Moja mama (69 l.) w tym roku przeczytała już 44 książki. Jestem z niej bardzo dumna, jako że zaczęła czytać dopiero po sześćdziesiątce. Jeśli zawstydza Was jej wynik i chcecie poprawić swoje czytelnicze statystyki lub szukacie wartościowych lektur na coraz dłuższe i zimniejsze wieczory, przychodzę z odsieczą. Tym razem mój wybór jest bardzo politologiczno-społeczny. Zachęcam do przyjrzenia się od mniej znanej strony takim krajom jak Rosja, Grecja, Boliwia, Egipt, a także nieuznawanym republikom postsowieckim. Przed Wami kolejna odsłona cyklu książkowe podróże.
Peter Hessler – „Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie”
Wydawnictwo Czarne, 2021, tłum. Hanna Jankowska
Mimo pokaźnych rozmiarów (ponad 500 stron) reportaż Petera Hesslera czytało się mi zadziwiająco szybko. Dla mnie to taka książka-gawęda, w wielu miejscach mająca charakter pamiętnikarski, w innych przywołująca ciekawe wątki polityczne lub obserwacje autora. Jej ogromnym plusem jest stała obecność niekonwencjonalnych bohaterów: geja, właściciela szkoły językowej i śmieciarza. Ich perturbacje przewijają się od pierwszych do ostatnich stron, co przybliża nam specyfikę życia w Egipcie ogarniętym rewolucjami.
Aby po części wyjaśnić, dlaczego ta książka jest tak wciągająca, należy przybliżyć postać autora. To Amerykanin mający żonę o chińskich korzeniach, z którą wyjechał na kilka lat do Państwa Środka w roli dziennikarza. Na miejscu nauczył się mandaryńskiego, co odegra ważną rolę w czasie jego pobytu w Kairze. Gdy następnie postanowił udać się do Egiptu, wpierw poszedł na przyśpieszony kurs języka arabskiego. Po przyjeździe kontynuował naukę, zwłaszcza dialektu kairskiego, co z czasem pozwoliło mu w wielu sytuacjach prowadzić samodzielne rozmowy ze swoimi bohaterami.
Co więcej, w Egipcie wykorzystał nawet mandaryński, gdy trafił na chińskich sprzedawców bielizny, którzy ze swojej perspektywy przedstawiali bolączki egipskiego społeczeństwa. Te opowieści były moimi ulubionymi fragmentami. Najmniej – o dziwo – wciągnęły mnie historie dotyczące archeologii, które nie miały powiązania z prowadzoną opowieścią. Za sukcesem tej książki – oprócz wspomnianej znajomości lokalnego języka – stoi fakt, że Hessler spędził w Kairze kilka lat. Był otwarty na różne zagadnienia i różnych ludzi, szukał kontaktu z odmiennymi stronami (np. bracia muzułmańscy i zwolennicy Mubaraka). Dzięki temu powstał reportaż uczciwy i wnikliwy, który bardzo dobrze przybliża współczesną historię Egiptu.
Witold Szabłowski – „Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem”
Wydawnictwo W.A.B, 2021
Dzieło życia Witolda Szabłowskiego. Książka na światowym poziomie, która powinna być przetłumaczona na dziesiątki języków, by rozsławić nazwisko autora. Jak sam przyznał, napracował się nad tym reportażem i to doskonale widać. Już sam pomysł jest niebanalny – przedstawienie historii Imperium Rosyjskiego z perspektywy kulinarnej. Mamy więc kucharzy gotujących na Kremlu i usługujących Stalinowi w jego daczy, ale również panie pracujące w ośrodku szkolenia astronautów oraz gotujące żołnierzom w Afganistanie lub likwidatorom w Czarnobylu. Nie zabrakło osób cudem ocalałych z oblężonego Leningradu w czasie II wojny światowej oraz tych, które przetrwały Hołodomor w Ukrainie. Nie mam pojęcia, jak Witold Szabłowski dotarł do tych wszystkich bohaterów, ale każdy bez wyjątku snuje fascynującą opowieść.
Choć tematyka wydaje się błaha, to dzięki tym rozmowom zagłębiamy się w duszę przeciętnego Rosjanina. I niestety wciąż tli się w nim nostalgia za ukochanym Związkiem Radzieckim i pełnokrwistym komunizmem. Choć nie zawsze działo się dobrze, to jednak żyło się lepiej niż teraz. Rosja była wielka, Rosję szanowano i się z nią liczono. Przygnębiająca to konstatacja, która poniekąd tłumaczy, skąd obecne poparcie agresji na Ukrainę.
Autor doskonale zapanował nad rozległym materiałem, a cała narracja jest niezwykle przemyślana. Gdzieniegdzie iskrzy się od humoru dzięki przewspaniałym anegdotom, w innym miejscu powoduje, że łzy cisną się do oczu. Ciekawym dodatkiem są zdjęcia i przepisy kulinarne na dania wspominane przez bohaterów. Znajdzie się miejsce na ulubioną potrawę Stalina czy Gorbaczowa, ale też przyrządzane z wielkim trudem posiłki głodujących mieszkańców Leningradu. Smacznym kąskiem reportażu jest opowieść o dziadku Władimira Putina – kucharzu Spirydonie Putinie, którego biografię rosyjska propaganda odpowiednio ubarwiła.
Małgorzata Gołota – „Spinalonga. Wyspa trędowatych”
Wydawnictwo Agora, 2021
To książka, która pozornie opowiada jedynie o wstrząsającej historii greckiej wysepki położonej niedaleko wybrzeża Krety i przemienionej w izolatorium dla trędowatych. Mówi nam też dużo o naturze ludzkiej i o tym, jak łatwo nam kogoś odczłowieczyć. Gdy wstyd i obawa przed piętnem społecznym są silniejsze od rodzinnych więzi. Kiedy przyjaciel zdradza przyjaciela ze strachu, a nawet z chęci zarobku. Z kolei media – wbrew swojej roli – spuszczają na kłopotliwy temat zasłonę milczenia, nie chcąc wybadać i nagłośnić dramatu tysięcy osób. A państwo wypisuje ich z rejestrów obywateli, jakby nigdy nie istnieli.
Leprozorium na Spinalondze funkcjonowało w latach 1903-1957 aż do momentu wynalezieniu skutecznego leku na trąd. Była to choroba przez wiele stuleci owiana wielką tajemnicą, nawet obecnie nie wiadomo, jak przenosi się bakteria, która ją wywołuje. W efekcie wysuwano absurdalne teorie, jakoby była to kara za grzechy, kłamstwo czy cudzołóstwo. Na greckiej wyspie według oficjalnych szacunków mieszkało 1500 osób, nieoficjalnie – dwa razy więcej.
Małgorzata Gołota przedstawia nam historię Spinalongi z perspektywy życiorysu jednego z jej więźniów oraz francuskiego lekarza, który osiedlił się w Grecji i znajdował się blisko chorych. Nie było łatwo utkać tę opowieść, gdyż nie zachowały się niemal żadne zdjęcia czy dokumenty z leprozorium. Niewielu jest również ocaleńców, a poza tym i tak nie chcą rozmawiać o swojej przeszłości. Tym bardziej autorce należą się gratulacje, że zdołała w empatyczny i niezwykle drobiazgowy sposób przedstawić dramat tych, o których zapomnieli sami Grecy.
Tomasz Grzywaczewski – „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych”
Wydawnictwo Czarne, 2018
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że książka ma mylny tytuł. Autor nie opisuje państw nieuznawanych z różnych regionów świata, lecz skupia się wyłącznie na byłych częściach Imperium Sowieckiego. Czego potwierdzeniem jest zresztą sugestywna okładka (zdjęcie wykonane przez samego Grzywaczewskiego). Przyznam, że o ile dość rozczarowała mnie jego druga książka („Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”), to debiut przypadł mi do gustu.
Czytałam opinie, że to reportaż, który może nudzić tych, którzy o takich krajach, jak Osetia Południowa, Górski Karabach, Abchazja, Naddniestrze wiedzą już sporo. Nie zgodzę się z tą opinią, bo choć czytałam inne reportaże o tej tematyce, to jednak Tomasz Grzywaczewski potrafił dodać do tego zbioru unikalne opowieści. A to dlatego, że nie skupia się na zarysowaniu kontekstu politycznego i szczegółowym opisie konfliktów, tylko oddaje głos swoim bohaterom. A każdy człowiek, którego spotyka, to odmienna, fascynująca historia. Choć nie zawsze zdołał namówić rozmówcę do dłuższych wypowiedzi i miejscami widać „szycie materiału”, to nawet krótkie refleksje pozwalają poznać nam mieszkańców regionów, o których nie wiemy właściwie nic.
Kto z Was słyszał, że Abchazja była niegdyś ulubionym regionem turystycznym dla mieszkańców imperium, z pięknymi plażami i rozwiniętą, bogatą infrastrukturą? Po wojnie straszą w niej szkielety kompletnie zrujnowanych budynków. Kto wiedział, że Osetyńczycy z Południa mieszkają głównie we Władykaukazie, czyli stolicy Osetii Północnej, oddalonej od swojego państwa-widma o mniej niż 100 km. Wynika to stąd, że na południu, po oderwaniu się od Gruzji, nie stworzono żadnej organizacji politycznej. Nie ma pracy, a usługi są na katastrofalnym poziomie. Choć przeczytałam całą książkę poświęconą Naddniestrzu, to nie wiedziałam, że znajduje się tam w pełni polska wioska – Słoboda Raszków, której mieszkańcy bez wahania odpowiadają, że są Polakami. Takich ciekawostek u Grzywaczewskiego jest całkiem sporo.
Ander Izagirre – „Potosí. Góra, która zjada ludzi”
Wydawnictwo Filtry, 2021, tłum. Jerzy Wołk-Łaniewski
Reportaż, który dość zaskakująco zdobył w 2022 roku Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego. Nie spodziewałam się takiego werdyktu, gdyż autor nie jest zbyt znany, a podjęta tematyka jest odległa nie tylko Polsce, ale nawet Europie. Ander Izagirre opowiada o boliwijskim mieście Potosí i osobach pracujących w lokalnych kopalniach. Przede wszystkim kobietach, często nieletnich i żyjących na granicy ubóstwa, gwałconych przez swoich kolegów z pracy, czego skutkiem nierzadko bywa ciąża. A to wszystko dzieje się w miejscu, które jest najbiedniejszym departamentem Boliwii, choć w języku keczua jego nazwa oznacza „niewyobrażalne bogactwo”.
Historie jednostek są tu przeplatane z opowieścią o całej Boliwii, a konkretnie o jej uwarunkowaniach politycznych i ekonomicznych. Mamy więc 14-letnią bohaterkę Alicję, która pracuje w kopalni, aby przetrwać. Choć kraj jest niezwykle bogaty w surowce, zyski z ich wydobycia trafiają do zagranicznych korporacji. Pracownicy nie mają żadnych praw, zarabiają grosze (większość wydobycia jest zmechanizowana, więc praca ludzka nie jest w cenie) i na dodatek codziennie drżą o swoje życie. Kopalnie są tak zachłannie eksploatowane, że w każdej chwili mogą się zapaść. Jak mogło do tego dojść?
Tu wkracza opowieść na poziomie makro, nie mniej wstrząsająca od historii ludzi. Boliwię wykorzystują wszyscy – lokalni bogacze, politycy, Kościół, mafia, wspomniane już zachodnie korporacje, a także takie uznane instytucje, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To ten ostatni wymusił na Boliwii liberalne reformy gospodarcze w zamian za możliwość zaciągania kolejnych kredytów. Skutkiem tego była ogromna hiperinflacja, którą zahamowano dzięki zamrożeniu wydatków na emerytury, edukację czy służbę zdrowia oraz masowym zwolnieniom w budżetówce. Kraj stał się całkowicie niewydolny gospodarczo i wszystko musiał sprowadzać z zagranicy. Rynki były całkowicie otwarte, a zachodnie interesy kwitły. Jedynym produktywnym sektorem okazało się uprawianie liści koki. A to zaledwie wycinek z burzliwej historii Boliwii, którą Izagirre przedstawił w swojej książce.