Dużo na świecie znajdziemy miejsc zawdzięczających swoją popularność sprawnemu marketingowi. Tak jest z Malediwami, które są podobno wyjątkowo nudne. Meksyk – dla mnie jeden z najniebezpieczniejszych krajów – promuje się swoim latynoskim folklorem i niebiańskimi plażami. A co z rajami niemal tuż za miedzą? Czy słynne Santorini to hit, czy jednak przereklamowany kit?
Wyspa była moim pierwszym zetknięciem się z Grecją, więc zaczynałam z wysokiego C. Dla wielu jest to najpiękniejsze miejsce w całej Helladzie. Taki pogląd podzielają również sami Grecy. Niegdyś, w niewielkim odstępie czasu, trafiłam na dwójkę podróżników z tego kraju. Zapytałam ich, co powinnam wybrać, jeśli miałabym zobaczyć tylko jedno miejsce w całej Grecji. Oboje zgodnie stwierdzili – Santorini. Ale nie tylko z powodu tych legendarnych zachodów słońca, rzekomo najpiękniejszych na świecie, oraz białych domków przyczepionych do poszarpanego klifu. Bo to nie żaden zwyczajny klif, tylko krater wulkanu, który zapadł się do morza, pozostawiając skrawek lądu w kształcie półksiężyca. I właśnie położenie na kalderze czyni ją najbardziej magiczną i wyjątkową ze wszystkich pięknych greckich wysp.
Ale wbrew tym zachętom wcale nie chciałam jechać na Santorini. Moje marzenia kierowały się w stronę Aten i górującego nad miastem Partenonu. Przewrotny los rzucił mnie jednak na Cyklady, w czym pomogła szalona promocja LOT-u. Za bilet bezpośredni zapłaciłam zaledwie 257,30 zł. Na dodatek w sezonie, ale specyficznym. Rok 2020 stał pod znakiem pandemii i załamania się ruchu turystycznego. Dlatego w czasie mojego pobytu na Santorini liczba turystów wynosiła zaledwie 10% tego, co normalnie o tej porze. Ceny za nocleg były niższe niż w Polsce. Trafiłam na wyspę w najlepszym możliwym momencie. I dlatego też ją wybrałam – drugiej takiej okazji nie będzie.
Thíra, czyli Santorini
Choć o Santorini słyszał niemal każdy, to tak naprawdę nie jest to faktyczna nazwa wyspy. Wpierw Grecy ochrzcili ją mianem Kalliste, czyli „najpiękniejsza”. Potem nazywano ją Strongile („okrągła”) z powodu jej kształtu. W kolejnym wcieleniu funkcjonowała jako Thíra, co miało nawiązywać do postaci Thirasa z Teb. Nazwę Santorini wymyślili Wenecjanie, którzy nawiązali w ten sposób do jednego ze swoich patronów – św. Ireny (Santa Irena). Dziś mieszkańcy ponownie zwą ją Thíra.
Wyspa zajmuje powierzchnię 76 km2, ale tysiące lat temu była zdecydowanie większa i charakteryzowała się niemal idealnym okrągłym kształtem. Taką formę nadał jej wulkan z najwyższym stożkiem wznoszącym się na wysokość ok. 1400 m n.p.m. oraz dwoma niższymi stożkami. Dla porównania, dziś najwyższy szczyt Santorini (Profitis Ilias) sięga zaledwie 567 m n.p.m. Magma zbierająca się pod powierzchnią ziemi w końcu doprowadziła do ogromnej eksplozji, jak szacują naukowcy – największej w dziejach ludzkości. Część wyspy zatonęła, a woda wdarła się do krateru wulkanu. Erupcja wywołała ogromne fale tsunami (podobno sięgające nawet 250 m wysokości), które dotarły do położonej na południe Krety, przynosząc kres tamtejszej cywilizacji minojskiej. Działo się to między XVIII a XVI wiekiem p.n.e.
Widok na kalderę, czyli zagłębienie po zapadnięciu się stożka wulkanu
Walka z naturą
Rozerwane przez wybuch Santorini wchodzi w skład niewielkiego archipelagu, na który składają się też wysepki Thirasia, Aspronisi, Palea Kameni i Nea Kameni. Ta ostatnia powstała w 1707 roku po podwodnym wybuchu wulkanu, który wciąż drzemie w głębinach i powoli się odbudowuje. Trzęsienia ziemi zdarzają się tu regularnie, a to, które nawiedziło Santorini w 1956 roku, przyniosło setki ofiar i ogromne zniszczenia. Przede wszystkim ucierpiała zachodnia część wyspy na czele z miastami Oía i Fira. To, co oglądamy obecnie, to zupełnie nowe zabudowania. Dlatego Oía wygląda jak z obrazka i jest zaskakująco harmonijna. Trzęsienie ziemi przyczyniło się do rozwoju wschodniej części wyspy, która nie leży nad kalderą. W ten sposób powstały plażowe kurorty Kamari i Perissa.
Trzęsienia ziemi, drzemiący wulkan – nie brzmi to zbyt zachęcająco i nie wydaje się być wymarzonym miejscem na Ziemi ani do życia. A jednak jest. Santorini przeżywa boom turystyczny od połowy lat 70. ubiegłego wieku, a turyści odpowiadają za 90% przychodów wyspy. Również mieszkańcy, choć żyją w cieniu trudnego do przewidzenia kataklizmu, nie zamieniliby jej na żadną inną. Charakteryzuje ich błogi spokój, ogromne pokłady cierpliwości wobec corocznych najeźdźców i typowa grecka pogoda ducha. Żyzne gleby wulkaniczne zapewniają im dorodne plony, a z przydomowych drzew zrywają cytryny i granaty, nie wspominając o rosnącej niemal wszędzie dzikiej opuncji. Do tego śródziemnomorski klimat z temperaturami powyżej 20 stopni nawet w listopadzie. Czego chcieć więcej?
Przykryty skałami krater wulkanu na wyspie Nea Kameni
Na wyspie Thirasia – koniecznie trzeba ją odwiedzić
Romantyczna idylla
No dobrze, to wróćmy do pytania postawionego na samym początku. Czy Santorini to grecki raj czy niewypał? Może będzie to zaskakujące, ale po tych wszystkich zachwytach, jakie czytałam na temat tutejszych zachodów słońca, uważam je za poprawne, zwyczajnie ładne, ale nic ponad to. Może była winna temu idealna pogoda i brak jakichkolwiek chmur, które zawsze urozmaicają zapadający zmierzch. Choć przyznam, że im więcej tych zachodów słońca widziałam, a spędziłam na Santorini 7 dni, tym bardziej rozkoszowałam się okolicznościami, w jakich mogę je oglądać. Czy to w formie stadnej z innymi turystami w miasteczku Oía (takie poczucie wspólnotowości mimo wszystko bywa ujmujące), czy w zupełnej samotności gdzieś między Firą a Imerovigli.
Cała wyspa jest niezwykle malownicza i fotogeniczna. Tym, co mnie osobiście najbardziej urzekło w Santorini, były jej niewielkie wioski i miasteczka poza głównymi szlakami turystycznymi. Są idealne na spacery bez celu lub łowy z aparatem. Każde z nich zasługuje na uwagę, dlatego poświęcę im oddzielny wpis. Zachwycająca jest także cała architektura Santorini. To połączenie prostej formy ze śnieżnobiałym kolorem, który daje niepowtarzalny kontrast z błękitnym niebem stapiającym się w niepostrzeżony sposób z oblewającym wyspę morzem.
Dla mnie Santorini to też kwietna idylla. Mimo że trafiłam tu pod koniec września, czułam się jak na wiosnę lub wczesnym latem. Wszystko to, co napisałam powyżej, sprawia, że ocieka ona romantyzmem i warto przyjechać na nią z drugą połówką. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że może okazać się najbardziej romantyczną wyspą na świecie. Od kilku lat jest zresztą coraz popularniejszym kierunkiem matrymonialnym. Zachód słońca w Oía to jeden z pomysłów na romantyczne zaręczyny dla bardziej odważnych panów, bo należy klęknąć na oczach dziesiątek ludzi. Plus jest taki, że potem wszyscy biją brawo i podchodzą z gratulacjami. Santorini jest także miejscem na pocztówkowe sesje ślubne, modowe czy… sportowe. Pewnego dnia trafiłam na amerykańskie akrobatki wyginające się o zmierzchu na tle kaldery.
Na koniec wspomnę jeszcze o ciekawych stanowiskach archeologicznych i obowiązkowym rejsie na pozostałe wysepki archipelagu. To wszystko sprawia, że tydzień na Santorini to minimum, aby móc poznać ją dogłębnie i nacieszyć się jej wszystkimi wspaniałościami. Bez wątpienia hit!
Zachody słońca na Santorini, na które mam czelność narzekać ;)
Kadry z urokliwych miast i wiosek
Wrzesień, październik 2020 r.
Podziwiam piekne zdjecia, czytam jak zawsze z przyjemnoscia tym bardziej, ze jestem starym podròznikiem. Od nas tj z Wloch i przez wiele lat jezdzilo sie na te wyspe w celu poszukiwania partneròw homo. Tam byly restauracje, puby dla nich przeznaczone podczas gdy u nas wszystko bylo w ukryciu. Santorini do dzis kojarzy sie nam z tym aspektem jak ròwniez i bardzo wysokimi cenami.
Alberto, dziękuję za komentarz i ogromnie mi miło, że wciąż tu zaglądasz. Ciekawa informacja o Santorini, nie wiedziałam o niej! Nie wiem, czy te puby wciąż funkcjonują (nie rzucały się w oczy), choć widziałam jedną parę gejów trzymającą się za rękę. Nie wiem, czy to ich osobista odwaga, czy po prostu wyspa dalej ma status gay friendly.
Piękne zdjęcia! Również byłam na Santorini we wrześniu ale dwa lata temu, więc razem z tłumem innych ludzi ? niezwykle urokliwa wyspa, niesamowite widoki. Ale dla mnie prawdziwa grecka wyspa musi być porośnięta drzewkami oliwnymi, palmami. Zakynthos, Kefalonia, Korfu ❤️
Dziękuję, Natalio. Korfu jestem bardzo ciekawa, to podobno najbardziej zielona grecka wyspa. Na dodatek dużo weneckich pozostałości. Ja też zdecydowanie wolę kontakt z naturą. Serdeczności!
Prześliczne robisz zdjęcia i świetna relacja!Mam podobne odczucia , też byłam w gorącym , słonecznym październiku .Zachwyciła mnie ta wyspa- maleńka , a różnorodna- było co robić przez tydzień.Piękne widoki na kalderę, otaczające ją klify, ktore przewędrowałam , malownicze miasteczka i wioski, czarne plaże i starożytne pozostałości po – być może – zaginionej Atlantydzie- wspaniałe wakacje! Dla mnie- Grecja w pigułce.
Basiu, bardzo dziękuję za komentarz i podzielenie się Twoimi spostrzeżeniami. Zgadzam się, że dwa, trzy dni na Santorini to zdecydowanie za mało. Tydzień jest optymalny, choć to miejsce, do którego można wracać i wracać. Przesyłam serdeczności!