Niestety weszliśmy już w okres, kiedy zmrok zapada nadspodziewanie szybko, a wieczory są nieprzyjemnie chłodne. Dla mnie najlepszym ratunkiem przed jesienną chandrą są książki. Te reportersko-podróżnicze na wiele godzin potrafią nas zabrać tysiące kilometrów od domu, przybliżając nieznany kawałek świata. Dziś proponuję Wam dalsze i bliższe książkowe podróże – do Wiednia, Szwajcarii, Chin, Kraju Basków oraz Somalii.
Ben Rawlence – „Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców”
Wydawnictwo Czarne, 2017, tłum. Sergiusz Kowalski
Fantastycznie napisana i skonstruowana książka. W stylu bardziej przypomina powieść niż typowy reportaż. A to ze względu na zupełnie nieobecnego autora, który oddaje całą scenę swoim bohaterom. A są nimi uchodźcy z Somalii, którzy osiedlili się w obozie Daadab na terytorium Kenii. Losy kilkunastu z nich Rawlence przedstawia z niezwykłą wnikliwością, empatią i wrażliwością. Dzięki przejściu na poziom jednostkowy możemy bardziej wczuć się w tragedię Somalijczyków. Nie są nam obojętni, niektórym wręcz kibicujemy, inni budzą w nas ambiwalentne uczucia. Autor nie idealizuje swoich bohaterów, poznajemy ich od każdej strony, także tej ciemniejszej.
Obóz, istniejący od 1992 roku i dający schronienie ponad pół milionowi osób, to arena codziennej walki. Walki o racje żywnościowe, o kawałek blachy, aby zrobić porządny dach, o słabo płatną pracę, o edukację, zwłaszcza dziewcząt, a w końcu o wizę do wymarzonej Australii. Mimo powieściowej narracji, reportaż Rawlence’a jest kopalnią wiedzy o Somalii i Kenii. Dowiadujemy się o metodach działania Asz-Szabab, wgłębiamy się w skomplikowane stosunki etniczno-religijne, cieleśnie odczuwamy opisy suszy i głodu, denerwujemy się z powodu panującej korupcji i przemocy. Autor, jako wieloletni pracownik organizacji pozarządowej, nakreśla również nieefektywny i nierzadko patologiczny system pomocy humanitarnej w Afryce.
Na uwagę zasługuje miejscami piękny, literacki język, a duża w tym zasługa tłumacza Sergiusza Kowalskiego. Tekst czyta się na tyle znakomicie, że naprawdę trudno uwierzyć, że został napisany w innym języku.
Katarzyna Mirgos – „Gure. Historie z Kraju Basków”
Wydawnictwo Czarne, 2020
Hiszpania, choć dla nas to przede wszystkim turystyczny raj, od dekad zmaga się z burzliwymi ruchami separatystycznymi ze strony Katalończyków i Basków. Oba regiony są jak ogień i woda, bo tyle je różni. Słoneczna Katalonia jest zupełnym przeciwieństwem chłodnego i kapryśnego pogodowo Kraju Basków. Ale mimo to można się w nim zakochać, co przytrafiło się Katarzynie Mirgos.
W książce naprawdę widać tę gorącą sympatię, ale że często miłość jest ślepa, tak i tu zabrakło bardziej krytycznego podejścia do historii regionu i jego mieszkańców. Oczekiwałam położenia większego nacisku na zbrodnie ETA i cierpienie ofiar, bo to przecież z tą organizacją terrorystyczną najbardziej kojarzy się Kraj Basków. Odcisnęła ona ogromne piętno na historii współczesnej Hiszpanii.
Tekst jest napisany raczej w stylu pamiętnika (dominuje narracja pierwszoosobowa, bardzo mało jest wypowiedzi autochtonów) aniżeli reportażu. Bez wątpienia książka przybliża ten region, zawiera sporo ciekawostek i nieznanych faktów, ale nie mogę powiedzieć, że całość czytałam z wypiekami na twarzy. Pierwsze strony szły mi topornie, ale z czasem przyzwyczaiłam się do pióra autorki.
Myślę, że ten styl to pokłosie faktu, że Katarzyna Mirgos jest przede wszystkim naukowcem i dlatego ulepiła tę książkę jako szerokie kompendium wiedzy. Bibliografia jest imponująca (kilkadziesiąt stron), ale zdarzały się zupełnie zbędne przypisy (np. ten o rodzaju pasożyta, który nosił w sobie wieloryb – mogłabym żyć bez tej wiedzy). Autorka z zamiłowaniem stosuje też słówka z języka baskijskiego, ale na początku powinna pojawić się wzmianka, jak to w ogóle należy czytać. Bo ja co najwyżej omiatałam je wzrokiem z powodu mojej niewiedzy. Lektura nie rozpaliła we mnie miłości do Kraju Basków, ale na pewno zasiała ciekawość i chętnie bym go kiedyś odwiedziła.
Marta Guzowska – „Wiedeń. Najlepsze miasto do życia”
Wydawnictwo Wielka Litera, 2020
Wydawnictwo Wielka Litera wypuściło serię przewodników pod hasłem „Podróż nieoczywista”. Ich autorami są bardziej lub mniej znani pisarze, którzy z reguły od lat mieszkają w opisywanych miejscach, a nie tylko wpadli do nich na kilka tygodni. Skusiłam się na przewodniki po Gozo, Wenecji i Wiedniu. Ten ostatni spodobał się mi najbardziej, a zasługa w tym pomysłowości, szerokich horyzontów i poczucia humoru Marty Guzowskiej. Przewracając kolejne strony, coś mówiło mi, że kiedyś zetknęłam się z podobnym humorem w narracji. Sprawdziłam nazwisko autorki i przypomniałam sobie, że to ta pani archeolog, której kryminał czytałam („Ofiara Polikseny”).
Marta Guzowska jest naukowcem-archeologiem ze stopniem doktora. Od dłuższego czasu mieszka w Wiedniu i w przewodniku z sukcesem pokazuje nam wiele twarzy jednej z najważniejszych europejskich stolic. Nie ma tu banalnych opowieści i zbyt wielu powielanych atrakcji. Są za to cmentarze (w tym cmentarz bezimiennych topielców), podziemne kanały, najpiękniejsze kamienice czy najlepsze punkty widokowe. W ich przetestowaniu niekiedy wyręczali autorkę najbliżsi ze względu na jej lęk wysokości. Czytamy o Wiedniu filmowym, kawiarnianym, naznaczonym przez cesarzową Sisi i Habsburgów, a nawet o Wiedniu szpiegów.
Dużo jest w tym przewodniku osobistych obserwacji i prób obalenia zastanych mitów, co bardzo mi się podobało. Właśnie tego oczekiwałam po tej serii. Z uwagi na naukowy profil Marty Guzowskiej, rys historyczny został utkany bardzo solidnie i wielowątkowo. Czuć godziny spędzane w bibliotekach i na rozmowach ze znawcami tematu, aby można było przedstawić czytelnikom zaskakujący obraz miasta. Ciekawym pomysłem są wywiady z mieszkańcami, np. szefową kuchni w eleganckiej restauracji, konserwatorem zabytków, który rozprawia się z tzw. zielenią Wagnera, czy byłym szpiegiem.
Każda książka z tej serii jest wypełniona ogromną liczbą kolorowych zdjęć, co z pewnością ułatwia odbiór treści. Ja po przeczytaniu przewodnika Marty Guzowskiej jeszcze bardziej zapragnęłam odwiedzić Wiedeń.
Rob Schmitz – „Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj?”
Wydawnictwo Czarne, 2018, tłum. Hanna Pustuła-Lewicka
Drugi przykład na to, że Amerykanie potrafią pisać świetne, niestandardowe reportaże. U Roba Schmitza również mamy zaledwie kilku bohaterów, ale łączy ich osoba autora, który jest bardzo obecny w tekście. Od wielu lat mieszka w Szanghaju wraz z żoną i dziećmi, dodatkowo dobrze zna chiński. Jego rozmówcami i jednocześnie dobrymi znajomymi są mieszkańcy tytułowej ulicy Wiecznej Szczęśliwości, którym szczęścia w życiu często brakuje.
Pochodzą z różnych regionów Chin, dzieli ich wiek i status społeczny, nawet marzenia mają odmienne. Stateczny wujek Feng chciałby mieć po prostu święty spokój, podczas gdy jego szalona żona, ciocia Fu, szuka kolejnych okazji do inwestycji, co kończy się zawsze katastrofą. Chyba nigdy nie spotkałam w reportażu tak barwnej postaci jak pani Fu. Jest przekomiczna, więc brawa dla tłumaczki, że była w stanie tak świetnie oddać jej charakter.
Wśród grona bohaterów mamy też takich, którzy odważnie stawiają kroki w kapitalistycznym świecie oraz tych, którzy z nim odważnie walczą. CK eksperymentuje z biznesem kawiarnianym i jednocześnie sprzedaje akordeony. Pani Zhao prowadzi kwiaciarnię i martwi się o przyszłość swoich synów. A pan Kang stawia się urzędnikom i deweloperom w obronie swojego niewielkiego domu. Naprawdę nietrudno wczuć się w tę sąsiedzką atmosferę, co sprawia, że z ogromną ciekawością śledzimy kolejne odsłony szanghajskiej sagi.
Jest to opowieść o szerokim wachlarzu emocji – zdarzają się fragmenty zabawne, jak i przejmująco smutne. Jest mowa o krzywdzącym systemie meldunkowym, o wielkim głodzie z czasów reform Mao, obozach pracy, zachłannych deweloperach oraz piramidach finansowych. Przez pryzmat jednej ulicy i jej mieszkańców wiele dowiadujemy się o całym kraju. Stworzenie takiego reportażu to naprawdę wielka sztuka.
Agnieszka Kamińska – „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony”
Wydawnictwo Poznańskie, 2021
Przewodnik literacki z elementami reportażu – w taki sposób określiłabym debiut Agnieszki Kamińskiej. Przewodnik dlatego, że otrzymujemy szeroki obraz Szwajcarii i Szwajcarów, ich historii, języków, wzajemnych wewnętrznych animozji. A literacki stąd, że jest to napisane naprawdę ładnym językiem i dobrze przemyślane. To miała być taka lekturka tylko do tramwaju, ale tak się wciągnęłam, że czytałam ją jednym ciągiem.
Szwajcaria jawi się tu jako tytułowy „raj wymyślony” z wieloma przymiotami, o które byśmy ten stateczny kraj nie podejrzewali. Wyobraźcie sobie, że Zurych to drugi po Barcelonie największy europejski rynek konsumpcji kokainy. Że ten z pozoru nowoczesny kraj oferuje małżonkom tylko 1,5 emerytury zamiast dwóch świadczeń dla żony i męża, co powoduje, że liczba zawieranych małżeństw jest krytycznie niska. Co więcej, w bogatej Szwajcarii ludzie też biedują i uwielbiają promocje oraz wieczorne wyprzedaże w sklepach.
Trudno być tu kobietą, bo panie muszą zdecydować, czy chcą robić karierę, czy być matką. Całkowita rezygnacja z pracy z powodu urodzenia drugiego dziecka nikogo nie dziwi. Przy jednym popularna jest praca na połowę etatu, co czyni Szwajcarię krajem z największym odsetkiem zatrudnionych kobiet. Ale tak naprawdę są one traktowane jako pracownicy drugiej kategorii.
Agnieszka Kamińska opisuje Szwajcarię barwnie, ze swadą i reporterską wnikliwością. Przytaczane dane (zawsze z odniesieniem do źródła, a to wciąż rzadka praktyka) budzą zdumienie i są naprawdę ciekawe. Zbyt mało tu głosu Szwajcarów, a narracja najczęściej skupia się na perturbacjach samej autorki, ale – jak wspomniałam – czyta się to bardzo dobrze.