Od niepamiętnych czasów mawia się, że podróże kształcą. To banał, ale każdy pod takim banałem podpisze się obiema rękami. I wcale nie trzeba jechać na drugi koniec świata, aby poszerzyć swoje horyzonty i nauczyć się czegoś nowego. Taka prowizoryczna czynność jak kupowanie i kasowanie biletu na autobus może w każdym kraju, a nawet mieście, wyglądać inaczej. Ja cieszę się każdym takim małym sukcesem, gdy jestem w nieznanym miejscu. Ale najbardziej cenię sobie spotkania na szlaku z osobami z różnych stron świata. To one są najlepszym wspomnieniem z podróży.
Oświadczyny po chińsku
Do tego spotkania mogłoby w ogóle nie dojść, gdybym w ostatniej chwili nie zmieniła swojego miejsca w pociągu na trasie Budapeszt-Belgrad. Los przywiał mnie do chińskiego studenta, który studiował chemię w Budapeszcie. Wcześniej przeprowadził się na Węgry ze Szwajcarii. W każdy weekend wyruszał na krótką i niedaleką wycieczkę po Bałkanach. Nasza ośmiogodzinna podróż (niemal bez opóźnienia, choć to serbska kolej) minęła na sympatycznej i długiej rozmowie. Przerwały ją jedynie moje dwie drzemki. W czasie drugiej z nich przyszedł serbski konduktor. Mój chiński znajomy zauważył, że trzymałam bilet na pociąg w książce. Wyjął go stamtąd i okazał konduktorowi, nie budząc mnie ani na sekundę.
Jednym z najciekawszych punktów rozmowy była opowieść o pomyśle na oświadczyny, na jaki wpadł mój towarzysz. O niczym bardziej rewelacyjnym, pomysłowym, wyjątkowym i wymagającym wytrwałości (ale też pieniędzy) wcześniej nie słyszałam. Chłopak uwielbia podróżować, więc zdecydował się na dwumiesięczną podróż po Europie, w czasie której zamierza wysłać 11 pocztówek do swojej dziewczyny. Każda pocztówka będzie wysłana z innego kraju. Wybierze sobie tylko jedno miasto, którego nazwa zaczyna się na potrzebną mu literę. W całej zabawie chodzi o to, aby z pierwszych liter tychże miast ułożyć imię ukochanej oraz zdanie „MARRY ME”. Podobno w Europie jest tylko jedno miasto rozpoczynające się na literę Y i leży w Szwecji. Polska też była brana pod uwagę jako punkt podróży. Jednak Elbląg, który miał zapewnić literkę E, przegrał konkurencję z holenderskim Eindhovenem.
Do momentu, w którym się spotkaliśmy, wysłał tylko jedną pocztówkę – z chorwackiego Osijek. Przyjechał tam w niedzielę, kiedy poczta była zamknięta. Nie wiedział, jaki znaczek ma kupić do Chin, więc zapytał o to mieszkańców. Ale nikt nie był w stanie mu pomóc. Skończyło się na tym, że kupił najdroższy znaczek, jaki był do kupienia. A potem jeszcze kolejny, by mieć pewność, że pocztówka na pewno dojdzie. Zaintrygowana zapytałam, jak jego ukochana będzie wiedziała, w jaki sposób ułożyć napis. Okazało się, że wszystko jest odpowiednio przemyślane, a każda pocztówka-literka jest numerowana. Największa frajda będzie wtedy, kiedy numerki nie przyjdą po kolei i kiedy intencja autora nie zostanie zbyt szybko rozszyfrowana.
Obywatel Europejczyk
Alex był Serbem z Nowego Sadu, który wraz z rodzicami wyemigrował do Niemiec w czasie wojny na Bałkanach. Miał 33 lata, choć wyglądał dużo młodziej. Również jego stan uzębienia był mało serbski, bo mógł pochwalić się perfekcyjnym hollywoodzkim uśmiechem. Skończył sinologię, mieszkał w Hamburgu i pracował w międzynarodowej firmie. Spotkaliśmy się w Skopje, skąd za 3 godziny miał autobus do Belgradu. Ten krótki czas wypełniła nam jedna z najciekawszych i najmądrzejszych rozmów, jakie kiedykolwiek miałam okazję odbyć. Dyskutowaliśmy o konflikcie o Kosowo, wojnie na Bałkanach, piłce nożnej, studiach i karierze. Ta rozmowa pokazała, że narodowość nic nie znaczy, bo wszyscy mają takie same potrzeby, marzenia i cele. Tym bardziej symboliczne było miejsce tej pogawędki, czyli Bałkany, gdzie mimo nowych granic politycznych, większość ludzi wciąż czuje sentyment za dawną, wielką Jugosławią.
Alex opowiedział mi o swoim kuzynie, którego chce wraz z żoną i dzieckiem sprowadzić do Niemiec. Kuzyn w wieku 30 lat postanowił iść na studia jako pierwsza osoba w rodzinie i był najlepszym studentem w historii całego uniwersytetu. Uczył się w każdej wolnej chwili, nawet korzystając z toalety. Jednocześnie musiał też pracować i opiekować się dzieckiem.
Dużą część rozmowy zdominowała tematyka polityczna. Alex wytłumaczył mi, że Czarnogóra odłączyła się od Serbii, by doszczętnie ją osłabić i pozbawić hegemonii w regionie. Dzięki temu Kosowo mogło wkrótce ogłosić niepodległość. Ale zdaniem Alexa to była i zawsze będzie serbska ziemia. Ciekawa była jego konstatacja na temat Vojvodiny, czyli bogatej, autonomicznej prowincji na północy Serbii, której stolicą i administracyjnym centrum jest Nowy Sad. Zdaniem Alexa Vojvodina nigdy się nie oddzieli od Serbii, choć już od dawna chodzą słuchy, że jest to tylko kwestia czasu.
Gdy zapytałam Alexa, czy czuje się Niemcem, czy Serbem, odpowiedział, że przy okazji meczów piłkarskich zawsze kibicuje Serbii. Niemniej po tylu latach spędzonych na obczyźnie uważa się za Niemca. Kiedy w 2006 r. na niemieckim mundialu Serbia i Czarnogóra przegrały z Niemcami 1:6, Alex zadzwonił do swojego przyjaciela z Serbii. Ten powiedział mu, że wyniku meczu nie można uznać za pogrom, bo przecież Serbia grała z Czarnogórą. Na dobrą sprawę trzy bramki straciła Serbia, a trzy Czarnogóra. Serbskie poczucie humoru przegrywa tylko z czeskim.
Jednorazowi przyjaciele
To spotkanie pozostanie na długo moim numerem jeden. Zaczęło się na przystani portowej w albańskim Koman. Wraz ze mną oprócz kilkunastu Albańczyków płynęło dwóch Niemców: Andy i Lars. Spędziliśmy razem cały dzień, rozmawiając na tematy większe i mniejsze. Potem w ciągu tygodnia spotkaliśmy się jeszcze trzy razy w trzech europejskich stolicach: Tiranie, Skopje i Belgradzie. Nasze podróżnicze plany były spontanicznie uzgadniane, byle tylko raz jeszcze móc się zobaczyć. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdybyśmy mieszkali chociażby w jednym kraju, to zostalibyśmy najlepszymi kumplami. Takiej nici porozumienia nie miałam do tej pory z nikim, a przecież prawie się nie znaliśmy i rozmawialiśmy w obcym dla nas języku. Jak niemal każda podróżnicza znajomość, także i ta była jednorazowa i krótkotrwała, choć ma to w sobie pewną magię.
Najbardziej zapamiętana przeze mnie rozmowa dotyczyła tematu miłości i związków. Nigdy nie zdarzyło mi się, aby taką tematykę podjęli z własnej inicjatywy mężczyźni i by przyznali na dodatek, że są romantykami. Andy wyznał, że ze wszystkimi swoimi byłymi dziewczynami ma świetny kontakt. Zrobiłby dla nich wszystko, co byłoby w jego mocy, gdyby go tylko o to poprosiły. To piękne i niecodzienne wyznanie, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj koniec związku oznacza koniec jakichkolwiek relacji między byłymi partnerami. Z kolei Lars w swojej romantyczności poszedł jeszcze dalej. Ostatnią miłość poznał w czasie wymiany studenckiej w Finlandii. Stracił głowę na tyle, że po pół roku zdecydował się przerwać studia i jechać za swoją ukochaną do Francji, kiedy musiała już wracać do kraju. Okazało się, że dla dziewczyny była to wyłącznie jednorazowa przygoda, podczas gdy on wywrócił kompletnie swoje życie w imię miłości.
Muzyk z Hajfy
Ofir urodził się w Hajfie. Nie chce mówić o sobie „Izraelczyk”, bo jak sam powtarza, Hajfa jest izraelska lub palestyńska w zależności od tego, czyją mapę trzymasz w ręku. Jednak kilka lat temu wyemigrował do USA i osiadł w Los Angeles, które szybko opuścił. Nie spodobało mu się, że w Mieście Aniołów wszystko kręci się wokół pieniędzy. Na ulicach nie widujesz ludzi, bo wszyscy poruszają się limuzynami z przyciemnianymi szybami. Obecnie mieszka w San Francisco, ale chce się osiedlić w Brazylii. Zarabia na życie, będąc ulicznym muzykiem. Gra na akordeonie i klarnecie.
Spotkaliśmy się w Skopje i koniecznie chciałam posłuchać, jak gra. Mam wyjątkową słabość do artystów, a do muzyków w szczególności. Byłam pod wrażeniem, kiedy przez godzinę chodziliśmy po centrum w poszukiwaniu miejsca zapewniającego odpowiedni klimat i nastrój do grania muzyki. Nie zależało mu na miejscu, w którym kręci się najwięcej turystów. W końcu wyjął klarnet, na pokrowiec instrumentu wrzucił kilka banknotów na zachętę, odpowiednio wyeksponował swoje płyty i zaproponował, abym tego wieczoru grała razem z nim.
Moim zadaniem byłoby wybijanie beatów na dzwoneczkach, które najlepiej, abym miała przyczepione do nóg i tańczyła w takt muzyki. To miał być mój pierwszy raz pod znakiem muzykowania na ulicy i na tę opcję byłam zbyt nieśmiała. Ale zgodziłam się z nim zagrać, trzymając dzwoneczki w dłoni. Zarobiliśmy nawet jakieś pieniądze, a następnego dnia kilka osób zaczepiło mnie, pamiętając mój wieczorny występ.
Arabski szowinizm
Zdarzają się też i takie znajomości, które nie zawsze są miło wspominane. Do dziś pamiętam pewnego Libańczyka, w wieku dość zaawansowanym, który tylko z początku wydawał się miły. Jego poranna tyrada przy śniadaniu na temat kultury arabskiej spowodowała, że niemal wszyscy chcieli jak najszybciej zjeść i wyjść, nie dopijając nawet herbaty. Zaczęło się od tego, że jedna Austriaczka wyznała, że język arabski jest dla niej za trudny, mimo że uczy się go od dłuższego czasu. Wtedy Libańczyk stwierdził, że być może jest za głupia, by się go nauczyć.
Ponadto z dumą oznajmił, że kulturze arabskiej zawdzięczamy rozkwit matematyki, geometrii i filozofii. W tamtym czasie w Libii trwała wojna domowa i polowanie na Muammara al-Kaddafi. Libańczyk zapytany o to, jak ocenia obecną sytuację w swoim kraju, powiedział, że to nie żadna rewolucja, a jedynie zamieszki. Co ciekawe, po dwóch dniach od tej rozmowy powstańcy zdobyli kwaterę Kaddafiego w Trypolisie, zmuszając go do ucieczki.
Polak Polakowi wilkiem
Kolejną osobliwą znajomość zawarłam na dworcu autobusowym w Krakowie, czekając na autobus do Budapesztu. Razem ze mną jechała nim antypatyczna, wszechwiedząca i zapatrzona w siebie Polka. Tę trasę przemierzała dość regularnie, odwiedzając swojego chłopaka w Budapeszcie. Straszyła mnie, że autobus będzie miał 4 godziny opóźnienia, bo zawsze na polskiej granicy zatrzymują go służby celne w poszukiwaniu nielegalnych imigrantów. Nie dość, że nikt nas nie zatrzymał, to jeszcze przyjechaliśmy na miejsce godzinę wcześniej.
Poprosiłam ją, aby wskazała mi kierunek w stronę dworca Keleti. Nie miałam przy sobie węgierskiej waluty, by kupić bilet na metro. Na początku upierała się, że nie za bardzo zna miasto i wie tylko, jak dotrzeć do mieszkania chłopaka. Widocznie później z niego już nie wychodzi. Wskazała mi zły kierunek i dość wyraźnie się zdziwiła, kiedy zobaczyła, że po krótkim czasie zawróciłam. Nie miałam jej nic do powiedzenia na temat tej “przypadkowej” pomyłki.