Wyobraźcie sobie, że nie ma samolotów. Podróż po Europie trwa nawet trzy dni, bo pociągi rozwijają prędkość zaledwie 60 km/h. Podróżni z drżeniem serca śledzą depesze pogodowe, bojąc się zamieci śnieżnych, które pokrzyżują im podróżnicze plany. A nawet uziemią na kilka dni w odległym kraju – bez jedzenia i kontaktu ze światem. Tak podróżowano pociągami na przełomie XIX i XX wieku. A symbolem najbardziej luksusowej podróży był Orient Express.
Każdy, kogo zapytamy o najbardziej znany i ekskluzywny pociąg świata, wymieni Orient Express. Choć transportowo łączył odmienne kulturowo i ekonomicznie kraje (od Francji po Turcję), to społecznie był zarezerwowany tylko dla elit. Podróżowały nim koronowane głowy, politycy, bogaci przemysłowcy i ludzie kultury, by wymienić chociażby Agathę Christie. Swój najsłynniejszy kryminał „Morderstwo w Orient Expressie” napisała zainspirowana własną podróżą.
Orient Express – luksusowy pociąg Europy
Orient Express narodził się z marzenia Belga Georgesa Nagelmackersa, który pragnął stworzyć najbardziej luksusowy pociąg na świecie. Sam lubił wykwintne jedzenie oraz luksus i to samo chciał zapewnić swoim pasażerom. Pierwszym krokiem ku realizacji marzenia było założenie przedsiębiorstwa, które po polsku zwało się Międzynarodową Spółką Wagonów Sypialnych i Wielkich Ekspresów Europejskich. To ona wytwarzała niewielkie prywatne czteroosobowe wagony sypialne z siedzeniami, które można było rozkładać. Aż trudno uwierzyć, że z tak mało marketingowej nazwy wziął się późniejszy Orient Express.
Pierwszy przejazd pociągu rozpoczął się 4 października 1883 na trasie z Paryża do Giurgiu w Rumunii przez Monachium i Wiedeń. Wówczas skład nazywał się Express d’Orient, a swoją znaną nazwę przyjął 8 lat później. Belgijski przedsiębiorca na inauguracyjny kurs zaprosił 40 osób – głównie najbogatszych francuskich fabrykantów oraz przedstawicieli śmietanki towarzyskiej i intelektualnej Paryża. Mimo imiennego zaproszenia, każdy z nich zapłacił za bilet 500 franków w złocie.
W Giurgiu pasażerowie musieli przesiąść się na prom przez Dunaj i w Ruse w Bułgarii wsiąść do mniej luksusowego pociągu, udającego się przez Warnę do Konstantynopola. Cała podróż trwała około 83 godzin, a Orient Express rozwijał zawrotną jak na tamte czasy prędkość 80 km/h. W 1889 roku 67-godzinną podróż można było odbyć już bezpośrednio. Trasa z Paryża do Konstantynopola wiodła przez Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Konstancę.
Sława i kres Orient Expressu
Oprócz głównej trasy powstały jeszcze dwie alternatywne. Druga, południowa, biegła przez Lozannę, Mediolan, Wenecję, Triest, Belgrad i Sofię do Konstantynopola. Podróż została tym samym skrócona do 56 godzin, a pociąg kursujący tą trasą nazwano Simplon Orient Express. Trzecią trasą kursował Arlberg Orient Express, który przez Zurych, Innsbruck, Wiedeń, Budapeszt i Bukareszt docierał do Aten.
Na pokładzie Orient Expressu nie tylko brylowała socjeta, ale też działa się wielka historia. W 1918 roku w wagonie nr 2419 delegacja niemiecka podpisała dokumenty „zawieszenia broni”. 32 lata później, w czasie II wojny światowej, Adolf Hitler wykorzystał ten sam wagon jako miejsce podpisania kapitulacji przez Francję. Chciał w ten sposób zmyć hańbę z niemieckiego narodu i upokorzyć Francuzów.
Po 1945 roku wznowiono kursowanie Orient Expressu, ale z powodu dynamicznie zmieniającej się sytuacji politycznej jego trasa była wielokrotnie zmieniana. Ostatni regularny kurs Orient Expressu na trasie Paryż-Stambuł miał miejsce 19 maja 1977 roku. Podział Europy żelazną kurtyną doprowadził do schyłku popularności tego wyjątkowego pociągu. Przestał on docierać do Stambułu, a jego trasa była systematycznie skracana. Najpierw kursował do Budapesztu, później tylko do Wiednia, aby ostatecznie pozostać na skromnym odcinku Paryż-Strasburg. Ostatni kurs Orient Expressu miał miejsce w grudniu 2009 roku.
Z Londynu do Samarkandy
Choć Orient Express przeszedł do historii, nie brakuje osób, które chciałyby udać się w podróż na jego pokładzie. Ponieważ jest to niemożliwe, można szukać pewnych substytutów. Taką opcję wybrał norweski pisarz Torbjørn Færøvik, który swoją dwumiesięczną podróż koleją przez Europę i Azję opisał w książce „Orient Express. Świat z okien najsłynniejszego pociągu”. Na 611 stronach przemierzamy 13 krajów i zatrzymujemy się w 22 miastach – od Londynu do Samarkandy. W książce tytułowy Orient Express jest tylko dobrym duchem i symbolem całej kolejowej podróży autora. Nie oglądamy też świata z jego okien, jak głosi mylny podtytuł.
Oryginalna trasa z Paryża do Stambułu z dodanymi etapami podróży (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Turkmenistan, Uzbekistan) wyznacza kręgosłup narracji. Obawiałam się, że europejska część trasy (Francja, Niemcy, Austria, Węgry, Rumunia i Bułgaria) zajmie większą część opisu. Ale proporcje są ustawione prawie po równo, choć w części azjatyckiej ponad 100 stron dotyczy Turcji i Stambułu. W książce natrafiłam też na drobne błędy i sporo literówek. Już na pierwszej stronie czytamy, że Konstantynopol zmienił nazwę na Stambuł w 1930 roku, choć miało to miejsce 8 lat wcześniej. Mam nadzieję, że takich wpadek nie było więcej, bo w „Orient Expressie” pojawia się dużo dat. Inny błąd, jaki dostrzegłam, dotyczy nazwy dworca Keleti w Budapeszcie, który czasem występował jako „Kaleti”.
Świat z okien pociągu
Jako że podróż zabrała zaledwie 2 miesiące, autor nie miał czasu spędzić czasu w odwiedzanych miejscach i przyjrzeć się życiu mieszkańców. Przez to otrzymujemy raczej stereotypowe klisze dotyczące odwiedzanych krajów. Skoro Stambuł, trzeba napisać o Sulejmanie Wspaniałym i Atatürku. Jesteśmy w Rumunii, więc nie obędzie się bez reżimu Ceaușescu. Wiedeń to oczywiście urocza Sisi, a w Monachium należy nawiązać do korzeni nazizmu. Zawiedzeni mogą być Ci, którzy szukają tu awanturniczych przygód lub oczekiwali reportażu o współczesnej Europie. Książka raczej zabiera czytelnika w przeszłość niż pokazuje, co z okien słynnego pociągu widzieliby pasażerowie podróżujący nim w XXI wieku.
Jednak nie ulega wątpliwości, że „Orient Express” to książka niezwykle erudycyjna i napisana z rozmachem. Pomimo wspomnianych wyżej klisz i drobnych błędów, stanowi niecodzienne kompendium wiedzy o krajach, które w inny sposób trudno byłoby ze sobą zestawić. Ten gąszcz ciekawostek i faktów był naprawdę wciągający. Torbjørn Færøvik jest typem dżentelmena w starym stylu i gawędziarzem, który zdaje się mieć nieskończenie wiele historii i anegdot na wszystkie tematy. Każdy budynek, miejsce czy pomnik daje mu sposobność do uraczenia czytelnika jakąś opowieścią. Wiele z nich było dla mnie zaskoczeniem i nie da się ukryć, że książka ma ogromne walory edukacyjne. Pod koniec lektury żałowałam, że Torbjørn Færøvik nie kontynuuje swojej kolejowej podróży.
Polecana książka
Torbjørn Færøvik, Orient Express. Świat z okien najsłynniejszego pociągu, tłum. Anna Kurek, Wydawnictwo Poznańskie, 2018.