Nadrzeczny Kampot – kolonialne miasto Kambodży

Nadrzeczny Kampot – kolonialne miasto Kambodży

Do tego niewielkiego, kolonialnego miasteczka trafiłam przez przypadek, a ja bardzo lubię przypadki. Tu i ówdzie słyszałam, że ktoś do niego jedzie lub ktoś stamtąd wraca, więc postanowiłam o nim poczytać. Obejrzałam kilka zdjęć, przeczytałam kilka opinii, wśród których przewijały się i takie, że Kampot to czyjeś ulubione miejsce w całej Kambodży, więc postanowiłam sprawdzić to osobiście.

 

Mój podróżniczy plan, który często ulega transformacjom, zakładał, że z Sihanoukville na południu udam się albo do Phnom Penh (6-8 h jazdy), albo do Battambang z pominięciem stolicy (nocny bus, 10 h jazdy, ale pewnie ostatecznie wyszłoby 12 h). Pojawienie się wśród podróżniczych możliwości ciekawego miasta, które jest położone zaledwie godzinę drogi od mojego miejsca pobytu, przyjęłam z dużą radością. Ostatecznie, ze względu na typowe dla Kambodży opóźnienia i dłuższy czas przejazdu, skończyło się na czterech godzinach drogi.

Kampot już od samego początku wydał się mi bardzo urokliwy i romantyczny, choć po dawnej świetności niewiele zostało. Ale dając się ponieść wyobraźni, nie tak trudno odtworzyć sobie jego wygląd za najlepszych czasów. To właśnie dość zaniedbana, XIX-wieczna francuska kolonialna architektura jest jego najmocniejszym punktem. Do tego rzeka i pokryte zielenią góry, które stanowią połączenie dające najpiękniejszy zachód słońca w całej Kambodży. Wszyscy lokują się przy nadrzecznym deptaku, gdy słońce zaczyna się już zniżać, by obserwować ten niezwykły spektakl natury. O tej porze popularne są też spływy rzeką dla turystów. Poza tym siła Kampot tkwi w ludziach – biednych, skromnych, ale bardzo życzliwych i uśmiechniętych, którzy po pierwszym złym wrażeniu w czasie przekraczania kambodżańskiej granicy dali mi odczuć, że Kambodża jest bardzo przyjaznym krajem.

 

Wyróżniki Kampot

Miasto zapamiętam również ze względu na najfajniejszą i najtańszą kawiarnio-restaurację w kolonialnym stylu, w jakiej miałam okazję stołować się w Kambodży (oferowała darmową herbatę jaśminową i miała oddzielną kartę dań wegetariańskich!), a także z powodu najbardziej luksusowego hotelu, w jakim kiedykolwiek się zatrzymałam, do tego w rewelacyjnej lokalizacji. Miał oficjalnie 3 gwiazdki! Co prawda łaziły w nim czerwone mrówki, ale kto by się nimi przejmował. Jesteśmy w Kambodży, a nie w kurorcie na Dominikanie. Dodatkowo kosztował tylko 8 dolarów za noc. Kampot jest znany z produkcji wyśmienitego pieprzu, ale pod względem gospodarczym dla mnie to miasto pralni. Na każdym rogu można zobaczyć takie lokaliki usługowe, a uprane rzeczy suszą się na ulicach, jak na przykład policyjne mundury, które miałam okazję mijać.

Wyróżnikiem Kampot są oryginalne pomniki na tutejszych rondach. To w samym centrum zdobi durian (król owoców ze względu na swoje ogromne rozmiary, słynący również z tego, że niesamowicie śmierdzi). Mamy też Słone Rondo z pomnikiem mężczyzny niosącego sól oraz rondo z wizerunkiem ziemskiego globu i delfinami. Nie wiem, kto to wszystko wymyślił i czy zrobił to celowo, ale mnie te architektoniczne osobliwości bardzo urzekły. Tak jak w każdym azjatyckim mieście, i tu funkcjonuje targ, na którym można kupić wszystko – od jedzenia po ubrania, oraz targ nocny, gdzie można zjeść lokalne przysmaki w śmiesznych cenach. Wszędzie jest blisko, więc wystarczą własne nogi, by w pięć godzin przejść miasteczko wzdłuż i wszerz. Ale wielu turystów wypożycza rowery i skutery, by zapuścić się w bliższą i dalszą okolicę, która kryje wiele atrakcji.

 

Chwila refleksji

Właścicielka hotelu, w którym się zatrzymałam, jak większość osób w Kambodży, była ciekawa mojej podróży i skarżyła się, że ona nie może pozwolić sobie na wakacje. Ale nie dlatego, że ją na to nie stać, jak większości jej rodaków, lecz z powodu konieczności zajmowania się pensjonatem i rodziną. Stwierdziłam, że ma przecież już dużego syna, który mógłby ją na kilka dni wyręczyć. Odpowiedziała, że to nie jej syn, tylko chłopiec, którego wzięła pod swoje skrzydła. Pochodzi z bardzo ubogiej rodziny, ma pięciu braci, a jego ojciec nie żyje. Chce mu ufundować kurs angielskiego, a potem, zgodnie z planem swojego męża, wysłać go do szkoły pielęgniarskiej. Zawód lekarza byłby lepszy, ale to wydatek 3 tysięcy dolarów rocznie, a na to nie stać nawet ich.

Opowiadała mi o tym w słabym angielskim, bo niewielu Khmerów zna ten język w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację. Ale i tak byłam pod wrażeniem tego, jak ludzie w Kambodży są prostolinijni i dobroduszni. Nie po raz pierwszy i nie ostatni dostałam też dowód na to, jaką jestem szczęściarą. Nie tylko dlatego, że mogę bez przeszkód podróżować, ale też z powodu możliwości, jakie daje mi mój kraj, oferując chociażby darmową edukację.

 

1. Kolonialna architektura została dotknięta niszczącym działaniem upływającego czasu, ale wciąż można dostrzec przebłyski jej dawnej świetności.

 

2. Najpiękniejszy zachód słońca w Kambodży

 

 

3. Rzeka wyznacza centralny punkt miasta – to tu mieszkańcy przesiadują na ławeczkach, by porozmawiać ze znajomymi, tu zakochane pary umawiają się na randki, a turyści oddają się fotografowaniu pięknych widoków.

 

4. Kampot otrzymał nagrodę czystego miasta. Faktycznie, nie zauważyłam w nim śmieci na ulicach.

 

5. Może to zasługa porozstawianych pojemników na śmieci, które są dość charakterystyczne. To misy lub ucięte beczki – przykład na zdjęciu poniżej.

 

6. Uliczne widoki zdominowane przez skutery i tuk tuki…

 

7. … oraz osobliwe ronda

 

8. Trafiłam nawet na pochód pogrzebowy

 

9. Moje ulubione miejsce w Kampot – na mapce było opisane jako „basen”. Zafrapowana, postanowiłam się tam udać i trafiłam na taki oto widok.

 

10. Symbol miasta i najczęściej uwieczniany motyw na zdjęciach – stary most

Listopad 2016 r.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.