Greckie Santorini kojarzy się przede wszystkim z miasteczkiem Oía i z najpiękniejszymi zachodami słońca w basenie Morza Śródziemnego. Dlatego większość turystów skupia się na tym miejscu i na tych wrażeniach. Tymczasem na wyspie jest jeszcze 14 mniejszych i większych miasteczek. Śmiem zauważyć, że podobały się mi bardziej niż słynna Oía. Zupełnie nieprawdopodobną architekturę posiada Emporio, a w Messari trafimy na najpiękniejsze kwietne i zaciszne uliczki.
Santorini było moim pierwszym zetknięciem się z Grecją, więc na widok wszystkich ikonicznych białych domków i kościółków z niebieskimi kopułami za każdym razem cieszyłam się jak dziecko. Choć wyspa jest pozbawiona zieleni (w tym drzewek oliwnych) i gdzieniegdzie porastają ją jedynie krzaki dzikiej opuncji oraz niskopienne winorośle, to znakomitym wynagrodzeniem są oszałamiające kwietne krzewy. Pną się po ogrodzeniach i furtkach, tworzą kwietne baldachimy po dwóch stronach uliczki. Mają gęsto rozsiane kwiaty o żywych kolorach, których opadłe płatki tworzą prawdziwe kwietne dywany. Nie sposób się nimi nie zachwycać i nie fotografować z każdej strony. Jeśli tak jest na każdej greckiej wyspie, to wybaczcie ten nadmierny zachwyt. W wielu miejscach Santorini można także zobaczyć cytryny i granaty rosnące w przydomowych ogródkach.
Poruszanie się po Santorini
Aby obejrzeć mapę Santorini w Google, najpierw należy dokonać jej znacznego powiększenia. Wyspa jest malutka, co jest niewątpliwym atutem dla osób niezmotoryzowanych, na czele ze mną ;). Można ją bowiem zwiedzać na piechotę, co też miejscami uczyniłam. Przeszłam pieszo następujące trasy:
• z Karterados do Messari
• z Pyrgos do Megalochori
• z Pyrgos do Mesa Gonia, a potem przypadkowy autostop do Kamari (to jednak nieco za długi spacer ☺)
• z Kamari poprzez starożytną Therę do Emporio
• z Firy do Firostefani lub Imerovigli i z powrotem (najpiękniejszy i najprzyjemniejszy spacer)
Na Santorini chodniki są rzadkością, ale większość tych tras prowadzi mało uczęszczanymi drogami, a czasami zwykłą dróżką wśród pól. I prawie na pewno nie spotkacie po drodze żadnych innych pieszych. Większość turystów wypożycza samochody lub – najbardziej popularne – quady. Bardzo mnie drażniły, gdyż były głośne i zaburzały spokój na wyspie. Są popularniejsze od skuterów, ponieważ w Grecji na ten drugi środek transportu wymagane jest dedykowane prawo jazdy. Z kolei aby prowadzić quada, wystarczy prawo jazdy na samochód. Zdziwiło mnie, że nie ma żadnej wypożyczalni rowerów, a i sami Grecy rzadko poruszali się na dwóch kółkach.
Tak wygląda z oddali miasto Pyrgos w drodze do Megalochori
Komunikacja publiczna
Na Santorini funkcjonuje sieć lokalnych autobusów, których częstotliwość jazdy może nie zwala z nóg, ale naprawdę dojedziemy nimi wszędzie. Głównym węzłem komunikacyjnym i przesiadkowym jest stolica Fira. Co to oznacza? Jeśli chcemy pojechać z kurortu Perissa (południowo-wschodni kraniec wyspy) do Oía (północno-zachodnia część), najpierw musimy dotrzeć do Firy (jeden bilet), a potem przesiąść się w kolejny autobus (drugi bilet).
Kursy do i z Oía są najczęstsze i odbywają się co pół godziny. Ostatni kurs jest jednak dość wcześnie, po godzinie 21. Więc w przypadku oglądania zachodu słońca letnią porą może nie być czym potem wrócić. Najrzadziej autobusy kursują do Akrotiri (niekiedy co 1,5 h). Pomiędzy resztą miasteczek kursy odbywają się co godzinę. Bilet kupuje się u biletera na pokładzie. Zawsze mówi on po angielsku, a kolejne przystanki są ogłaszane. Niestety przyjazdy autobusów bywają opóźnione, ale mieszkańcy wyspy nie wykazują z tego powodu zniecierpliwienia. Turyści też nie powinni. W końcu są na wakacjach. Na większości przystanków mamy elektroniczne wyświetlacze, które informują o czasie przyjazdu.
Ceny biletów (2020 r.)
Fira-lotnisko – 1,60 €
Fira-Emporio/ Oía/ Pyrgos/ Kamari/ Messaria/ Megalochori – 1,60 €
Fira-Perissa – 2,20 €
Fira-Akrotiri – 1,80 €
Miasteczka Santorini
Fira
Stolica wyspy, węzeł komunikacyjny oraz centrum restauracyjno-turystyczne. Położona tuż nad kalderą, czego z perspektywy ulicy w ogóle nie widać. Należy przedrzeć się w głąb miasta, przez te wszystkie knajpki i sklepy z pamiątkami, podejść nieco w górę, aby w końcu dotrzeć nad „brzeg” morza. A potem tylko iść dalej wyznaczonym deptakiem, aż niepostrzeżenie dotrzecie do przyległego do Firy Firostefani – kolejnego miasteczka, które było niegdyś jej przedmieściem.
Fira jako stolica małej wysepki jest wolna od wielu stołecznych niedogodności – korków, hałasu, tłumu. Znajduje się w niej poczta działająca tylko do godziny 14 lub 15, supermarket oraz dwa muzea, w tym warte obwiedzenia Muzeum Prehistoryczne. W miasteczku znajduje się też port, do którego trzeba zejść (a potem wejść) po prawie 600 stopniach, mijając liczne placki zrobione przez osły. Alternatywą jest kolejka linowa lub przejazd osiołkiem w cenie 5 €.
Firostefani i Imerovigli
Te dwa miasteczka są częścią deptaku prowadzącego z Firy aż do Oía. Oczywiście założyłam, że przejdę całą trasę liczącą 10 km. Ale poczytałam, popatrzyłam na mapę i stwierdziłam że 5-kilometrowy, monotonny odcinek tuż przed Oía nie jest wart takiego spaceru. Zamiast tego kilkukrotnie pokonałam trasę Fira-Firostefani oraz dwa razy doszłam do Imerovigli. To ostatnie łatwo namierzyć z daleka z powodu charakterystycznej skały zwanej Skaros, na której znajdują się pozostałości dawnego zamku. Imerovigli było pierwszą osadą założoną na wyspie przez Wenecjan. Dziś słynie przede wszystkim z wysokich cen mieszkań.
Oba miasteczka wypełniają luksusowe hoteliki i pensjonaty w idyllicznym, białym kolorze. Większość z nich jest wyposażona w jacuzzi na tarasach, które są zwrócone w stronę zachodzącego słońca. Niby wygląda to pięknie, ale nad głowami chodzą cały czas inni turyści i ja bym nie czuła się swobodnie w takich warunkach. Cena noclegu w tej lokalizacji to ok. 800-1000 zł za noc. Drożej jest tylko w Oía.
Widoki w czasie spaceru na szlaku Fira-Imerovigli
Deptak zostaje podświetlony w nocy, więc powrót z zachodu słońca jest bezpieczny
Oía
Oj, nie „oja”, tylko „ia” – tak poprawnie powinno się czytać tę nazwę. Uważana za najładniejsze miasteczko na wyspie, z pewnością jest najbardziej popularnym i rozpoznawalnym miejscem. Już dziesiątki lat temu Oía była bogatym ośrodkiem, gdyż mieszkali w niej zamożni kapitanowie statków i właściciele setek łodzi rybackich. W wyniku trzęsienia ziemi w 1956 roku została całkowicie zniszczona, a znaczna część mieszkańców przeniosła się do Pireusu. Większość oglądanej zabudowy, tak doskonale białej i symetrycznej, jest nowa.
Nie chcę mówić, że Oía jest przereklamowana, bo to nieprawda. To urokliwe miasteczko z przepiękną panoramą. Miałam szczęście spacerować po niej w czasie pandemii, więc była niemal opustoszała. W sezonie i w normalnych warunkach musi tu być jednak nieznośnie. W kilku miejscach można natknąć się na specjalne tabliczki skierowane z apelem do turystów, aby respektowali spokój tego miejsca. Bo wśród setek hoteli i pensjonatów wciąż żyją w niej normalni ludzie. Ja od szerokich marmurowych trotuarów, sklepów z drogą biżuterią i licznych koktajl barów wolę jednak dywany z uschniętych kwiatów, dlatego moje serce skradła nie Oía, a inne miejsca.
W czasie pandemii główny deptak i uliczki Oía były wręcz puste.
Ale tuż przed godziną zero wszelkie murki i kawiarnie zaczęły być obsadzane. Wszystko po to, by mieć najlepszy widok na słynny zachód słońca.
Messaria
Jednym z miejsc, które niespodziewanie mnie zachwyciły, jest to niepozorne miasteczko położone przy trasie na lotnisko. Byłam w nim jedyną turystką. Nie ma tu żadnych wielkich zabytków oprócz urokliwych kościółków. Warto tu przyjechać, by obejrzeć troszkę inne Santorini. Bez butików, drogich restauracji, lśniących marmurowych trotuarów. Za to z kwietnymi furtkami, płatkami kwiatów pod stopami, uliczkami z piachu i swojskim klimatem miejsca na uboczu. Usiadłam w tutejszym parku i po prostu napawałam się ciszą wśród palm.
Emporio
Doszłam tu na piechotę od strony Perissy i tak jak chwalę sobie piesze wędrówki, a te na Santorini mijały mi dotychczas bez perturbacji, to na tym szlaku trafiłam na dużo agresywnych psów. Raz przed trzema musiałam uciekać w pole winorośli. Mimo że znajdowały się za siatką, to była ona na tyle niska, że po prostu na niej wisiały i w każdym momencie mogły przeskoczyć. Gdy znalazłam się w miasteczku i myślałam, że najgorsze już za mną, do nogi przybiegły mi dwa małe, wściekłe wariaty. Byłam tak zaskoczona, że nawet się nie wystraszyłam.
Ale zostawmy psy, przejdźmy do atrakcji. Przewodniki wspominają przede wszystkim o ruinach weneckiej twierdzy. Nie tak łatwo do niej trafić, bo gubimy się w labiryncie uliczek pomimo pomocnych strzałek wskazujących właściwy kierunek. Jednak mnie najbardziej zachwyciła cała architektura Emporio. Jest zupełnie inna od tej, jaką spotkamy na wyspie. Dużo kamienia w kolorze złotego piasku, obłych kształtów i miękkich linii. Czułam się, jakbym spacerowała wśród domów z pianki. Warto zagubić się w te uliczki i dać zaskakiwać się na każdym rogu.
Pyrgos
Do XIX wieku miasto było stolicą wyspy. Znajdziemy w nim 33 kościoły, wenecką twierdzę i szykowne restauracje i dużo sklepików z całkiem oryginalnymi pamiątkami. To chyba miejsce, w którym najłatwiej udaje się wałęsanie, bo opcji skrętu i dróg do wyboru jest tyle, że człowiek traci rozeznanie. Ja straciłam tu też moją odblaskową kurtkę biegową. Karmiąc się złudną nadzieją na jej odzyskanie, pojechałam do miasta następnego dnia, szukając jej wszędzie. Ale była tak cienka, że pewnie zwiał ją silny wiatr lub ktoś ją sobie wziął. Cząstka mnie na zawsze pozostanie w Santorini ?.
Mimo to będę miała z Pyrgos dobre wspomnienia za sprawą poznanego tu muzyka. Zawsze gra w przejściu prowadzącym do weneckiej twierdzy. Dla jego występu i możliwości zakupienia płyt warto przyjechać do Pyrgos. Kleops (bo tak się nazywa) gra na tzw. lirze Apolla. Wrzuciłam mu kilka groszy i zatrzymałam się posłuchać koncertu. Bo myślę, że dla artystów ulicznych równie ważne jak zarobek, jest docenienie ich sztuki przez ludzi. Więc zasiadłam i słuchałam. Jak zobaczyłam, że pan sprzedaje też płyty, stwierdziłam, że na pewno jedną kupię. Kosztowała mniej niż jedno danie w restauracji. Ostatecznie opuściłam Pyrgos z dwoma albumami. Są naprawdę nastrojowe i relaksujące, idealne do pisania bloga ?.
Megalochori
Jeśli chcecie napić się dobrego greckiego wina, to będzie ku temu najlepsze miejsce. Megalochori to dawne miasto kupieckie na winnym szlaku, a liczne winnice do tej pory je otaczają. Jego charakterystycznym punktem jest dzwonnica, dość wdzięczny obiekt fotograficzny. Poza tym można tu zwiedzić tradycyjne domy i rezydencje, co jest nie lada gratką, biorąc pod uwagę, że znaczna część zabudowy wyspy jest nowa. Pamiętacie – trzęsienie ziemi z 1956 roku.
Akrotiri
To z jednej strony ważne stanowisko archeologiczne, które opisałam w poprzednim wpisie. Wabikiem na wizytatorów jest też latarnia morska i słynna czerwona plaża (Paralia Kokkini), która moim zdaniem nie jest zbyt ładna. Co więcej, ze względu na zagrożenie spadającymi skałami wyłączono ją z użytku, ale turyści i tak łamią zakaz. Przejście na nią wymaga dużo uwagi i solidnych butów, ale zawsze znajdzie się ktoś w klapeczkach. Nazwa plaży wzięła się od czerwonego koloru skał i czerwonego wulkanicznego żwirku.
Kamari i Perissa
Dwa kurorty Santorini położone w południowo-wschodniej części wyspy, w której noclegi są najtańsze. Plaże pokrywa żwirek, więc raczej nie pochodzimy po nich gołą stopą. Za dużą atrakcję można uznać samoloty lądujące niemal nad głową, gdyż lotnisko leży nieopodal. Dużo restauracji, dużo sklepów z plażowym ekwipunkiem, w warunkach niepandemicznych pewnie też dużo imprez. Mimo wszystko warto się tu wybrać, aby wspiąć się do starożytnej Thery.
Poniższe zdjęcie dedykuję mojej siostrze, która na pewno przeczyta ten wpis i jest moją korektorką. W ramach prezentu z wyjazdu zawsze wręczam jej magnesy. Tutaj może sprawdzić, czy kupiłam jej najładniejszy z dostępnych. Jeśli nie, to raz jeszcze wrócę na Santorini ;)
Wrzesień, październik 2020 r.