę pustynię na kinowym lub telewizyjnym ekranie. Kręcono tu filmy marsjańskie: „Marsjanina”, „Misję marsjańską”, „Ostatnie dni na Marsie” i „Czerwoną Planetę” oraz cykl Gwiezdnych Wojen: „Skywalker – odrodzenie” i „Łotr 1”. Ale także „Aladyna”, „Prometeusza” i oczywiście „Lawrence’a z Arabii”. A kim był słynny Lawrence, jeden z symboli Wadi Rum?
Lawrence z Arabii
Jedni powiedzą, że asem angielskiego wywiadu. Inni, że słynnym podróżnikiem i archeologiem, który przyczynił się do przybliżenia Europie świata arabskiego. Można go też nazwać politykiem z przypadku, bowiem wpłynął na kształt mapy Bliskiego Wschodu i miał swój udział we wznieceniu powstania arabskiego przeciwko Turkom. Urodził się w roku 1888 i zdążył przeżyć zaledwie 47 lat, zanim zginął w wypadku motocyklowym. Ale jego życie było niezwykle bogate i toczyło się w jednej z bardziej fascynujących epok.
Thomas Edward urodził się jako jedno z pięciorga dzieci sir Thomasa Chapmana, siódmego baroneta z Westmeath w Irlandii i Sary Junner, szkockiej guwernantki, dla której arystokratka porzucił żonę i cztery córki. Dzięki pieniądzom ojca otrzymał solidną edukację. Wykładowcom z Oxfordu imponował fenomenalną pamięcią oraz szeroką wiedzą. Szczególnie upodobał sobie historię Bliskiego Wschodu i archeologię, znał też dobrze język arabski i tamtejsze dialekty. Choć Lawrence’a uosabiamy z przystojnym obliczem Petera O’Toole’a, który zagrał go w biograficznym filmie, to angielski szpieg-archeolog miał w rzeczywistości dość przeciętną aparycję. Dodatkowo mierzył zaledwie 160 centymetrów wzrostu.
Na Bliski Wschód pojechał w 1910 roku wraz z wyprawą archeologiczną. Pięć lat później podjął się pertraktacji z kandydatami na przywódców lokalnych powstań w Syrii. W Egipcie doprowadził do rewolty przeciw władzy sułtana i wybuchu walk na półwyspie Synaj. Stał się prawą ręką emira Fajsala – szejka Mekki, i przygotował z nim powstanie przeciwko Turkom. Wraz z armią arabską zdobył Akabę – ostatni turecki port nad Morzem Czerwonym. Swój powstańczy, zwycięski marsz zakończył w Damaszku, ale wspieranym przez niego Arabom nie dane było osiągnąć korzyści ze stoczonej walki. Po upadku Imperium Osmańskiego jego byłe terytoria podzieliły między sobą Wielka Brytania i Francja. Koniec I wojny światowej przyniósł zmierzch kariery Lawrence’a i zapoczątkował u niego poważne problemy psychiczne.
Dojazd do Wadi Rum
Z Petry (a właściwie z Wadi Musa) do Wadi Rum kursuje jeden turystyczny autobus o 6:15. Po dwóch dniach wstawania o 6 rano, chciałam w końcu dłużej pospać. W konsekwencji musiałam dotrzeć na pustynię w alternatywny sposób. Nastawiłam się na autostop, bo nie wiedziałam o istnieniu innego połączenia, np. z lokalnego dworca, który według mapy nie istniał. Gdy zbliżałam się już do szosy prowadzącej na południe, w stronę Akaby, pewien starszy Jordańczyk zaczepił mnie, mówiąc, że jeśli jadę do Wadi Rum, to mój autobus już czeka.
Patrzę, a tam dworzec autobusowy i busik w połowie wypełniony podróżującymi. Jechała ze mną pół-Węgierka, pół-Kurdyjka z Turcji, która w Kuwejcie studiowała filologię arabską. Jako że obie wysiadłyśmy przy drodze do wioski Rum, pomogła mi złapać stopa w kierunku Visitor Center na Wadi Rum, w którym muszą się zameldować wszyscy turyści. Trzeba w nim pokazać Jordan Pass albo zapłacić 5 JD za wstęp na teren pustyni. Do Visitor Center podwiózł nas zatrzymany kierowca za 2 JD od głowy. Stamtąd, dzięki mojej towarzyszce biegle władającej arabskim, złapałyśmy kolejnego stopa do wioski Rum. Tę podróż pokryła dwójka niezadowolonych turystów, którzy już znajdowali się w aucie, zaś od nas kierowca nic nie wziął. Oto potęga znajomości arabskiego.
Misja – traf do swojego obozu
Dojechałam do wioski Rum i co dalej? Część turystów pakuje się na czekające już jeepy i rusza na wycieczkę śladem największych atrakcji. Inni są zabierani przez Beduinów do obozów, w których spędzą noc. Ze względu na zachmurzone niebo i niską temperaturę planowałam zwiedzić pustynię następnego dnia. Z pomocą napotkanego Beduina skontaktowałam się telefonicznie z właścicielem mojego obozu. Byłam pełna nadziei, że zaraz po mnie przyjadą i znajdę się w ciepłym łóżku.
Swoją drogą, do tej pory pozostaje dla mnie wielką zagadką, jak skutecznie kontaktować się z obozem, bo smsy trafiają w próżnię. Potem przekonałam się, dlaczego. Gdy szef mojego obozu odwoził mnie w drodze powrotnej do wioski Rum, poprosił mnie o przeczytanie na głos smsa oraz odpisanie turystom, którzy potwierdzali godzinę przybycia. Myślę, że Beduini niezbyt dobrze radzą sobie z pisemnym angielskim, choć rozmowa wychodzi im całkiem dobrze.
Jako że byłam w pojedynkę, kierowca zaproponował, że zabierze mnie od razu do obozu („To bardzo daleko”), jeśli zapłacę 20 JD. Jak nie, muszę poczekać cztery godziny – rzekomo na innego podróżnika – po czym razem pojedziemy do obozu. Zdecydowałam, że zaczekam, zabijając nieludzko dłużący się czas czytaniem książki na restauracyjnej ławce i spacerowaniem po okolicy. Po pięciu, a nie czterech godzinach w końcu ruszyłam do obozu. Oczywiście sama. Dokładałam wszelkich starań, aby być bardzo uprzejma i pogodna dla swojego kierowcy, choć chciałam tego dupka rozszarpać. Ale przecież jestem na pustyni Wadi Rum, spełniam swoje marzenie! Po co to nerwy? Zen! Nie był to niestety pierwszy przekręt, który zaserwowali mi władcy tutejszej pustyni.
Zamiana obozów – naturalna praktyka
Wylądowałam w zupełnie innym obozie niż ten, który zarezerwowałam. To podobno normalna praktyka związana z faktem, że obozy są prowadzone przez kuzynów, którzy wymieniają się turystami. Po co robić śniadanie i kolację dla 4 osób i generować koszty, jak można wszystkich zebrać w jednym miejscu? Dopiero drugiego dnia, z samego rana, trafiłam do mojego obozu. I mogłam się wykąpać, bo miałam nawet ciepły prysznic.
Szef tego przybytku zaczął przy kolacji robić do mnie podchody, że poprzednią noc spędziłam w obozie jego kuzyna, a mamy świąteczny czas (czytaj: ceny rosną), więc… Nie dałam mu dokończyć, tylko powiedziałam, że to nie moja wina, że zmienili mi obóz. Ja zarezerwowałam ten. Beduin, widząc moją nieustępliwość, nie chciał dłużej ciągnąć tego tematu. Zapytał tylko, czy podobało się mi u jego kuzyna i czy z jego obozu też jestem zadowolona. Potwierdziłam, a on skwitował, że to najważniejsze.
Nocleg na Wadi Rum
W beduińskim obozie nocleg jest stosunkowo tani (10 JD łącznie ze śniadaniem), ale drugie tyle płacimy za kolację. Można jeść do woli, bowiem obowiązuje szwedzki stół. Tym, co bardzo się mi podobało, to wielki namiot, w którym wspólnie spożywa się posiłki i można się ogrzać. Na kolację jest zawsze to samo – grillowane mięso i warzywa (ziemniak, cukinia, marchew), potrawka warzywna w sosie pomidorowym, ryż, sałatka warzywna, a do tego hummus i deser (lokalne słodkości).
Kolacja jest przygotowywana w spektakularny sposób, gdyż… wyciąga się ją z ziemi. A konkretnie ze specjalnego metalowego pojemnika, który przez kilka godzin utrzymuje w cieple dwu- lub trzypoziomową konstrukcję z siatki. Na każdym z poziomów umieszcza się jedzenie. Całość przykrywa się srebrną folią i zasypuje piaskiem. Nawet jeśli widzicie ten cały rytuał kilka razy, to zawsze jego oglądanie cieszy tak samo. Pamiętam, że przed moją pierwszą kolacją każdy zastanawiał się, czy dostaniemy coś do jedzenia, skoro w kuchni nic się nie dzieje i nie widzieliśmy żadnych przygotowań.
Moment wyciągania kolacji
Obóz na Wadi Rum jest dużo bardziej komfortowy niż w Maroku. Posiada murowane łazienki i prysznice wydzielone dla kobiet i mężczyzn. Jednak nie zawsze jest w nich ciepła woda. Mamy za to do dyspozycji swój własny namiot z okienkiem i światłem – w jednym nawet trafiłam na normalne gniazdko elektryczne. Były też wygodne łóżka, a nie materace położone na ziemi. Spało się dobrze i ciepło. Nie musiałam zakładać na siebie wielu warstw ubrań, spać w kurtce, czapce i rękawiczkach, jak to miało miejsce na marokańskiej Saharze. Rozwinęłam tylko własny śpiwór, bo nie wierzę w świeżą pościel w takich miejscach.
Wycieczka po Wadi Rum
Koszt objazdowej wycieczki po Wadi Rum to z reguły 80 JD za samochód za 3 lub 4-godzinny przejazd. Za dłuższe wyprawy płaci się odpowiednio więcej. Ceny w zależności od obozu różnią się między sobą, ale zawsze są wysokie. Spotkałam parę Holendrów, którzy szukali swojego noclegu i poruszali się własnym samochodem. Nie był to dobry pomysł, bo zakopywali się w piachu i nie byli w stanie trafić do miejsca docelowego. Obozy nie są oznaczone na mapach – tutaj pełną siłę zarządczą mają Beduini. Ale bywają na nich zaznaczone główne atrakcje, z których część opisuję poniżej.
Lawrence House – niewiele zostało z tego budynku wzniesionego na ruinach dawnej nabatejskiej cysterny z wodą. Tak naprawdę nie wiemy, czy faktycznie rezydował tu szpieg-archeolog. Ale jedna rzecz jest pewna – rozciągają się stąd fantastyczne widoki.
Siedem filarów mądrości – formacja skalna, której kształt dał nazwę autobiografii T.E. Lawrence’a, a potem jej samej. Jest dostępna pieszo z Visitor Center.
Inskrypcje Alameleh – zostały wykonane przez Tamudów i Nabatejczyków i znajdują się niedaleko formacji skalnej Siedem filarów mądrości. Przedstawiają karawany wielbłądów, wojowników i różne zwierzęta powszechnie spotykane na całym obszarze Wadi Rum.
Świątynia Nabatejska – nie ma co ukrywać, została z niej kamieni kupa. Ale za to lokalizacja dogodna, bo tuż przy wiosce Rum.
Kanion Khazali – długi, wąski kanion znany z imponującej liczby starożytnych petroglifów i napisów na skalnych ścianach. Pierwsze 100 metrów jest dostępne dla wszystkich odwiedzających, a dalsza eksploracja wymaga posiadania sprzętu wspinaczkowego.
Mosty kamienne (Burdah, Um Fruth i inne)
Pustynny niezbędnik
Jeśli planujesz zatrzymać się na noc na Wadi Rum, pamiętaj o zabraniu ze sobą:
- prowiantu – śniadanie jest rano, a kolacja ok. 20, więc przez cały dzień trzeba coś przegryzać. Sprawdzą się banany, pomarańcze, orzeszki, bakalie. Do tego oczywista oczywistość – woda.
- kremu do opalania, okularów i nakrycia głowy – nawet w środku zimy słońce mocno praży, więc unikajmy oparzeń i udarów
- chusty (dla panów też) – w czasie jazdy jeepem zawiewa piach z pustyni, a nie chcemy nabawić się pylicy
- śpiwora – koniecznie, bo w jednym z moich dwóch obozów do przykrycia była tylko pojedyncza, cienka kołdra. A nocami jest bardzo chłodno.
- latarki – energia elektryczna pochodzi z paneli słonecznych i generatorów i jest dociągnięta tylko do namiotów. Nocą poruszanie się wokół obozu (m.in. do toalet) odbywa się w całkowitych ciemnościach.
- dobrego humoru i otwartej głowy – w swoim obozie spotkasz osoby z różnych zakątków świata. Nie bój się nawiązywać nowych znajomości i ciesz się wyjątkowym poczuciem wspólnoty, która zawiązuje się w obozie Beduinów. Ja w ten sposób poznałam Niemca będącego na wymianie studenckiej w Libanie oraz Hindusa mieszkającego w Niemczech, z którymi jeszcze dwukrotnie spotkałam się w Akabie. Nasz wspólny czas do tej pory bardzo miło wspominam.
Grudzień 2018 r.