Mardın to kurdyjsko-syryjskie miasto tuż przy granicy z Syrią. W latach 80. i 90. XX wieku niejedno Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradzało swoim obywatelom wizytę w tym regionie z powodu toczącego się w nim konfliktu zbrojnego między Turkami a Kurdami. Potem sytuacja uspokoiła się na tyle, że Mardın otworzyło się na turystów, przyciągając poszukiwaczy autentyzmu i starożytnego klimatu. Aż w końcu zaczęło pechowo sąsiadować z tzw. Państwem Islamskim, przez co ponownie popadło w niełaskę.
A szkoda, bo to miasto o bujnej historii i wyjątkowym położeniu na rozległej równinie. Obok przepływa rzeka Tygrys, a dawniej rozciągała się tu Mezopotamia. Mardın stanowi swoisty miks kulturowo-religijny. Jest zamieszkane przez chrześcijan, Żydów, muzułmanów i wyznawców kurdyjskiej religii – jezydyzmu. Żyją tu obok siebie Kurdowie, Arabowie, Turcy i Asyryjczycy. Po wejściu na dach jednego z domów zbudowanych na wzniesieniu roztacza się pustynny widok cieszący oczy. Jest się w centrum kolebki cywilizacji europejskiej. W oddali widać najbliższą syryjską wioskę. A poza tym tylko złocisty piasek, skały i ogromne, puste przestrzenie.
Zwiedzanie Mardın
Najprościej dostać się do Mardın dolmuşem z Diyarbakır, co zabiera półtorej godziny. Przemierza się tak lubiane przeze mnie pustynne tereny, a wnętrze busika wypełnia arabska muzyka. Po dojechaniu na miejsce najpierw trafia się do nowej części miasta, która niczym się nie wyróżnia. Jednak zapamiętam z niej pewien sklepik, w którym oferowano oryginalne pocztówki przedstawiające kałasznikowy i bojowników kurdyjskich. Pamięć o dawnym konflikcie wciąż jest żywa. Aby trafić do historycznego centrum, trzeba wspiąć się na górę.
Gdy tylko się tam dotrze, człowiek ma wrażenie, jakby przeniósł się w czasie do jednego z babilońskich miast. Życie toczy się w niespiesznym rytmie, a ludzie żyją bardzo prosto i skromnie. Kamienne domy w kolorze miodu i pustynnego piasku w połączeniu z grą światła dają niepowtarzalny efekt. Mardın odbieram trochę jako Fez w pigułce. Poruszanie się po historycznym mieście wymaga dobrego rozeznania w terenie ze względu na plątaninę uliczek i wiele zakamarków. Tu także można zostać wyłapanym przez jakiegoś mieszkańca (w moim przypadku na oko 6-letni chłopiec), który zaprowadzi nas na dach swojego domu, by następnie usilnie zachęcać do zakupu pamiątek.
W sercu Mezopotamii
Takie miasta jak Mardın idealnie nadają się na scenerię do produkcji filmowych dotyczących odkryć archeologicznych lub tajemnic ludzkości. Turcy umieścili tu akcję trzeciej serii serialu Atiye (do obejrzenia na Netflixie). Opowiada on historię malarki, która tworzy obrazy zawierające charakterystyczny symbol. Okazuje się, że identyczny znak został znaleziony w trakcie wykopalisk w Göbekli Tepe, najstarszym miejscu kultu stworzonym przez człowieka. Na wykopaliskach pracuje archeolog Erhan, który pomaga tytułowej bohaterce rozwikłać zagadkę dotyczącą losów ludzkości. Zdjęcia w Mardın kręcono m.in. w monastyrze Mor Hananyo, bardziej znanym pod nazwą Saffron, która odnosi się do ciepłego koloru jego ścian. Budowlę wzniesiono w 493 roku i jest ona główną atrakcją miasta. Posiada 365 pokojów – po jednym na każdy dzień roku.
Kadry z serialu Atiye z monastyrem Saffron
Historyczną część Mardın wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i naprawdę jest tu co oglądać. Przede wszystkim na uwagę zasługuje unikalna architektura artukidzka, której twórcą była dynastia pochodzenia turkmeńskiego panująca na pograniczu Anatolii i Syrii od XII wieku do początku XV wieku. Nazwa miasta pochodzi z okresu rzymskiego, kiedy było znane jako Marida (Merida) od asyryjskiej nazwy w języku neoaramejskim, którą można przetłumaczyć jako “forteca”.
Podróżnicze spotkanie
W czasie mojego pobytu oprócz mnie był w mieście tylko jeden turysta. Minęliśmy się już wcześniej, pozdrawiając się z oddali, ale okazja do porozmawiania nadarzyła się kilka godzin później przy obiedzie. Był to około 40-letni Niemiec, który pokonał dystans z Europy do Turcji rowerem. Uwielbiam takie niespodziewane i inspirujące spotkania. To między innymi one są dla mnie największą wartością samotnych podróży.
Często jest tak, że zupełnie nieznany nam człowiek, którego widzimy po raz pierwszy i ostatni raz w życiu, wydaje się nam bardzo bliski lub czujemy z nim trudną do opisania nić porozumienia. Nasza rozmowa potrafi być bardzo szczera i otwarta, a w jej trakcie nierzadko dzielimy się swoimi największymi lękami, problemami lub marzeniami.
Wrzesień 2010 r.