Październik już za pasem, więc to dobry moment, aby poprawić swoje czytelnicze statystyki przed końcem roku. Przygotowałam kilka propozycji na coraz dłuższe i chłodniejsze wieczory. Tematyka raczej poważna i refleksyjna, ale za to pierwszorzędni autorzy. Przed Wami kolejna odsłona cyklu książkowego, w którym polecam książki z podróżami w tle.
Małgorzata Rejmer – „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”
Wydawnictwo Czarne, 2018
Myślałam, że o Albanii już niczego nowego się nie dowiem. Przed podróżą do tego kraju czytałam opracowania historyczno-polityczne oraz książki tamtejszych autorów. Wiedziałam o Hodży, terrorze, siłą narzuconym ateizmie. A jednak reportaż Małgorzaty Rejmer odsłonił przede mną kolejne pokłady strachu, nieufności, nienawiści i beznadziei, jakie przez lata towarzyszyły Albańczykom. Wiele historii jest wstrząsających. To nie jest reportaż, który czyta się z przyjemnością w dwa wieczory. Ta książka boleśnie przybliża albańską wersję komunizmu i powinna być przeczytana przez wszystkich zainteresowanych historią Bałkanów. Warto zauważyć, że katów nikt nigdy nie osądził, a sami też nie mają wyrzutów sumienia.
Widać, że reportaż nie powstał w kilka miesięcy, lecz był efektem ciężkiej i wyczerpującej (także psychicznie) wieloletniej pracy. Małgorzata Rejmer nauczyła się nawet języka albańskiego, aby móc lepiej dotrzeć do swoich bohaterów i zapoznać się z literaturą przedmiotu. Osoby autorki nie odnajdziemy na kartach tego reportażu, bo przyjęła strategię słuchacza, a nie opowiadacza. Jej literacki talent objawia się jednak w zdaniach pełnych przenikliwości i empatii, a jednocześnie prostoty i dystansu.
Paweł Smoleński – „Wnuki Jozuego”
Wydawnictwo Czarne, 2019
Moim zdaniem to jedna z najciekawszych książek Pawła Smoleńskiego. Wciągnęła mnie, ale nie od razu. Nie do końca rozumiem czytelników, którzy skarżą się na zbyt wiele cytatów ze świętych ksiąg lub traktatów historycznych. Owszem, jest ich sporo na samym początku, w toku dalszej lektury też się zdarzają, ale absolutnie nie dominują w narracji. Są tylko przyczynkiem, ale jakże ważnym i błyskotliwym, do nadania tonu całej opowieści. Autor wychodzi od słów objawionych, zgodnie z którymi Bóg ofiarował Izraelczykom ziemię od Morza Śródziemnego po rzekę Jordan. Żydzi z osiedli na Zachodnim Brzegu uważają to za wystarczającą legitymizację swojej obecności na tym terenie.
Choć autor oddaje głos niemal wyłącznie Żydom, nie odbieram tego jako wady. Wewnętrzne konflikty między telawiwską lewicą a ortodoksyjnymi osadnikami są na tyle zniuansowane, że warto było skupić się tylko na jednej stronie konfliktu. Paweł Smoleński przytacza wiele szerzej nieznanych faktów i zabiera nas do miejsc, do których żaden turysta nigdy nie trafi. Pisze np. o Meir Ettingerze, żydowskim fanatyku i terroryście (tak, tak, wśród Żydów też są terroryści!) czy o Młodzieży ze Wzniesień – grupie żydowskich chuliganów, którzy atakują nawet izraelskich żołnierzy. W reportażu pada przygnębiające stwierdzenie, że zagrożeniem dla względnej stabilizacji na Bliskim Wschodzie nie jest już Hamas i islamski terroryzm (bo on jest dobrze prześwietlony i kontrolowany), ale żydowski radykalizm. Ta książka nie pozostawia złudzeń, że w pokój między Żydami i Arabami wierzą już chyba tylko krótkowzroczni idealiści.
Wojciech Tochman – „Pianie kogutów, płacz psów”
Wydawnictwo Literackie, 2019
Reportaż, na który czekało wielu. Po długiej przerwie Wojciech Tochman domyka swój tryptyk dotyczący ludobójstwa. Po rewelacyjnym „Jakbyś kamień jadła” o Bośni i Hercegowinie, bardzo dobrym „Dzisiaj narysujemy śmierć” dotyczącym Rwandy, przyszedł czas na Kambodżę. Autor poczuł ciężar oczekiwań i sam w książce przyznaje się do tego, że długo nie mógł znaleźć punktu zaczepienia. Tak naprawdę nie chciał pisać o samych zbrodniach Pol Pota, wolał przyjrzeć się współczesnym problemom kraju. Długo pracował nad koncepcją, spędzając wiele miesięcy w Kambodży. Ten trud, niepewność, obawę, niezdecydowanie czuć w czasie lektury.
Czy mnie rozczarowała? I tak, i nie. To wciąż ten sam Tochman, który potrafi wnikliwie opisać jakiś temat od nieznanej strony. Ponownie nas zaskakuje, bowiem zamiast rozdrapywania kambodżańskich ran związanych z reżimem Czerwonych Khmerów, przygląda się bliznom. A tymi bliznami są: depresje, obłędy, uzależnienia, przemoc, brak czułości, nieufność. Autor przybliża nam Kambodżę, jakiej żaden turysta nie zobaczy. O jakiej nie chcą mówić nawet sami mieszkańcy. Bo nie ma się czym chwalić, gdy Twój ojciec, brat lub córka od kilku lat mieszkają w niewielkiej klatce lub są przywiązani łańcuchem. Innego sposobu na walkę z chorobą psychiczną i demonami nie ma. Tochman towarzyszy dr Ang Sody – pierwszemu psychiatrze w Kambodży, uświadamiając nam, że Kambodża wciąż nie przepracowała swoich traum. Naród, który został raz odczłowieczony, zbyt łatwo sam dopuszcza się odczłowieczania.
Skąd więc niedosyt? Językowo reportaż jest miejscami zbyt suchy. Wojciech Tochman słynie z tego, że odrzuca przymiotniki, skupiając się wyłącznie na istocie rzeczy. Zabrakło mi też pewnej ciągłości całej opowieści, miejscami narracja była też niejasna i wymagała dużego skupienia. Niemniej warto sięgnąć po tę książkę.
Konrad Piskała – „Sudan. Czas bezdechu”
Wydawnictwo W.A.B., 2010
Książka gorsza od “Drylandu” opowiadającego o Somalii, być może dlatego, że chronologicznie wcześniejsza. Jednak to wciąż ten sam Konrad Piskała, którego jestem fanką. Pisze on o Afryce bez zbędnego moralizatorstwa, unika tkliwych historii i wybujałych odniesień. To, co widzi i słyszy, przekazuje od razu czytelnikowi, a ta bezpośredniość nierzadko bywa bolesna.
Bohater jego książek jest zawsze podwójny – to sam autor oraz ludzie spotkani po drodze, z którymi bardzo szybko potrafi nawiązać kontakt. Osobiście lubię reportaże, w których postać piszącego jest obecna i dzieli się z czytelnikami swoimi spostrzeżeniami, refleksjami i „bólami”. W książce najbardziej doskwierał mi brak ciągłości w narracji. Rozdziały były krótkie i rwane, bardziej przypominając relację z Facebooka niż przemyślaną reporterską treść. Niemniej to wciąż niebanalny i warty odnotowania reportaż.
Piskała nie wybiera sobie łatwych tematów i przyjemnych destynacji. W Sudanie przemierza kraj z północy na południe – od Wadi Halfy aż do Dżuby. Jedzie z muzułmańskiej północy do biedniejszego południa zamieszkanego przez czarnoskórą ludność. Autor jest uważnym i empatycznym obserwatorem, który chce być blisko swoich bohaterów. Nie boi się nocować w paskudnym hotelu, jechać z nimi przepełnionym autobusem czy tkwić przy drodze w pyle i parzącym słońcu. Imponuje mi jego szczerość (wspominanie np. o napotkanych prostytutkach), unikanie prostych odpowiedzi oraz podejmowanie przez niego prób dokopywania się do tego, co nieoczywiste.
Dorian Malovic – „Miłość made in China”
Wydawnictwo Znak Horyzont, 2018, tłum. Ewa Kucharska
Książka zaskakująca i wbrew tytułowi, nie traktuje tylko o miłości. Równorzędnym tematem jest brak miłości, zdrady, homoseksualizm i życie singli. Jest napisana sprawnie i w sposób interesujący. Za jej najcenniejszy walor uważam poszerzanie horyzontów, bowiem o wielu kwestiach nie miałam pojęcia. Autor dociera do bardzo wielu rozmówców (choć głównie są to kobiety) i próbuje przedstawić jak najszerszy wachlarz życia uczuciowego współczesnych Chińczyków. Oczywiście nie o wszystkim zdołał opowiedzieć, ale nie zamierzam czynić mu z tego powodu zarzutu. Zebrany materiał jest wystarczająco obszerny.
Jaki obraz Chin wyłania się z tej opowieści? Dość przygnębiający. Wielu dojrzałych mężczyzn ma kochankę, często dużo młodszą. Wiele żon o tym wie, ale nic nie może z tym zrobić i przez lata żyje w wielkiej hańbie. Młode Chinki narzekają na brak uczuciowości u partnerów. Wesele potrafi pochłonąć oszczędności życia i jest pokazem swojej pozycji społecznej. W dobrym tonie jest zaprosić co najmniej tysiąc gości. Na osoby szukające partnera w serwisach matrymonialnych czekają liczne pułapki. Nie wspominając o słynnych targach singli, które odbywają się w centralnym parku w Szanghaju, na których rodzice zachwalają zalety swoich dzieci niczym zwierząt wystawowych.
Kurczę, chciałbym być w połowie tak oczytany… Podziwiam też ludzi którzy poświęcają swoje życie aby zrozumieć takie odległe nam geograficznie i kulturowo środowiska i przybliżyć man to co się tam dzieje.
Dziękuję za komentarz! Też podziwiam autorów reportaży, zwłaszcza tych, którzy uczą się trudnego, lokalnego języka. Pozdrowienia :)