Jednym z wielkich pragnień mojej znajomej było to, aby zbreslaulizować Warszawę. Mówiąc jaśniej i bez słów obcojęzycznych – aby Warszawa przypominała Wrocław. Choć samo hasło „breslaulizacja” odrzuca swoją szorstkością i groźnym brzmieniem, przyłączam się do tego życzenia. I pewnie nie jestem jedyna. Co takiego ma w sobie stolica województwa dolnośląskiego, że my, z wielkomiejskiej i zakochanej w sobie Warszawy, patrzymy na nią z zazdrością?
Przyczyna może leżeć w skrajnościach. Wrocław jest z jednej strony globalny i lokalny. Naznaczony przez ekspertów na przyszłe polskie centrum biznesowe, o wielkich ambicjach również w sferze kulturalnej. A z drugiej strony bywa skromny, nienapuszony i pozbawiony snobizmu. Niby wielki, zatłoczony i zakorkowany, ale tutejsza atmosfera i styl życia odbiegają od bycia nakierowanym na posiadanie i manifestowanie, tak jak w metropoliach. Położony jakby na uboczu, bo na północno-zachodnim skraju Polski. Jedynie do Poznania stąd niedaleko, więc na weekendy wszyscy jeżdżą raczej do Pragi aniżeli do Krakowa, bo bliżej, czego akurat im zazdroszczę. Jednocześnie tu bije jedno z serc kraju, a tysiące odwiedzających pieją z zachwytu, że to takie piękne, wyjątkowe i stosunkowo tanie miasto.
A może chodzi po prostu o to, że gdy przyjeżdża się do Wrocławia, nieważne czy po raz pierwszy, czy mając już za sobą kilka wizyt, zawsze można się poczuć w nim swojsko i swobodnie, jakby znało się go od podszewki. Choć z drugiej strony wciąż unosi się tu historyczny duch związany z porządkiem i szykiem charakterystycznym dla dawnych miast niemieckich. Więc niby jesteśmy u siebie, ale jakby w zupełnie innej rzeczywistości. Wrocław ani nie przytłacza, ani nie zawstydza. Zachwyca swoją urbanistyką, zabytkami i licznymi odnogami Odry, nad którymi przerzucona jest zawrotna liczba 100 mostów.
Co zatem sprawia, że czarowi Wrocławia ulega tyle osób i można wręcz mówić o syndromie wrocławskim?
1. Staromiejski Rynek, który jest jednym z największych w Europie. To nie tylko turystyczny skansen, ale też prawdziwe centrum miasta, które tętni życiem o każdej porze dnia.
2. Świetne Muzeum Narodowe, które uwielbiam nie tylko za prezentowane zbiory, ale też za sam budynek i bluszcz, który go porasta.
3. Nocne iluminacje, które sprawiają, że miasto nabiera po zmroku magii i chce się po nim spacerować godzinami. I co ważne – jest gdzie spacerować.
4. Parki i tereny zielone nawet w ścisłym centrum oraz całkiem przyzwoitą sieć ścieżek rowerowych. Co ważne, rowerzyści wrocławscy nie są tak bezrefleksyjni jak ci warszawscy i szanują pieszych.
5. Dworzec kolejowy, który za sprawą swojej architektury i wnętrza stanowi najlepszy możliwy początek wizyty we Wrocławiu.
6. Wysepki i mosty, na czele z Mostem Tumskim, uginającym się pod ciężarem kłódek
7. Wodne krajobrazy – nic tak nie wzbogaca i nie uatrakcyjnia miasta, jak rzeka, która przez niego przepływa. Pozwala ona na aktywne spędzanie czasu – mi od lat marzy się wyjazd do Wrocławia latem, by obejrzeć go z perspektywy kajaku.
8. Eklektyczna architektura i moje ulubione „dwie wieże”
9. Sztuka miejska i osławione krasnale, którym poświęciłam oddzielny wpis.
10. I pewnie każdy z Was mógłby dorzucić tu swój indywidualny powód…
Na koniec przeradośnie i przeuprzejmie pozdrawiam wszystkie Czytelniczki i wszystkich Czytelników z Wrocławia!