Na Pałac w Kozłówce trafiłam przypadkowo, przeglądając album „Najpiękniejsze zabytki Polski”. Gdy przekręciłam stronę na zdjęcia obrazujące pełne przepychu wnętrza, po sekundzie postanowiłam, że muszę zobaczyć je na żywo. Tym bardziej, że wszystko, co znajduje się w pałacu, jest oryginalne – od mebli aż po zasłony i ramy obrazów. A w kraju naznaczonym okupacją nazistów i rabunkami sowietów to naprawdę nie lada wyczyn. Mimo to dawna rezydencja Zamoyskich nie jest dobrze znana.
Pięknych pałaców i zamków mamy w Polsce całkiem sporo. Z tym że ich uroda odnosi się głównie do bryły zewnętrznej. Tak jest chociażby z Zamkiem Książ lub Zamkiem Czocha na Dolnym Śląsku, których wnętrza były obrabowane i zrujnowane. Gdy taki zabytek trafił po wojnie pod kuratelę Ministerstwa Kultury, na szybko próbowano zastąpić brakujące wyposażenie przypadkowymi przedmiotami, nierzadko nie z tej samej epoki. Stąd na przykład w rozległych bibliotekach dawnych rezydencji znajdziemy książki jak najbardziej współczesne, bo kogo stać na zakup 10 tysięcy historycznych woluminów? Ale z Pałacem w Kozłówce jest zupełnie inaczej. Może nie rzuca na kolana z zewnątrz, za to w środku bije na głowę większość pałaców nad Wisłą.
Pałacowy czar
Jak to się stało, że w czasie wojny rezydencji Zamoyskich nie ograbiono i nie zniszczono? Wedle powtarzanej opowieści od zguby ze strony Armii Czerwonej uchroniło ją wstawiennictwo sowieckiego oficera, znawcy sztuki. Choć pałac był emanacją życia arystokracji, z pełnym przepychu wyposażeniem i tysiącem wymyślnych bibelotów, jego niewątpliwa uroda oczarowała nawet największych wrogów. A poza tym stał za nim kawał historii.
Pałac w Kozłówce pochodzi z 1 poł. XVIII wieku. Został zbudowany na polecenie wojewody chełmińskiego, Michała Bielińskiego, najprawdopodobniej według projektu Józefa Fontany. Syn właściciela, Franciszek Bieliński, sprzedał rezydencję za 1 mln 750 tys. ówczesnych zł Aleksandrowi Zamoyskiemu, XI ordynatowi na Zamościu. Gdy trafiła w ręce Konstantego Zamoyskiego (1898-1911), zaczyna się jej wielki rozkwit i rozbudowa w stylu neobarokowym. Przepych staje się coraz bardziej widoczny za sprawą luksusowych mebli, kotar i lambrekinów, luster w złoconych ramach, ozdobnych pieców oraz licznych bibelotów i ozdób. Aby to wszystko utrzymać w należytym porządku, potrzebowano aż 400 służących.
Herb na bramie wjazdowej z hasłem “To mniey boli”, które dla niewtajemniczonych nie ma sensu. Tymczasem według legendy, w czasie objazdu pobojowiska po bitwie pod Płowcami król Władysław Łokietek zobaczył ciężko rannego Floriana Szarego, protoplastę rodu Zamoyskich. Przytrzymywał on jelita wypadające z rozprutego brzucha i ostatkiem sił wydusił: „To mniej boli niż cierpienia, które zadaje zły sąsiad”. Gdy Florian wyzdrowiał, król uwolnił go od złego sąsiada i zmienił znak herbowy Koźle Rogi na Trzy Kopie z nazwą Jelita i hasłem „To mniey boli”.
Ozdobą pałacu są pawie. Na początku ich nie zauważyłam, ale gdy wiatr porwał moją torebkę po kanapce, od razu jeden przedstawiciel tego pałacowego gatunku zwierząt domowych podbiegł do mnie, licząc na jakiś smakołyk. A potem chodził wokół i ciągłe czaił się na jakąś zdobycz.
Szczęśliwe wojenne losy
Konstanty zmarł bezpotomnie w 1923 roku, a jego spadkobiercą został Adam Zamoyski ożeniony z Marią hrabiną Potocką. W czasie okupacji małżeństwo angażowało się w konspirację i pomoc Polakom. W Kozłówce w latach 1940-41 ukrywał się Stefan Wyszyński. Najcenniejsze obrazy wywieziono do Warszawy, gdzie spłonęły w czasie Powstania Warszawskiego. Reszta wyposażenia została w Kozłówce i szczęśliwie ocalała.
Po wojnie rodzina Zamoyskich wyemigrowała do Kanady, a w 1945 roku ich majątek upaństwowiono. W 1974 roku Kozłówce nadano status muzeum i zaczęto odzyskiwać przypałacowe budynki. Od 1992 roku funkcjonuje jako Muzeum Zamoyskich. A co z roszczeniami spadkobierców, których było czworo? Pałac za 17 mln zł został od nich odkupiony, choć oczywiście domagali się wyższej kwoty. Wszystkich zwiedzających ta suma niezwykle pobudziła i twierdzili, że to zdecydowanie za mało za taki majątek. Ale spójrzmy na to trzeźwym okiem – kogo byłoby stać go utrzymać? Dodatkowo spadkobiercy zagwarantowali sobie apartament pałacowy do własnego użytku i do wybuchu pandemii co roku tu przyjeżdżali. Dziś żyje jedynie 72-letnia Inka Zamoyska, która nie ma potomków.
Reprezentacyjna klatka schodowa o wyjątkowo bogatych sztukateriach. Na ścianach wiszą portrety przedstawicieli rodu Zamoyskich.
Oszałamiający Salon Czerwony udekorowany wizerunkami polskich królów i hetmanów ku pokrzepieniu serc.
Typowy dla tamtych czasów salonik orientalny z bibelotami z Dalekiego Wschodu
Biblioteczka i pokój rozrywki w jednym
Piękna sypialnia z intensywnym błękitnym kolorem ścian, który wręcz dodaje życiowej energii. Aż chciałoby się rano wstawać do tych nudnych, arystokratycznych obowiązków ;)
Mycia tylu elementów zastawy stołowej naprawdę nie zazdroszczę.
Pozostałe wspaniałe zakątki
Ogrody i kaplica pałacowa
Za pałacem znajduje się urokliwy ogród z fontanną oraz rozległy park. Idealne miejsce na spacer, by nieco ochłonąć po zobaczonych bogactwach.
Możemy też zwiedzić kaplicę pałacową wybudowaną w latach 1903-1909. Mieści się w jednym ze skrzydeł pałacu. Swoim wyglądem nawiązuje do kaplicy królewskiej w Wersalu. Jak widać, Konstanty Zamoyski w wielu aspektach odwoływał się do francuskiego dziedzictwa. Marmurowy ołtarz dekoruje płaskorzeźba ze sceną złożenia do grobu, a nad nim znajduje się witraż przedstawiający Zwiastowanie. Wisząca wieczna lampa jest dziełem warszawskiej firmy Norblin. Po lewej stronie znajduje się marmurowa kopia nagrobka Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej, która została pochowana w kościele Santa Croce we Florencji. Nieprzypadkowo to jej nagrobek się tu znajduje, gdyż Konstanty Zamoyski darzył swoją babkę wielkim uczuciem.
Co ciekawe, w latach 60. i 70. XX wieku kaplica pełniła funkcję magazynu rzeźby socrealistycznej. Dziś odbywają się w niej chrzty i śluby. Natomiast w pomieszczeniu obok odtworzono pokój kardynała Stefana Wyszyńskiego, w którym mieszkał podczas pobytu w Kozłówce.
Zwiedzanie
- Bilet normalny do pałacu kosztuje 30 zł (15 zł ulgowy). Darmowe wejścia są w środy.
- Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem w grupie ok. 25 osób, co zajmuje ok. 30 min. Bilet wykupuje się na konkretną godzinę i w przypadku dużej liczby zwiedzających trzeba czekać na swoją turę.
- Do zobaczenia jest także galeria sztuki socrealizmu (12/6 zł) oraz powozownia (6/3 zł).
- Opłata za parking wynosi 10 zł.
Dojazd do Kozłówki
Muzeum Zamoyskich w Kozłówce leży na uboczu głównych turystycznych szlaków. Jeśli macie samochód, dojedziecie tu bez problemu. To 30 km z hakiem na północ od Lublina. Jednak dla mnie, jako osoby niezmotoryzowanej, Kozłówka jawiła się jako bardzo wymagająca destynacja. Do pobliskiego Lubartowa można co prawda dojechać z Lublina pociągiem, ale kursy są zaledwie trzy w ciągu dnia i o bardzo niedogodnych porach.
Alternatywą jest busik w cenie 7 zł, który – co niecodzienne – jeździ często nawet w weekendy. A potem – no właśnie… Potem zostaje jeszcze 7,5 km do samej Kozłówki. Przy bramie wejściowej do pałacu znajduje się nawet przystanek autobusowy, ale kto trafi na jakikolwiek kurs, ten będzie wielkim szczęściarzem. Mi pozostało polegać na własnych nogach.
Piechotą z Lubartowa do Kozłówki
Wysiadłam z busa w Lubartowie tuż przy ulicy Lipowej, która prościuteńko prowadzi do samej Kozłówki. Po drodze oczywiście przeobraża się w inne nazwy i przecina kolejne wsie. Sam początek wędrówki jest bardzo przyjemny, gdyż idziemy miejskim chodnikiem wśród pokaźnych lip posadzonych po obu stronach jezdni. Ten miły fragment przerywa nagle trasa szybkiego ruchu. W pierwszej chwili bałam się, że będę musiała z duszą na ramieniu przebiegać na drugą stronę i wystrzegać się rozpędzonych tirów. Tymczasem są tam nawet pasy, ale bez świateł, więc nie łudźcie się, że ktokolwiek się przed nimi zatrzyma. Chwilę poczekałam, a następnie elegancko przeszłam na drugą stronę.
Kolejny odcinek jest już mniej przyjemny, bo to dość często uczęszczana droga, ale po obu stronach wytyczono szeroki pas dla rowerzystów. Miejscami biegnie przez las (dzięki czemu można liczyć na cień), by w terenie zabudowanym dwukrotnie przeobrazić się w naprawdę długi chodnik ciągnący się przez lubelskie wsie. Ostatecznie przejście w jedną stronę zajęło mi 1h40 min. Powrót tą samą drogą, co dało w sumie 15 km piechotą. Ale zapewniam, było warto.
Lipiec 2022 r.