Czy wycieczka z agencją turystyczną może być udana? Bez poganiania i wożenia po sklepach, za to z przeznaczaniem wystarczającej ilości czasu na oglądanie atrakcji i robienie zdjęć? W 99% przypadków nie. Ten 1% należy m.in. do biur, które z San Pedro de Atacama w Chile organizują wycieczki do Boliwii na Salar de Uyuni przez Rezerwat Fauny Andyjskiej. Zapłacicie za całość wraz z noclegiem i wyżywieniem 225 dolarów i będą to najlepiej wydane pieniądze w Waszym podróżniczym życiu.
Przy wyborze operatora warto sprawdzić opinie w Internecie. Ja skorzystałam z biura Cruz Andina z opcją wycieczki 4 dni i 3 noclegi wraz z pełnym wyżywieniem. Aby zarezerwować miejsce, kilkanaście dni przed terminem mailowo skontaktowałam się w biurem. Za pomocą PayPal musiałam wpłacić 50 dolarów zaliczki, a potem już w biurze w San Pedro zapłacić resztę. Choć ja pisałam do nich po hiszpańsku, spokojnie można się komunikować po angielsku – zarówno mailowo, jak i na miejscu. Jeśli wzbraniacie się przed wycieczkami zorganizowanymi, to możecie mi wierzyć na słowo – to inna liga wycieczek z biurem. Na oglądanie niektórych atrakcji jest godzina. Nikt Was nie pogania, możecie chodzić, gdzie chcecie, a nie trzymać się kurczowo przewodnika. Ale uwaga – jeśli macie problemy z układem krążenia, ta wycieczka nie jest dla Was!
Jak wygląda wycieczka?
Punkt startowy to Wasz hotel w San Pedro de Atacama, z którego w godzinach 6-6.30 odbierze Was kierowca. Wraz z grupą kilkunastu osób jedziemy busikiem na przejście graniczne. Transfer zabiera około godziny, a procedury kontrolne trwają również około godziny. I to nawet w sytuacji, kiedy wszystkie agencje ruszają w podróż o tej samej porze, a do odprawy czeka kolejka busików. Na granicy boliwijskiej do wypełnienia są formularze, a przykład, jak zrobić to prawidłowo, znajduje się na stoliku w pomieszczeniu, gdzie wszyscy je uzupełniają. Po zakończeniu procedur czeka na nas śniadanie – gorąca kawa i herbata, chleb, dżem, szynka, ser, czasem jajecznica.
Po stronie boliwijskiej przesiadamy się w Toyoty 4×4, które mieszczą 7 osób – dwie z przodu, 3 w środku i dwie z tyłu. Ja w swojej Toyocie łącznie ze mną miałam czwórkę Polaków i dwóch Szwajcarów, z których jeden był z pochodzenia Tajwańczykiem. To z kim podróżujecie, ma naprawdę ogromne znaczenie dla atmosfery całej wyprawy. Ale największy wpływ ma on – kierowca.
Plan trasy
Kierowca i przewodnik w jednym
Od razu powiem, że trafiłam najlepiej, jak tylko mogłam i w agencjach chilijskich nie ma drugiego tak zabawnego, pomocnego i po prostu sympatycznego przewodnika. Na granicy okazało się, że Szwajcar Thomas dopłacił za anglojęzycznego kierowcę. Mijael przywitał nas tymi słowami, jak zwykle żartując: „Thomas, gdzie jest Thomas? Do Ciebie mówię po angielsku, do reszty – po hiszpańsku”. Pozostałe grupy miały hiszpańskojęzycznych kierowców, ale zawsze zdarza się, że przynajmniej jeden turysta choć trochę zna hiszpański i tłumaczy reszcie. O kierowcach na tej trasie można przeczytać różne rzeczy. Część jeździ za szybko i niebezpiecznie. Na szczęście Mijael nie należał do tego grona.
Dodatkowo bardzo dbał o atmosferę i integrację całej grupy. Wypytywał nas o imiona i zawody, dzięki czemu szybko przestaliśmy być dla siebie anonimowi i stworzyliśmy trzydniową rodzinę. Mijael przykładał dużą wagę do muzyki puszczanej w samochodzie, pytając, czy nie mamy jakichś ciekawych nagrań na telefonach. Tym sposobem przejeżdżaliśmy bezdroża Boliwii, słuchając muzyki z serialu „Narcos” od Polaków i włoskich piosenek od Szwajcarów z włoskiego kantonu. Jego entuzjazm i codzienna energia sprawiały mylne wrażenie, jakby to był jego debiut w pracy i chciałby się wykazać. Tak naprawdę co miesiąc obsługuje 8 takich grup, jak my i co 3 dni pokonuje tę samą trasę.
Plan dzień po dniu
Dzień 1. Laguny i gejzery
Po przekroczeniu granicy cofamy zegarki w stosunku do czasu chilijskiego: -1 godzina.
Wjeżdżamy do Narodowego Rezerwatu Fauny Andyjskiej im. Eduarda Avaroa – koszt wstępu to 150 boliwianów. Bilet należy zachować na drogę powrotną, bo do Chile będziemy wracać tą samą trasą.
Pierwszy dzień jest naprawdę ciężki przede wszystkim za sprawą wysokości. Już przejście graniczne między Chile a Boliwią znajduje się na wysokości 4600 m. Jesteśmy tam nad ranem, więc dodatkowo jest bardzo zimno, choć niektórzy potrafią paradować w krótkich spodenkach. Najwyższy punkt, jaki tego dnia osiągniemy, wynosi 4910 m, czyli wyżej niż Mont Blanc.
Do zobaczenia są:
- Laguna Verde
- Laguna Blanca
- Pustynia Salvadora Dalí – taką nazwę nadali jej turyści, porównując tutejsze widoki do obrazów hiszpańskiego malarza
- Gorące źródła Polques i laguna z flamingami – wstęp do basenu kosztuje 6 boliwianów. Mamy do wyboru dwa baseny: temperatura wody 20 lub 30 st. C. Warto dodać, że relaks odbywa się na wysokości ok. 4500 m.
- Gejzery błotne Sol de Mañana – miejsce z piekła rodem: parująca ziemia i bulgoczące błoto. Ciekawostką jest to, że gejzery nie są w ogóle ogrodzone i można sobie wokół nich swobodnie chodzić. Wszystko zostawione jest zdrowemu rozsądkowi turystów. Boliwijczycy ufają, że nikt nie postanowi sprawdzić, jak bardzo gorące jest to błoto :)
- Laguna Colorada – czerwony odcień laguny to nie krew flamingów (ptaki mają się bardzo dobrze), a efekt utleniania się alg. Zawierają one w sobie specjalne pigmenty, które dają tę niezwykłą barwę. Uwaga – nad laguną wieją huraganowe wiatry!
Pierwszy dzień przypłaciłam ogromnym bólem głowy. Marzyłam tylko o tym, aby połknąć proszek przeciwbólowy i się położyć. Żadnego ruchu, żadnego więcej jeżdżenia. Mi krótka drzemka przed kolacją pomogła i następnego dnia nie odczuwałam już żadnych dolegliwości. Ale dwójka Polaków cierpiała przez kolejne dni, a jeden z nich dodatkowo doznał poparzenia słonecznego.
Dzień 2. Skały i lamy
Pobudka około 8, a to oznacza, że można się wyspać po trudach pierwszego dnia. Tak naprawdę będzie to pierwsza i zarazem ostatnia szansa na dłuższy sen. W planie do zobaczenia są głównie skały i piękna Laguna Negra. Niewątpliwą zaletą jest to, że wszystkie miejsca są położone blisko siebie. Dla mnie największym hitem tego dnia były lamy. Raz galopowały wśród skał pustyni przyozdobione kolorowymi wstążkami, innym razem skubały trawkę nad Laguną Negra, a ja mogłam wśród nich spacerować. Są przepiękne i niezwykle beztroskie.
Drugiego dnia niektórzy mogą powoli odczuwać trudy długich przejazdów. Chodzi zarówno o bycie ściśniętym na małej powierzchni, z nogami podkulonymi po brodą, jak i spartańskie, piaszczyste drogi z wybojami, na których co chwila się podskakuje. Co ciekawe, na mapie Google wyglądają jak wielkie autostrady, a to tylko ubite przez auta ścieżki prowadzące przez bezdroża ogromnego rezerwatu. Dla wrażliwców niezbędny jest aviomarin.
Do zobaczenia są:
- pustynie z formami skalnymi przypominającymi Puchar Świata i wielbłąda (Rocas Volcanicas)
- Laguna Negra nazwana tak zarówno od koloru wody, jak i gatunku kaczek, które w niej żyją
- Kanion Inca
- Miasteczko Julaca z linią kolejową, którą wozi się do Chile wydobywane w Boliwii minerały. Krajobraz jak z „Mad Maxa”.
Dzień 3. Salar de Uyuni
Pobudka o 3.30, aby zdążyć na oglądanie wschodu słońca na Salar de Uyuni. Mijael wywiózł nas w takie miejsce, w którym byliśmy zupełnie sami. Następnie jedziemy zobaczyć Wyspę Kaktusową, obok której jemy śniadanie. Przez kolejne dwie godziny urządzamy sobie sesje zdjęciowe na Salar de Uyuni. Obiad jemy już w Uyuni, gdzie nasza grupa zostaje rozdzielona i żegnamy się z Mijaelem. Do mnie zostaje przydzielony inny kierowca, z którym jadę w drogę powrotną do granicy.
Do zobaczenia są:
- Wyspa Kaktusowa (Isla Incahuasi) na Salar de Uyuni – wstęp 30 boliwianów
- schronisko na Salar de Uyuni z pomnikiem rajdu Dakar
- fabryka soli i targowisko w miasteczku Colchani
- miasto Uyuni i Cmentarzysko Pociągów
Więcej o Salar de Uyuni w tym wpisie.
Dzień 4. Żegnamy Boliwię
Pobudka o 3.30 i długa droga powrotna. Śniadanie jemy w lokalach przy gorących źródłach Polques. O 9 dojeżdżamy do granicy boliwijsko-chilijskiej i przestawiamy zegarki: +1 godzina. Pakujemy się do busa i jesteśmy w San Pedro de Atacama o 12.
Noclegi i wyżywienie
Noclegi są bardzo skromne, poza drugą nocą spędzaną w Hotelu Sal zbudowanym z soli, w którym każdy dostaje pokój z prywatną łazienką. Dwa inne noclegi zaplanowano w miasteczku Villa Mar. Jeden w znośnym hotelu z dużymi pokojami, z których część ma prywatne łazienki. Natomiast drugi – w małym i dość brudnym miejscu, w którym pokoje okazały się małymi klitkami, a za ciepły prysznic nie było nawet komu zapłacić. Więc ostatecznie kąpałam się w zimnej wodzie.
Za to obiady i kolacje są zawsze naprawdę pyszne i obejmują też opcje wegetariańskie, jeśli zgłosicie to przy rezerwacji wycieczki. W czasie całej podróży po Chile nigdzie nie jadłam lepiej, jak podczas tych czterech dni w Boliwii. Zawsze serwuje się dużo warzyw, a na deser są owoce. Raz do kolacji podano wino. Kolacje zjadamy w miejscach noclegowych, śniadania na rozkładanym stoliczku przy jakiejś atrakcji, a obiady w restauracjach po drodze. Jedyny minus jest taki, że kolacje podaje się o 20, kiedy następnego dnia trzeba wstać o 3.30. Więc na sen pozostaje niewiele czasu, a po tak intensywnych i męczących dniach marzymy o odpoczynku.
Choroba wysokościowa
Nie pomogła mi nawet dwudniowa aklimatyzacja w Chile, gdzie przez kilka godzin przebywałam na wysokości ponad 4000 m. Choroba wysokościowa dopadnie prawie każdego – pytanie tylko, z jaką intensywnością. Najwyższy punkt, jaki osiągamy w czasie wycieczki po Boliwii, wynosi prawie 5000 m, czyli wyżej niż Mont Blanc. I to nie wygląda tak, że wspinamy się samochodem na taką wysokość, a potem szybko zjeżdżamy w dół. Na wysokości ponad 4700 m jedziemy ponad godzinę.
W takich warunkach może nie tylko boleć głowa, ale mamy również mniej tlenu, przez co nawet spacer czy krótka wspinaczka mogą męczyć. Krew jest bardzo gęsta, dlatego tak ważne jest regularne picie wody i jej rozrzedzanie.
Co zabrać?
- ciepłe ubranie, w tym rękawiczki i czapkę
- krem z filtrem 50
- nakrycie głowy przed słońcem
- aspirynę i aviomarin
- 100-150 boliwianów na pamiątki: puchate lamy, obrusy, skarpety, czapki, magnesy z solą, swetry
- sól fizjologiczną do przemywania oczu
- dodatkowe baterie do aparatu i powerbanki (na wysokości elektronika szybciej się rozładowuje)
- zaleca się zabranie 2 l wody na dzień. Więc wszyscy kupują wielkie, pięciolitrowe kanistry na osobę, których nie są w stanie nawet w połowie wypić. Wystarczy zabrać 3 l wody, bo napoje są podawane do każdego posiłku (zawsze dwa – 2 l Coca Cola i 1,5 l woda).
Listopad 2019 r.
Ale tam pięknie!!!!
Zgadza się. Aż ustawiłam sobie zdjęcie na pulpicie z tymi widokami.
A ja spapuguję po Bobsonie, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ale tam pięknie!
Ja też kopiuję swój ostatni komentarz – zgadza się!