Wiosna to najlepszy czas na czytanie książek. Ja o tej porze roku lubię siedzieć na ławeczce w parku, łapać pierwsze promienie słońca i zatapiać się w lekturze. Jeśli szukacie ciekawych propozycji, które pozwolą Wam udać się w daleką podróż bez konieczności ruszania się z fotela i wydawania na to pieniędzy, ten wpis jest dla Was. Oto kolejna odsłona cyklu książkowego.
Jenny Nordberg – „Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie”
Wydawnictwo Czarne, 2015, tłum. Justyn Hunia
Nie potrafię wytłumaczyć fenomenu książek o Afganistanie, ale każda z nich jest dla mnie objawieniem. Nie inaczej jest z tą pozycją, podejmującą bardzo trudny temat, a mianowicie zjawisko bacza pusz. Chodzi o wychowywanie córek na chłopców, gdy w rodzinie nie ma ani jednego męskiego potomka. Jest to z jednej strony forma talizmanu i zaklinania rzeczywistości – obecność w domu chłopca ma sprawić, że kolejnym dzieckiem będzie syn, zaś z drugiej – sposób na zmazanie hańby. Bo w Afganistanie brak męskiego potomka pociąga ze sobą szyderstwa ze strony rodziny i sąsiadów. Winna jest zawsze kobieta, bo nie za bardzo pragnęła syna lub jest fizycznie ułomna, choć pod względem biologicznym to przecież mężczyzna determinuje płeć dziecka.
Ale kto w Afganistanie – kraju, gdzie poziom analfabetyzmu sięga 90% – zaprzątałby sobie głowę jakimiś naukowymi faktami? Tu wciąż dominują przesądy, panuje średniowieczna mentalność, a kobiety nie mają żadnych praw. Autorka przedstawia historię kilku „chłopczyc”, których życie jest przewrócone do góry nogami. Nierzadko nie radzą sobie one ze swoim dojrzewającym ciałem, koniecznością wyboru, kim chcą być i utratą przywilejów, gdy postanowią jednak stać się kobietami. Prócz tego Nordberg zaznajamia nas z niełatwą sytuacją społeczną w Afganistanie, dzięki czemu jej reportaż zyskuje szerszy kontekst i stanowi ogromną wartość naukowo-kulturową. W trakcie lektury czytelnikiem targają rozmaite emocje – od złości, poprzez współczucie, aż po ulgę, że możemy żyć w państwie, które (jeszcze) liczy się z prawami kobiet.
Peter Idling – „Uśmiech Pol Pota. O pewnej szwedzkiej podróży przez Kambodżę Czerwonych Khmerów”
Wydawnictwo Czarne, 2010, tłum. Mariusz Kalinowski
Kambodża nie jest krajem, który cieszy się dobrym PR-em. Ludzie kojarzą ją z jakimiś działaniami wojennymi, może niektórzy słyszeli o jakichś mordach lub ludobójstwie. Raczej mniejszość potrafi przywołać konkretne nazwy – Demokratyczna Kampucza, Czerwoni Khmerzy i Pol Pot, który stał na ich czele. Brakuje wiedzy o tym, co się wydarzyło w Kambodży, dlaczego i jakie miało to skutki dla całego kraju i jego ludności. Książka Idlinga może nie odpowiada na te wszystkie pytania w sposób wyczerpujący, ale stanowi ważny wkład w ten wciąż mało znany temat. Jest to wkład tym istotniejszy, że autorem jest osoba zupełnie z zewnątrz.
W książce Idlinga mamy dwóch bohaterów. Z jednej strony nakreśla sylwetkę i pokazuje drogę życiową Pol Pota, którego prawdziwe imię i nazwisko to Saloth Sar. Studiował on we Francji, w kraju wolności i swobód obywatelskich, ale to ciężka praca fizyczna w czasie wakacji w byłej Jugosławii odcisnęła na nim piętno. Zetknął się tam po raz pierwszy z pracą grupową dla dobra wspólnego i zapragnął te same ideały zaszczepić w swoim rodzinnym kraju. Jednak przyjęły one druzgocącą formę – Czerwoni Khmerzy zlikwidowali pieniądze, religię i własność prywatną, zaprzęgając wszystkich do pracy na roli. 1/5 ludności kraju zmarła wskutek głodu, nędzy, chorób i masowych egzekucji.
Drugim, zbiorowym bohaterem reportażu jest szwedzka delegacja, która w 1978 roku odwiedziła Kambodżę rządzoną przez rewolucyjną organizację Pol Pota. Nie byłoby w tym fakcie niż niezwykłego, gdyby nie to, że wizytatorzy w czasie swojego pobytu nie widzieli żadnych śladów zbrodni Czerwonych Khmerów ani głodującej ludności. Więc może Pol Pot nie był taki straszny, jak go malują? Właśnie to jest pytanie, które stawia Idling, a odpowiedź na nie zostawia czytelnikom.
Wojciech Tochman – “Jakbyś kamień jadła”
Wydawnictwo Czarne, 2008
To było moje pierwsze zetknięcie się zarówno z twórczością Wojciecha Tochmana, jak i z reportażem dotyczącym konfliktu w byłej Jugosławii. Lektura tej niewielkiej objętościowo książki miała dalekosiężne skutki – z jednej strony rozbudziłam w sobie zainteresowanie tą tematyką, a z drugiej – zapałałam miłością do twórczości Tochmana, którego uważam za najlepszego polskiego reportażystę.
„Jakbyś kamień jadła” to jego druga publikacja, która powstała w związku z wyjazdami autora w ramach wolontariatu Polskiej Akcji Humanitarnej do Bośni i Hercegowiny. Nie myślcie, że te niewiele stron przeczytacie szybko i przyjemnie. Zdania są krótkie i konkretne, niby oszczędne, pozbawione niepotrzebnych ozdobników, ale niosą w sobie ogromny ładunek emocji, tragizmu i bólu. Uderzają czytelnika prosto w twarz, rozkładają go na łopatki, nie biorą jeńców.
Bohaterkami reportażu są kobiety, którym wojna zabrała ojców, braci, mężów i synów. Są różne, ale łączy je jedno – ból, strata i brak wiary w człowieka. Każda z tych historii to jak kawałek szkła wbijany prosto w serce. Ale Tochman nie jest żadnym sadystą – w subtelny i wyważony sposób opowiada, jak było, nie ocenia, nikogo nie oskarża. Oddaje tym wszystkim kobietom głos. Tylko tyle i aż tyle. Przedstawia również postać dr Ewy Klonowski, polskiej antropolog, która od 1996 roku pracuje w Bośni przy ekshumacji i identyfikacji ofiar. Świetne są fragmenty, w których zdradza trudy i tajniki swojego zawodu. Mnie ta książka przejęła i wzruszyła. Takie książki chcę czytać. I polecam ją wszystkim.
Mariusz Zawadzki – ”Nowy wspaniały Irak”
Wydawnictwo W.A.B., 2012
Ale zaskoczenie! Reportaż Mariusza Zawadzkiego to prawdziwa bomba. Właściwie najlepsze podsumowanie tej książki znajduje się już na okładce. Nie ma w nim cienia przesady czy przekłamania. Autor naprawdę kilka razy narażał swoje życie i był bohaterem przygód, których pozazdrościłby mu sam James Bond. Swoją opowieść o współczesnym Iraku rozpoczyna od rysu historycznego, zestawiając zdobycie i splądrowanie Bagdadu w XIII wieku przez wojska mongolskie z amerykańską interwencją w latach dwutysięcznych. Podobnych błyskotliwych nawiązań, porównań i narracji jest jeszcze więcej.
Książka jest napisana bardzo dobrym językiem, ale to nie powinno dziwić, bo autor jest zaprawionym dziennikarzem, który zna się na swoim rzemiośle. Niektóre fragmenty iskrzą humorem, inne są przejmująco smutne, a gdzieniegdzie pobrzmiewają wręcz echa powieści sensacyjnej. Co najważniejsze, ten reportaż naprawdę wciąga i – co nie mniej istotne – pełni również rolę edukacyjną, obdzierając czytelnika ze schematów zachodniego myślenia i wyrobionych poglądów. „Nowy wspaniały Irak” to książka, która nie pozostawia obojętnym, budzi złość, zmusza do refleksji i otwiera oczy na wiele spraw. Jest znakomita.
Kinga Choszcz – „Moja Afryka”
Wydawnictwo Bernardinum, 2008
„Moją Afrykę” dostałam w prezencie od przyjaciela Kingi. Autorka zasłynęła pięcioletnią podróżą autostopem dookoła świata, w którą wyruszyła wraz ze swoim chłopakiem – Chopinem. Jednak nie udało się im dotrzeć na kontynent afrykański, więc po pewnym czasie dzielna podróżniczka postanowiła jechać tam już w pojedynkę. Niestety wyprawa skończyła się tragicznie, bo Kinga zmarła w Ghanie na malarię mózgową. Jeszcze przed śmiercią wykupiła z niewoli afrykańską dziewczynkę, którą posłała do szkoły. Potem matka Kingi postanowiła ją odszukać i zabrać do Polski, zapewniając jej nowy dom. Niestety Malaika po pewnym czasie została przez swoją nową rodzinę odesłana do Afryki, mimo że w szkole radziła sobie bardzo dobrze i szybko nauczyła się języka polskiego. Smutne, by nie powiedzieć haniebne zakończenie tej historii.
Afrykańskie zapiski są więc książką pośmiertną. Mają – jak to u Kingi – formę pamiętnika, czyli relacjonują jej bieżące przygody. Jest to na pewno ciekawsza lektura od książki napisanej wspólnie z Chopinem po ich pięcioletniej podróży. W „Prowadził nas los” autorzy chcieli opisać wszystkie kraje, które odwiedzili – rzecz szalenie trudna i wymagająca – a że nie mieli na to dobrego pomysłu, skupili się na banalnych i skrótowych opisach. Kinga w swojej autorskiej książce pozwala sobie na więcej obserwacji i dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami. Jednak jej styl jest wciąż infantylny, często irytujący, choć afrykańskich przygód można naprawdę jej zazdrościć. Kinga była odważną podróżniczką, z wielkim zaufaniem do ludzi – tego nikt jej nie odbierze. Ale pisanie jest wyzwaniem, by nie powiedzieć sztuką. Kinga daru opowiadania nie miała. Choć nie miała też wpływu na kształt tej książki.