Jesień nas rozpieszcza zaskakująco wysokimi temperaturami i słońcem, dzięki czemu jest jeszcze więcej energii na czytanie! Jeśli szukacie czegoś, co Was wciągnie bez reszty w jeden z jesiennych wieczorów, mam dla Was kilka propozycji. Oto kolejna odsłona cyklu książkowego, w którym polecam książki z podróżami w tle.
Wojciech Górecki – „Toast za przodków”
Wydawnictwo Czarne, 2010
To najlepsza książka, jaką do tej pory czytałam o Kaukazie. Z czego to wynika? Po pierwsze, jest kompleksowa i wyczerpująca. Dostajemy urozmaiconą, smaczną, ale przede wszystkim sytą ucztę o Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii. Opisy wszystkich trzech krajów zabierają mniej więcej tyle samo miejsca. Choć autor pracował w ambasadzie RP w Baku, czytelnik nie odczuwa, że właśnie temu krajowi poświęcono więcej uwagi. Po drugie, Wojciech Górecki jest po prostu świetnym pisarzem. Nie tylko przykłada wagę do tego, jak pisze, ale co pisze. Nie ma tu nudnych fragmentów, wszystko jest przemyślane i widać, że autor przed zabraniem się za pisanie przewertował setki książek i artykułów.
Książka jest przesycona informacjami i ciekawostkami, ale jednocześnie tą wiedzą nie przytłacza. Wiele jest tu faktów, o których pewnie nie słyszeliście i z którymi nie spotkacie się nigdzie indziej. To zasługa dociekliwości Góreckiego, który dociera do rozmówców niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Jeśli ktoś nie był na Kaukazie przed lekturą tej książki, to po jej zakończeniu ma wrażenie, jakby świetnie znał ten region. A jest to chyba najlepsza rekomendacja. Znakomita i rzetelna reporterska robota.
Paweł Smoleński – „Wieje szarkijja. Beduini z pustyni Negew”
Wydawnictwo Czarne, 2016
Paweł Smoleński to ekspert od Izraela, który w swoich poprzednich książkach opisywał konflikt żydowsko-arabski z dwóch punktów widzenia. Tym razem pochylił się nad losami Beduinów – również mieszkańców Izraela, ale zepchniętych na margines zainteresowania. A jest to społeczność wielce pokrzywdzona, o której losach niewiele wiemy. Ich domy na pustyni Nagew są niszczone przez Żydów, a samych Beduinów na siłę wtłacza się w schemat nowoczesnego życia i każe mieszkać w miastach. Arabowie ich nie szanują, bo ci służą w izraelskiej armii. A robią to, bo są izraelskimi patriotami. Ale nie brakuje też powodów czysto oportunistycznych. W ten sposób chcą zaskarbić sobie sympatię Żydów i mieć lepsze perspektywy na przyszłość.
Smoleński przedstawia los Beduinów z typową dla siebie empatią, a całość jest świetnie napisana. Nie ma tu żadnego nietrafionego opisu, żadnego zgrzytającego słowa. Jest duża poetyckość tekstu wynikająca z tego, że autor – jak sam przyznał – nie nagrywa swoich rozmówców, tylko potem odtwarza ich wypowiedzi. Na to mogę przymknąć oko, mam tylko nadzieję, że cytaty nie są zbyt ubarwiane.
To, co Smoleńskiemu można zarzucić, to fakt, że czasem pisze za krótko. Po książce „Zielone migdały. Po co światu Kurdowie” dostajemy kolejną pozycję, która w bardzo wybiórczy sposób traktuje opisywany temat. Opowieść o Beduinach jest zamknięta tylko do kręgu Beduinów i to tych lepiej wykształconych, którzy wyrwali się z okowów tradycji. Zdecydowanie brakuje przedstawienia stanowiska Izraela i opinii Arabów o Beduinach. Czyta się wyśmienicie, ale od reportażu wymagam jednak kopania głębiej.
Małgorzata Szejnert – „Wyspa klucz”
Wydawnictwo Znak, 2009
Trafiłam na tę książkę, czytając zbiór wywiadów z reporterami na temat sposobów, w jaki pracują nad swoimi książkami. Małgorzata Szejnert opowiadała w fascynujący sposób o tym, jak musiała wsiąknąć w świat emigrantów, którzy przybywali od końca XIX wieku na Ellis Island u wybrzeży Nowego Jorku. Malutka wyspa była dla nich bramą do Ameryki, ale nie tak łatwo było przejść surową selekcję w tamtejszym centrum przyjmowania imigrantów. Odrzucano wszystkich, wobec których pojawił się cień szansy, że są chorzy, niespełna rozumu lub weszli w konflikt z prawem.
Szejnert odtwarza ich losy z pojedynczych przedmiotów i zapisków, dokonując pracy iście benedyktyńskiej. Choć temat był dla mnie szalenie ciekawy, to sposób jego ujęcia okazał się rozczarowujący. Dla mnie ta książka jest źle skonstruowana. Nie można autorce odmówić dociekliwości i umiejętności zbierania danych, ale drobiazgowość w konstruowaniu historii była wręcz chorobliwa i bardzo przeszkadzała w skupieniu się na historii. Język też nie zachwycał, był suchy i rodem z kroniki, a nie reportażu.
Mamy bardzo krótkie, czasem wyłącznie jednostronne rozdziały. W każdym opis innego bohatera. Skakanie po wątkach i postaciach, galopada faktów i nazwisk to dla mnie esencja „Wyspy klucz”. Wolałabym, aby ta książka skupiała się na pięciu bohaterach, którzy przybyli na Ellis Island, ale w pełni opisywała ich trajektorie. Dałam radę przeczytać 100 stron, po czym stwierdziłam, że nie ma sensu się męczyć. Na minus jest też wydanie – dużych rozmiarów, niepraktyczne i ciężkie. Ale może Wy będziecie bardziej wytrwali.
Dariusz Rosiak – „Żar. Oddech Afryki”
Wydawnictwo Otwarte, 2010
Książka jest zbiorem reportaży, które powstały w latach 2007-2010 podczas podróży autora w ramach cyklu „Trójka przekracza granice”. Dariusz Rosiak odwiedził Senegal, Zimbabwe, Mali, Ghanę, Etiopię, Rwandę, Demokratyczną Republikę Konga, Ugandę, Angolę, Kenię, Południowy Sudan, Tanzanię i Republikę Południowej Afryki. Otrzymujemy więc bardzo przekrojową, rzetelną i miejscami naprawdę zaskakującą opowieść nie tylko o współczesnej Afryce, ale też jej historii.
Rosiak jest dobrym obserwatorem oraz rozmówcą. Umiejętnie miesza dane historyczne, fakty polityczne i społeczne, próbując w jak najbardziej przystępnej formie pokazać całość opisywanych zjawisk oraz odmienne punkty widzenia. Dociera do różnych środowisk: zwykłych ludzi, polityków, lokalnych władz, przedstawicieli organizacji pomocowych i misjonarzy. Opisuje zarówno ważne wydarzenia historyczne, które wpłynęły na kształt Czarnego Lądu, na czele z kolonializmem, jak również codzienność Afrykańczyków. Bohaterem jednego z reportaży jest albinos, który zrobił muzyczną karierę, a innych – Ghańczycy i ich nietuzinkowe zwyczaje pogrzebowe. To reportaże, które nie tylko pokazują problemy Afryki, ale uwrażliwiają czytelnika na bogactwo tamtejszej kultury.
Karolina Bednarz – „Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet”
Wydawnictwo Czarne, 2018
Młoda reporterka i blogerka, absolwentka japonistyki na Oxfordzie, debiutuje w bardzo udany sposób. Choć do Japonii mnie na razie nie ciągnie, to jest to kultura na tyle inna i fascynująca, że zawsze chętnie sięgam po reportaże jej poświęcone. Poprzednio polecałam książkę „Japoński wachlarz” Joanny Bator, w której autorka skupia się bardziej na różnicach kulturowych między Polską a Japonią. Aczkolwiek znalazły się też wątki reportażowe, m.in. opisujące słynne Soap Hotels, infantylizację Japończyków czy cmentarz nienarodzonych dzieci.
Karolina Bednarz swoje ja przed czytelnikami chowa i oddaje głos wyłącznie Japonkom. To kobiety są bohaterkami tej książki i to jedynie one w niej przemawiają. Mówią o samotnym macierzyństwie, dyskryminacji zawodowej, rodzinnej hierarchii, molestowaniu w metrze, życiu jako singielka lub w związku nieformalnym, prawach osób LGBT, samobójstwach, stygmatyzujących rolach społecznych, sile tradycji, gwałtach i prostytucji. Tematy ciężkie i nieprzystające do wizji kraju nowoczesnego i poukładanego, gdzie wszystko działa jak w najlepszym zegarku.
Inni czytelnicy narzekali, że autorka skupia się wyłącznie na patologiach Japonii i nie stosuje żadnej przeciwwagi. Ale dla mnie na tym polega siła reportażu Bednarz. Wypudrowaną twarz Japonii jako tako znamy. Ja chcę zobaczyć to, co Japończycy chcą ukryć, także przed sobą. I autorka mi to umożliwia, pokazując japońską hipokryzję, nieumiejętność przystosowania się do zmian, usilne trzymanie się konwenansów i tradycji. Musiała niemało się natrudzić, by przekonać swoje rozmówczynie do opowiedzenia o swoich demonach. Co ważniejsze, Karolina Bednarz pokazała opisywane tematy z wręcz japońską subtelnością i wyczuciem. Bardzo wyważony i interesujący reportaż, który zdziera z Japonii wszelkie maski.