Nowy rok to nowe wyzwania, a jednym z nich może być pobicie swojego rekordu książkowego. Trochę chcę Wam w tym pomóc, więc prezentuję lektury, nad którymi warto się pochylić. Z ich pomocą przeniesiecie się m.in. do Tanzanii, czeskiej Pragi, Algierii czy słonecznej Grecji, gdzie pomarańcze mają niekiedy gorzki smak. Przed Wami kolejna odsłona cyklu książkowego, w którym polecam książki z podróżami w tle.
Mariusz Szczygieł – „Osobisty przewodnik po Pradze”
Wydawnictwo Dowody na Istnienie, 2020
To była jedna z najbardziej oczekiwanych premier 2020. Gdy tylko trafiła do księgarni, czytelnicy od razu się na nią rzucili. Żadnych negatywnych recenzji i rozczarowań, za to mnóstwo zachwytów, a nawet opinii, że to rzecz mistrzowska. Bardzo podobała się mi przyziemna reakcja Mariusza Szczygła, który stwierdził w jednym z wywiadów, że to żadna wielka literatura, tylko przewodnik, może odrobinę nietypowy.
Zgadzam się z autorem, że nie jest to pozycja wybitna, ale bardzo przyjemna i po prostu swojska. Bez napuszania się w stylu „czego to ja nie wiem o Pradze” i snobowania się na wielkiego znawcę. Choć jest raczej stworzona do czytania niewielkimi fragmentami jak leksykon, by poszczególne miejsca i postaci nie zaczęły się mieszać. Przewodnik ocieka typowym dla Mariusza Szczygła stylem. Jest błyskotliwy, z dużą liczbą anegdot, ale też miejscami lakoniczny i encyklopedyczny.
W trakcie lektury czułam się, jakbym była z autorem na spacerze po Pradze i co rusz wprowadza mnie do jakiegoś budynku, zaciąga do kawiarni lub wskazuje rzeźby i detale architektoniczne warte zobaczenia. Najbardziej podobały się mi dłuższe opowieści w formie wspomnień, np. rozmowa z taksówkarzem lub poznanie projektantki Blanki Matragi. Były naprawdę doskonałe. „Osobisty przewodnik po Pradze” ma także ogromną wartość poznawczą. Pokazuje miejsca, które w czasie typowej wycieczki do stolicy Czech na pewno by nam umknęły lub w ogóle nie mieliśmy o nich pojęcia.
Olga Gitkiewicz – „Nie zdążę”
Wydawnictwo Dowody na Istnienie, 2019
Reportaż nagrodzony w 2020 roku nagrodą Grand Press jako Książka Reporterska Roku. Jury doceniło podjęcie ważnego, choć pomijanego tematu wykluczenia transportowego, które dotyczy co trzeciej osoby w Polsce. Sięgając po tę książkę, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Czy autorka skupi się na własnych perturbacjach transportowych w czasie swojego objazdu po Polsce, czy wybierze kilku bohaterów z miast i wiosek, by przedstawić ich niedole. Z mojej perspektywy zdecydowała się na najlepsze rozwiązanie.
Bazą reportażu jest mrówczy research (pracowitości nie można Oldze odmówić), który uzupełniają krótsze lub dłuższe wywiady. Wyszła z tego ciekawa mieszanka, która nie rości sobie prawa do bycia monografią wykluczenia transportowego. Książka nie jest oczywiście wolna od wad. Liczy zaledwie 223 strony, a autorka mogłaby pokopać głębiej, dotrzeć do większej liczby rozmówców, naświetlić więcej transportowych absurdów. Wielu czytelników skarżyło się, że Gitkiewicz w połowie książki skupia się wyłącznie na kolei. Ja nie odniosłam takiego wrażenia i dla mnie balans tematyczny został zachowany. Uważam ten reportaż za ważne studium dotyczące trudnego życia na polskiej prowincji.
Szalenie interesujący i moim zdaniem najlepszy jest pierwszy rozdział, gdzie autorka opisuje, jak doszło do tego, że Stany Zjednoczone zaczęły odchodzić od transportu zbiorowego na rzecz samochodów. Wszystkiemu był winien szef General Motors, któremu przeszkadzały tramwaje na ulicach. Zajmowały za dużo miejsca i przewoziły za dużo ludzi. Każdy z pasażerów mógłby być przecież jego klientem, kupując chevroleta lub cadillaka. General Motors powołał więc kilka spółek córek, by wykupić transport publiczny w Nowym Jorku. A potem go zlikwidował. Nastał czas niezależności, komfortu i jednostkowości, którą reprezentuje samochód.
Ludwika Włodek – „Gorsze dzieci Republiki. O Algierczykach we Francji”
Wydawnictwo Czarne, 2020
Gdy czytałam tę książkę, niejednokrotnie miałam ochotę krzyknąć: „BIAS!”. To anglojęzyczne słowo oznacza stronniczość lub uprzedzenie i jest najczęściej stosowane do nierzetelnych badań naukowych. Nie chcę przez to napisać, że książka Ludwiki Włodek jest reportersko nieudana. Po prostu zbyt często miałam poczucie wybiórczości przedstawionego materiału i nazbyt widocznie ukazywanych sympatii autorki.
Oczywiście reporter musi zawsze dokonać selekcji, bowiem nie da się napisać o wszystkim. Jednak bardzo mi zabrakło w „Gorszych dzieciach Republiki” jednego rozdziału traktującego o wojnie w Algierii. Od tego wszystko się zaczęło – nienawiść Algierczyków do Francuzów, a Francuzów do Algierczyków. Włodek oddaje w książce głos przeważnie Algierczykom – i to tym, którym się udało. Założyli biznesy, stali się sławni (autorka próbowała dotrzeć do Zinedine’a Zidane’a), zdobyli wykształcenie. Wspomina o demolowaniu przedmieść przez imigrantów, ale wskazuje też winę policji, która jest niezwykle brutalna.
Zabrakło nieco obiektywizmu i próby oddania racji obu stron, ale to nie znaczy, że książki nie warto przeczytać. Jest solidnie i sprawnie napisana, czyta się ją z zainteresowaniem i z pewnością naświetla w zniuansowany sposób francuski kolonializm w Algierii. Ciekawe są fragmenty, w których swoją tęsknotą za Algierią dzielą się Francuzi mieszkający w niej w latach 50. i 60. XX wieku. Okazuje się, że bardziej czują się związani z tym krajem niż ze swoją ojczyzną. Tylko że ich życie miało całkowicie kolonialny charakter – piękna willa, dobra szkoła dla dzieci, dostęp do wszelkich dóbr. A gdzieś obok toczyło się trudne życie zwykłych Algierczyków pod ciężkim butem Francuzów. Książka z pewnością pozwala lepiej zrozumieć przyczyny obecnej sytuacji we Francji.
Dionisios Sturis – „Grecja. Gorzkie pomarańcze”
Wydawnictwo Poznańskie, 2019
Grecja to jeden z najpopularniejszych kierunków turystycznych w Polsce, a zaskakująco mało pisze się o tym kraju reportaży. Choć z drugiej strony o Chorwacji czy Włoszech nie ma chyba żadnego. Za to o Iraku wydano kilka – co za przewrotność ?. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po książkę Dionisiosa Sturisa, myśląc, że jest greckim pisarzem. Okazuje się, że to pół-Polak (po matce) i pół-Grek, który w ojczyźnie swojego ojca spędził zaledwie trzy pierwsze lata życia. Następnie jego rodzice się rozwiedli, a on wrócił do Polski. Dopiero jako dorosły człowiek nauczył się greckiego na kursie językowym i postanowił uporać się ze swoją podwójną tożsamością.
To długie przedstawienie samego autora ma uzasadnienie. „Gorzkie pomarańcze” są bowiem z jednej strony typowym reportażem, a z drugiej – niejako osobistą terapią, książkoterapią. Fragmenty o problemach gospodarczych Grecji czy kryzysie uchodźczym są przeplatane rodzinną historią autora. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby losom greckich uchodźców politycznych i zakładaniu przez nich rodzin z Polakami Sturis poświęcił oddzielny, duży rozdział. To ważna i mało znana karta z historii obu narodów. Natomiast nieustanne rozdrapywanie rodzinnych ran nie współgrało mi z innymi fragmentami książki. Oczekiwałam skupienia się tylko i wyłącznie na Grecji. Choć innym czytelnikom taki osobisty wymiar książki bardzo się podobał.
A jak autor wypada we fragmentach dotyczących samej Grecji? Całkiem nieźle, choć miejscami język był zanadto potoczny, np.: „ Byłem tak strasznie wkurwiony, że natychmiast musiałem zjeść coś słodkiego”. Ciekawe są opisy rozprawiające się z krzywdzącymi stereotypami dotyczącymi Greków. Na przykład słynne dodatki do pensji za niespóźnianie się do pracy. Niestety ze względu na poświęcenie połowy książki historii rodzinnej fragmentów o samej Grecji i Grekach jest za mało. Sturis skupia się przede wszystkim na Atenach oraz greckiej prowincji, czyli miejscach, do których polscy turyści rzadko się zapuszczają, wybierając beztroskie wyspy.
Filip Skrońc – „Nie róbcie mu krzywdy”
Wydawnictwo Czarne, 2020
Rzetelny, poruszający, przemyślany i dobrze napisany reportaż, który na szczęście nie ociera się o tani dramat pomimo tematu, jaki porusza. Filip Skrońc to obok Konrada Piskały warty uwagi reporter od tematyki afrykańskiej. Obaj nie boją się jechać w teren i opisywać od środka życia swoich bohaterów. A to nie jest tylko jedna wyprawa na 2 tygodnie. Praca nad „Nie róbcie mu krzywdy” zabrała kilka lat. Autorowi nie brak empatii, uważności i pisarskiej uczciwości.
Poszczególne historie bohaterów są przełamywane ciekawymi faktami dotyczącymi albinizmu. Nosicielem zmutowanego genu ma być co dziewiętnasty Tanzańczyk lub Tanzanka. Co ciekawe, sami mogą mieć czarny kolor skóry. Przyjmuje się, że w Tanzanii rodzi się średnio jedno dziecko z albinizmem na 1400 urodzeń. Choć to stosunki zaniżone.
W niewykształconych społecznościach afrykańskich pokutuje przekonanie, że biała skóra jest efektem czarów lub opętania. Dlatego takie dziecko należy od razu przy urodzeniu zabić. Innym powszechnym stereotypem jest lecznicza moc ukryta w częściach ciała albinosów lub to, że mogą one przynieść majątek. Dzieciom i dorosłym odrąbuje się nogi, ręce i uszy, ścina włosy, wybija zęby. Ale to tylko jedna strona ich nieszczęść. Skutkiem ubocznym albinizmu jest również bardzo wrażliwa skóra oraz słaby wzrok. Albinosi często zapadają na raka skóry, a ich ciało pokrywają bolesne rany i krosty.