Ukraina. Wrażenia z kraju w stanie wojny

Ukraina. Wrażenia z kraju w stanie wojny

Choć politycy, medycy, ochotnicy i wolontariusze dość często przekraczają granicę polsko-ukraińską, kraj stał się białą plamą dla turystów. Co odważniejsi pojadą na szybki weekend do Lwowa, a potem jeszcze szybciej wrócą do Polski. Nie ma się co oszukiwać – Ukraina nie jest kierunkiem bezpiecznym i w każdej chwili może nastąpić zmasowany atak nawet na tereny, które dotychczas bomby omijały. Z drugiej strony nic tak nie cieszy Ukraińców, jak polski turysta. Kraj, mimo heroicznej walki o niepodległość i ogromnej ofiary z krwi, stara się funkcjonować normalnie.

 

Granicę polsko-ukraińską przekraczam w Dołhobyczowie. To dziwne, małe przejście zbudowane pośrodku niczego. Wybraliśmy je nie bez przyczyny – nie chcieliśmy stać w wielogodzinnej kolejce. Wcześnie rano jesteśmy sami. Odprawa w tę stronę jest krótka, ale pełna formalności. Nie obyło się bez wyjścia z samochodu i pokazania twarzy śmiertelnie poważnym polskim i ukraińskim funkcjonariuszom, okazania bagażnika (czy nikogo na Ukrainę nie przemycamy – sic!) i obowiązkowego stempla w paszporcie.

Mimo wojny graniczny folklor jest niezmienny – zaraz za przejściem można natknąć się na pierwszy bar i kantor. Jeśli ktoś chce wymienić złotówki na hrywny, to kurs jest tu znacznie korzystniejszy niż w polskich dużych miastach. W barze uderzają ceny, przy których Polak wreszcie może poczuć się bogatym Europejczykiem. Z powodu wojny kurs ukraińskiej waluty spadł radykalnie i kraj jest jeszcze tańszy niż wcześniej.

 

Ślady wojny

Po drodze mijamy umocniony betonowymi blokami blockpost. Trzeba zwolnić, żeby uzbrojony żołnierz mógł rzucić okiem na samochód. Tu nie ma żartów – możesz zginąć, jeśli zrobisz coś głupiego. To pierwszy ślad wojny, jaki spotkamy po przekroczeniu granicy. Podobnych posterunków będzie jeszcze kilka, ale już bez obsady wojskowej. Liczniejsze są za to stalowe, przeciwczołgowe ‘’jeże’’ czekające na zablokowanie strategicznych przejazdów. Nawet kilka tysięcy kilometrów od frontu Ukraina musi zabezpieczać się przed spodziewanymi dywersantami i przed ciosem w plecy ze strony białoruskiej.

Mimo że niecodzienne okoliczności skłaniają do wyciągnięcia telefonu, należy powstrzymać się od robienia zdjęć. A tym bardziej od ich późniejszego publikowania gdziekolwiek. To dla własnego i Ukrainy dobra. W ten sposób zdradzamy metody obrony i demaskujemy ważną infrastrukturę, w tym linie kolejowe, jednostki wojskowe i rozstawione w różnych miejscach atrapy, które mają przyciągać ataki rakietowe wroga. A jeśli służby sprawdzą Twój aparat lub telefon i znajdą niepokojące materiały, kłopoty są gwarantowane.

 

Ukraina – pierwsze wrażenia

Pierwsze ukraińskie zaskoczenie to drogi. Do Krzemieńca mkniemy zaskakująco dobrą jezdnią. Gdzie podziały się, tak często opisywane, wertepy, na których można urwać zawieszenie? Nowy asfalt, wymalowane pasy, a przecież nie jedziemy głównymi drogami. Złe są tylko fragmenty przez lasy – te naprawdę poza głównymi szlakami. Śmiejemy się, że tak dobra infrastruktura to pewnie zasługa byłego polityka Sławomira Nowaka, który w latach 2016-2019 był szefem Ukrawtodoru, czyli ukraińskiej państwowej agencji drogowej. Ze stanowiska został odwołany na skutek poważnych zarzutów korupcyjnych.

Gdyby nie blockposty i stalowe jeże, to wojna byłaby tu niezauważalna. Tu koszą trawnik, tam układają chodnik, dzieci idą do szkoły, traktory próbują zaorać ciężkie, ale bajecznie urodzajne czarnoziemy, a rzadko już u nas spotykane furmanki leniwie snują się poboczami, wioząc gdzieś przysypiających starszych panów. Sklepy są pełne towarów, dużo ma polskie etykiety. Produkty spożywcze Ukraina ma świetne, więc warto zrobić zakupy na drogę powrotną.

Z sielankowego nastoju brutalnie wyrywa nas cmentarz, który mijamy. Na grobach łopocze 9 ukraińskich flag – to znak, że leżą tu obrońcy Ukrainy polegli na wojnie z moskiewskim najeźdźcą. Na jednym małym wiejskim cmentarzu ponad 1000 km od frontu. Ukraina potwornie się wykrwawia, a cena, jaką płaci za wolność, jest ogromna.

 

Najcenniejsza ofiara

Tylko w ciągu dwóch dni mojego pobytu w Krzemieńcu zginęło na froncie siedmiu miejscowych chłopaków. Nie ma już osoby w tym 15-tysięcznym mieście (przed wojną liczyło 20 tysięcy mieszkańców), której ktoś bliski nie zginął lub nie został kaleką. Gdy z frontu dociera kolejna trumna, wówczas na główną ulicę wylegają tłumy, klęcząc i oddając hołd obrońcy ojczyzny. Wizerunki poległych bohaterów można zobaczyć na Placu Wolności przy parku Tarasa Szewczenki.


 
Jednak to nie jedyne bolesne ślady wojny. Większość z trzech tysięcy uchodźców ze wschodu, których krzemieńczanie przygarnęli, nie ma nic. Niektórzy uciekli bez przysłowiowej jednej walizki, tylko w tym, w czym stali. Nie ma ich domów, miejsc pracy, mężów, często całych rodzin. Nie bardzo wiadomo, z czego żyją i co mają ze sobą począć. Strumień pomocy z zagranicy jest coraz słabszy. Na szczęście wciąż docierają transporty organizowane przez Pomoc Polakom na Wschodzie. Bez nich sytuacja byłaby dramatyczna, zwłaszcza zimą.

Siedziba Towarzystwa Odrodzenia Kultury Polskiej stała się centrum pomocy dla ofiar wojny, które przyjmuje pomoc humanitarną z naszego kraju i rozdaje ją wśród najbardziej potrzebujących. Pod specjalną opieką są zwłaszcza sieroty, których rodzice zginęli na froncie lub w czasie bombardowań. Dzieci dostają przybory szkolne, książki i zabawki. Prezes Towarzystwa, pan Marian Kania, z dumą prezentuje flagi polską i ukraińską z podziękowaniami dla Polaków. Tym, co naprawdę chwyta za serce, jest gorąca wdzięczność zwykłych Ukraińców, którą można usłyszeć na każdym kroku.

Październik 2023 r.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.