Książkowe podróże – część 4

Książkowe podróże – część 4

Lato, w końcu lato (co prawda na razie przypomina wczesną, kapryśną wiosnę). A wraz z nim okres urlopowy. Dla wielu osób to czas, kiedy w końcu mogą zasiąść na dłużej z książką w ręku. Ale ile można czytać w kółko kryminałów? Dlatego w najnowszej odsłonie cyklu książkowego proponuje Wam reportaże i książki podróżnicze dotyczące różnych zakątków świata – tym razem z naciskiem na polskich autorów. Bardziej wymagająca lektura jest potrzebna nawet w sezonie ogórkowym.

 

Witold Repetowicz – “Nazywam się Kurdystan”

Wydawnictwo Trzecia Strona, 2016

Nazywam się KurdystanMiałam ogromne oczekiwania wobec tej książki. Kiedyś postanowiłam, że odwiedzę wszystkie cztery części Kurdystanu, a w pierwszą poważną podróż ruszyłam właśnie do Kurdystanu tureckiego. Witold Repetowicz kilkukrotnie odwiedzał ten region świata w latach 2006-2016, nawet, a może zwłaszcza, gdy toczyły się tam działania zbrojne. Do tego ma ogromną wiedzę na temat jego historii, kultury i uwarunkowań politycznych. Co więcej, nauczył się lokalnych języków, za co należą się mu wielkie słowa uznania. Jest to rzadkością wśród elity polskich reporterów, którzy poprzestają na zatrudnieniu tłumacza (co zabawne – zazwyczaj tego samego). Sam Repetowicz jest właściwie naturszczykiem podróżującym za własne pieniądze.

Wszystko sprzyjało, aby książka stała się objawieniem, wpisując się w gorący temat tzw. Państwa Islamskiego i niepodległości Kurdystanu. Niestety okazała się lekkim rozczarowaniem – im dalej w las, tym bardziej irytowała nieuporządkowaniem treści, ale pod koniec wytoczyła najcięższe działa i w końcu czytało się ją z wypiekami na twarzy. Autor nie do końca miał pomysł na to, jak przedstawić temat, by wciągnął czytelnika od pierwszych stron. Mamy więc trochę podróżniczych zapisków, w których narzeka, że nie mógł znaleźć taniego hotelu i nie dostał w nim śniadania, które sąsiadują z pogłębionym wykładem historycznym, relacją z frontu i rozmowami z Kurdami.

Skakanie po wątkach i treściowy chaos utrudniają lekturę, na dodatek język Witolda Repetowicza jest dość toporny. Nie jest mistrzem pióra, wyraźnie można odczuć brak wyrobienia literackiego, ale przynajmniej to, o czym pisze, jest prawdą od początku do końca. Nie wymyśla swoich bohaterów, nie wkłada im do ust tego, czego nie powiedzieli, nie pisze o tym, czego nie widział. A nie jest to normą nawet wśród najpopularniejszych polskich reportażystów. Atutem książki są też zupełnie unikatowe mapy Kurdystanu z oficjalnymi nazwami miast i po kurdyjsku.

 

Yiwu Liao – „Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych”

Wydawnictwo Czarne, 2011, tłum. Agnieszka Pokojska

Prowadzący umarłychChiny nigdy nie były krajem, do którego chciałam jechać, ale to nie oznacza, że się nim nie interesuję i nie chcę zgłębiać jego specyfiki. Książka Yiwu Liao – dziennikarza, który był więziony za swoje niewygodne dla reżimu teksty – umożliwia przyjrzenie się chińskiemu społeczeństwu, chińskiej kulturze i rzeczywistości politycznej od środka. Niech nie zmyli Was podtytuł – bohaterami nie są wyłącznie najgorzej wykształceni i najbiedniejsi mieszkańcy Państwa Środka. To też ludzie zepchnięci przez władze na margines społeczny, pozbawieni prawa głosu – dziennikarze, intelektualiści, studenci. Poprzez losy pojedynczych ludzi zostaje odmalowany cały złożony obraz Chin.

Losy bohaterów Liao zawsze są smutne. Ta książka nie tchnie optymizmem, nie stanowi pozytywnej wizytówki Chin. Pokazuje ich twarz skrzętnie skrywaną za zasłoną oszałamiającego rozwoju gospodarczego. Jest to pozycja nie tylko dla fanów tej kultury, ale zwłaszcza dla tych, którzy o Chinach wiedzą mało lub nic. Niesie z sobą ogromny zastrzyk wiedzy, otwiera oczy i przy okazji stanowi kawał dobrego reportażu.

 

Jacek Matecki – “Co Wy, *****, wiecie o Rosji?”

Wydawnictwo Trzecia Strona, 2015

Co Wy wiecie o RosjiPropozycja Jacka Mateckiego od pierwszych stron przypominała mi zarówno sposobem narracji, jak i osobą samego autora książki Wojciecha Cejrowskiego. Tylko że w tym przypadku nie przemierzamy Ameryki Południowej, a bezkresne tereny Rosji – tej najbardziej prowincjonalnej, najbiedniejszej, najbardziej zapijaczonej. Mateckiego od Cejrowskiego różni jednak to, że nie zmyśla swoich historii i nie jest aż tak wielkim megalomanem jak jego bardziej znany kolega po piórze. Choć i on przejawia skłonność do opisywania wszystkiego ze swojej perspektywy zamiast oddać głos poznanym przez siebie ludziom. Uwierało mnie w trakcie lektury to ciągłe „ja, ja, ja”. Jest to raczej gawęda podróżnicza – napisana na wesoło, choć nie brakuje w niej fragmentów refleksyjnych i smutniejszych – aniżeli reportaż, jak wskazuje tytuł serii.

Matecki na wstępie nieskromnie stwierdza, że w czasie pięcioletniej włóczęgi po Rosji poznał ją jak mało kto, a zastępy blogerów, turystów, dziennikarzy i samozwańczych politycznych ekspertów ślizgają się tylko po powierzchni zjawisk. Fakt, autor dotarł do największych rosyjskich dziur, pisze wciągająco i ze swadą, miał wiele przygód, których można mu naprawdę zazdrościć. Jego wielki tupet i pewność siebie nawet mnie urzekły. Ale czy dzięki tym opowieściom dowiadujemy się czegoś nowego i zaskakującego o Rosji, co wykracza poza dobrze znane klisze, jak bieda, pijaństwo i imperializm? No nie. Po zakończonej lekturze dalej niewiele o niej wiemy. Aczkolwiek przeczytać warto. Cieszy mnie, że na świecie wciąż zdarzają się tacy wariaci.

 

Barbara Demick – „W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy”

Wydawnictwo Czarne, 2014, tłum. Hanna Pustuła-Lewicka

Demick W oblężeniuBarbara Demick to dla mnie królowa reportażu. Pisze w taki sposób, który ja osobiście bardzo lubię – usuwa się w cień, oddając głos swoim bohaterom, bo to oni są najważniejsi. Ale jednocześnie nie boi się wyrażać swojego zdania, pisać o odczuciach, pokazywać siebie. Autorka, jak ma w zwyczaju, nie porywa się na opis wszystkiego, tylko wybiera sobie kilku bohaterów. W tym przypadku mieszkańców ulicy Logavina, stanowiących specyficzny mikroświat na wzór całego bośniackiego społeczeństwa. Dosięgła je największa możliwa tragedia – wojna. Demick zamieszkuje wraz ze swoimi bohaterami, towarzyszy im przez większość czasu, wysłuchuje, spaceruje po niebezpiecznych ulicach, gdzie zagrożeniem są bomby i snajperzy. Dodatkowo w opowieść sprawnie wplata wątki historyczne i polityczne.

Złość to najsilniejsze uczucie, które towarzyszy lekturze. Miesza się z bezsilnością, smutkiem, poczuciem niesprawiedliwości. Czytamy o mieście, które powoli się wykrwawia, a mieszkańcy resztkami sił próbują ocalić godność jego i swoją własną. Sarajewo ze stolicy wielokulturowej, tętniącej życiem, stosunkowo bogatej (zorganizowano w niej przecież zimową olimpiadę w 1984 roku) zamieniło się w miejsce opuszczone przez Boga i ludzi. Wyłączono podstawowe media: wodę, gaz, prąd. Brakowało jedzenia. Pomoc zagraniczna obejmowała zrzuty drogiej wody mineralnej (to od Francji) oraz szare mydło, od którego łysiały zwierzęta i konserwy pamiętające jeszcze wojnę w Wietnamie (to od Amerykanów). Wstrząsająca lektura, pokazująca, ile człowiek może znieść i jaką cenę potem za to płaci.

 

Filip Springer – „Miasto archipelag. Polska mniejszych miast”

Wydawnictwo Karakter, 2016

Na początek emocjonalne wyznanie – w poprzednich reportażach Filipa Springera (Zaczyn i 13 pięter) jestem wręcz zakochana. Miasto archipelag wydawało się mi samograjem – oto jeden z najzdolniejszych polskich reporterów rusza w Polskę prowincjonalną, do stolic dawnych województw, by sprawdzić, co się z nimi stało po reformie administracyjnej i jak się w nich żyje. Filip Springer ma wytrawne reporterskie oko, a dodatkowo pisze w sposób prosty, aczkolwiek porywający i ocierający się o wielką literaturę. Tym bardziej trudno mi było przełknąć formę tej książki – już jej wygląd zewnętrzny stanowił zgrzyt. Ciężka, nieporęczna, raczej zniechęca do zabrania jej do torebki czy plecaka.

Natomiast reportaże to raczej luźne, poszarpane impresje z danego miejsca i z samej drogi, które grzeszą powierzchownością i skrótowością. Zabrakło pomysłu, odwagi, zapytania samego siebie – po co mi to i dlaczego to robię? Nie wszystkie dawne miasta wojewódzkie zostały opisane, ale to zrozumiałe, bo wówczas książka miałaby rozmiary trzytomowej encyklopedii. Jestem ciekawa, jak wyglądał klucz ich doboru. A może było to po prostu błądzenie na ślepo? Niestety nie zostało to objaśnione. Czy to najsłabsza książka Springera? Moim zdaniem tak. Ale to wciąż jest Springer – marka sama w sobie. Wielokrotnie potrafi zabłysnąć świetną obserwacją, jego język bywa zachwycający, losy bohaterów wręcz nieprawdopodobne. Oto Polska właśnie. Mimo wszystko warto przeczytać.

 

w końcu wakacje

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.