Kiedyś jakaś mądra głowa stwierdziła, że w podróży to sama droga jest celem, a nie dotarcie do celu. Ja tę myśl nieco parafrazuję, mawiając, że już dojazd gdziekolwiek może stać się wielką przygodą. Niestety ceny biletów lotniczych rozpuszczają nas na tyle, że już rzadko kiedy wybieramy tradycyjne środki lokomocji, np. pociąg. A szkoda, bo w Europie jest wiele ciekawych tras kolejowych. Jedną z najbardziej malowniczych jest ta na odcinku Belgrad-Bar.
Pociąg Belgrad-Bar
Podobno trasa kolejowa z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogórze jest najpiękniejsza w Europie. Długie tunele w liczbie kilkudziesięciu są imponujące, ale też potrafią przerwać w najlepszym momencie podziwianie widoków za oknem. Inną ciekawostkę stanowi odległość między przejściem granicznym w Serbii i Czarnogórze. To dobre 20 minut jazdy pociągiem. Zdecydowanie pociąg Belgrad-Bar ma swój klimat. I ma też swoje słynne opóźnienia. Jego byli pasażerowie licytują się, kto z nich miał największe. Słyszałam nawet o dziesięciu godzinach. Moje to „tylko” cztery.
Ze względu na swoją popularność trudno o miejsce w pociągu na chwilę przed odjazdem, a już na pewno trudno o miejsce bez kuszetki, jeśli wybiera się nocny przejazd. Ta sypialniana przyjemność kosztowała w 2011 roku ok. 37 €. Jednak wliczając w czas przejazdu opóźnienie, które zawsze się pojawia, kuszetka nie jest takim złym pomysłem. Ja akurat wcześniejszej nocy nie spałam, więc czternastu godzin w pozycji siedzącej raczej bym nie zniosła. Pociągiem można też przewieźć samochód, który jest umieszczany na specjalnym odkrytym wagonie. Taka karawana musi ciekawie wyglądać, gdy obserwuje się ją z boku.
Widoki za oknem
Pociąg poranny jest z wiadomych względów bardziej preferowany, gdyż zapewnia oglądanie widoków przez cały czas trwania podróży. Ja zdecydowałam się na pociąg nocny, podobno bardziej narażony na opóźnienia. Jednak to właśnie dzięki opóźnieniu mogłam pozachwycać się tunelami wydrążonymi w wapiennych skałach i górami porośniętymi wściekle zieloną roślinnością. Gdybyśmy dojechali zgodnie z rozkładem, pewnie nawet nie miałabym czasu na wystawienie nosa z przedziału i całą noc bym przespała.
W przedziale oprócz dwóch łóżek była też umywalka, która została sprytnie przykryta blatem imitującym stolik. Mam wrażenie, że nie wszystkim dane było ją odnaleźć i tylko wyjątkowe bystrzaki z zaciekawieniem podniosły blat, by sprawdzić, co się pod nim kryje. Ja bynajmniej do takich bystrzaków się nie zaliczam, bo umywalkę odkryła moja kuszetkowa współlokatorka. Pościel jest świeża, łóżko wygodne, więc można iść szybko spać, by zbudzić się wraz ze wschodem słońca na robienie zdjęć mijanym widokom. Szczególnie polecam zaczaić się na lotnisko w Podgoricy, które jest ciekawym lotniczym ewenementem.
Lot Kraków-Warszawa
W grudniu 2009 roku dokonałam najbardziej burżujskiego czynu w moim życiu. A mianowicie leciałam samolotem LOT-u z Krakowa do Warszawy. Akurat w tamtym okresie po raz pierwszy pojawiły się tanie bilety na trasach krajowych i chciałam wykorzystać tę okazję. W erze tanich linii lotniczych każdy może latać po Europie, ale loty po Polsce (wówczas rzecz jasna) to raczej opcja zarezerwowana dla polityków lub korpoludków i biznesmenów. We wspomnianej ofercie najtańszy był bilet krakowski, choć wolałabym Wrocław – to w końcu 6 godzin pociągiem do Warszawy. W efekcie przelot samolotem zajął mi więcej czasu (biorąc pod uwagę czekanie na lotnisku) niż pociąg Kraków-Warszawa.
Sam lot trwał 25 min, licząc tylko czas spędzony w chmurach. Nie zdążyłam nawet dopić wody, bo pilot wydał komendę, aby przygotować się do lądowania. Jednak to nie długość lotu była w tym wszystkim najciekawsza, a liczba pasażerów na pokładzie. A ta wynosiła całe osiem osób, z czego cztery byli to tak zwani deadheads, czyli piloci i stewardessy, którzy wracali do domu po służbie lub byli transportowani do Warszawy na swój lot. Pierwszy i ostatni raz dane mi było lecieć niemal pustym samolotem i poczuć się jak VIP w prywatnym odrzutowcu. Również rozkład lotniska Balice wzmocnił efekt tej pseudo-elitarności, bo terminal krajowy znajduje się w pewnej odległości od terminalu międzynarodowego i nie jest z nim połączony. Kręciło się po nim tylko kilka osób, z czego połowa to byli taksówkarze.
Lot Poznań-Warszawa
Innym razem znowu upolowałam bilet na lot krajowy, tym razem z Poznania do Warszawy. Kupiłam go tylko dlatego, aby polecieć na pokładzie turbośmigłowego samolotu ATR, który ma charakterystyczne silniki na zewnątrz i przez to jest nazywany wiatrakiem. Podobno nasi posłowie nie znosili nim latać. Niestety z powodu jego awarii lot był opóźniony i z Warszawy przyleciała zupełnie inna maszyna. Zawód ogromny, bo już więcej lotów po Polsce nie planowałam. Samolot był wypełniony niemal w całości, głównie przez biznesmenów i korpoludki. Wszyscy siedzieli cały czas na telefonie, by powiadomić o swoim spóźnieniu na bardzo ważne spotkanie z bardzo ważnymi ludźmi. Ja zupełnie odstawałam od tego towarzystwa i patrzyłam na nich bez cienia współczucia. Obiecywałam sobie, że nigdy nie dam się tak pochłonąć pracy, by głupie godzinne opóźnienie stanowiło największy życiowy dramat.