Przeczytałam wiele wpisów opowiadających, jak zwiedzić kompleks Angkor. W każdym z nich znajdował się podrozdział „Porady praktyczne” i każdy powtarzał te same banały. Z mojej perspektywy były one bezużyteczne. Ja chciałam wiedzieć, czy droga do Angkor jest oświetlona latarniami (istotne w przypadku jazdy rowerem na wschód słońca), gdzie dokładnie znajdują się kasy, czy jest gdzie zrobić siusiu. Takich informacji nie znalazłam. Więc aby ułatwić innym eksplorowanie kompleksu Angkor, postanowiłam stworzyć poradnik NAPRAWDĘ praktyczny.
Bilety
Można je nabyć w trzech opcjach dniowych (ceny w 2016/2018 roku):
- 1 dzień (20/37 $)
- 3 dni (40/62 $)
- 7 dni (60/72 $)
W przypadku biletu trzydniowego jest on ważny przez tydzień od dnia zakupu. Więc nie musicie przez trzy dni z rzędu jeździć do Angkor, aż się Wam te wszystkie świątynie pomieszają. Ale wjazd na historyczny teren oznacza podbicie biletu, nawet jeśli nie chcecie oglądać żadnych świątyń, tylko pojeździć sobie w pięknych okolicznościach przyrody. Jadąc do Angkor, około 1-2 km przed celem znajduje się kontrola biletowa, do której trzeba zjechać w celu pokazania biletu. Trudno ją przeoczyć, a nawet jeśli tak się stanie, to strażnicy zaczną gwizdać i Was zatrzymają.
Przeważna informacja! Bilety są do kupienia w specjalnym punkcie, bynajmniej nie przy głównej drodze prowadzącej do Angkor. Gdy będziecie nią jechać od strony Siem Reap, po ok. 2 km pojawi się tabliczka z informacją „Ticket Office” i strzałką w prawo. Trzeba więc skręcić, a następnie przejechać 3 km do kas biletowych, które są specyficzne, bo mieszczą się w wielkim, białym niemalże pałacu. Będzie się on znajdował po lewej stronie jezdni i jest to budynek na lewo, a nie centralny. Na miejscu są wydzielone kolejki i okienka na zakup opcji 1, 3 i 7-dniowej. Bilet otrzymujemy ze zdjęciem robionym na miejscu – nie trzeba mieć swojego. Może uda się Wam wyjść na nim dobrze, co nie jest łatwe ;). Przy zakupie biletu pani pyta, czy ma być ważny już dzisiaj, czy na przykład od jutra.
Punkt sprzedaży biletów – budynek po lewej stronie
Punkt kontroli biletów
Dojazd do kompleksu Angkor
Opcji środka transportu jest kilka: rower, tuk tuk, skuter lub bus ze zorganizowaną wycieczką. Ja wybrałam rower, płacąc za dzień wypożyczenia 1,5 $ w moim hotelu. Z kolei całodniowy tuk tuk to wydatek 15 $ + 5 $ ekstra za kurs na wschód lub zachód słońca (cena z katalogu hotelowego).
A jak wygląda sama droga? Jest prosta jak drut. Z Siem Reap to jakieś 6 km – dojazd do świątyni Angkor Wat zajmował mi 35 min rowerem. Jak już dotrzemy do akwenu otaczającego Angkor Wat, mamy rondo. W lewo skręcamy właśnie do tej świątyni, a w prawo kierujemy się na dużą lub małą pętlę oraz do innych historycznych zabudowań. Droga nie dość, że jest prosta i szybka, to nawet całkiem dobrze przystosowana nawet dla rowerzystów.
Mamy pobocze i oświetlenie, choć na pewnym odcinku było ciemno o świcie i bynajmniej nie oświetlały jej sunące na wschód słońca tuk tuki i skutery. Także ruch drogowy jest mało kambodżański – pełna kultura, nikt nie gna na łeb, na szyję. Ja kursowałam między Siem Reap a Angkorem 4 razy i zawsze wracałam cała. Drogi po kompleksie Angkor są chyba najlepsze w całej Kambodży.
Mój rower – dał radę! Już pierwszego dnia zgubiłam kluczyk od zapięcia. Miałam niesamowitego stracha, zostawiając go gdziekolwiek bez zabezpieczenia, ale na szczęście nikt go nie ukradł.
Droga do Angkor
Czy warto?
Zacznijmy od tego, czy Angkor w ogóle warto odwiedzić. Tomek Michniewicz, dziennikarz i podróżnik rozmiłowany w Azji, stwierdził, że to tak skomercjalizowane i przepełnione turystami miejsce, że nie ma sensu tam jechać i przepychać się przez dzikie tłumy. Czytając podobne opinie, wyobraziłam sobie Angkor jako niemal jądro ciemności. Miało być niesamowicie zatłoczone, odarte z uroku, gdzie na każdym kroku chcą nas naciągnąć i złupić. Dodatkowo biedne dzieci o przejmująco smutnym spojrzeniu wyciągają swoje zabrudzone rączki i każdego proszą o „one dollar”.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zapowiadane traumatyczne przeżycia absolutnie nie miały miejsca. Może trafiłam na dobry okres (listopad), może te wszystkie historie to tylko histeryczne opowiastki osób, które chcą czuć się jak wielcy odkrywcy i eksploratorzy, będąc jedynymi odwiedzającymi. No nie, takie rzeczy to w wieku XIX ;). Turyści są, owszem, ale w czasie mojej wizyty nie była ich jakaś zatrważająca ilość. Ot, standard w miejscach, które są znane i o odwiedzeniu których marzą miliony.
Zwiedzanie kompleksu Angkor
Należy sobie uświadomić, że Angkor to wielki zabytkowy kompleks miejski, a samo słowo znaczy „miasto”. Miejsca warte odwiedzenia są porozrzucane na ogromnym obszarze, niektóre w odległości nawet 45 km od głównego kompleksu, którego serce stanowi Angkor Wat i Bayon – dwie najsłynniejsze świątynie. Do wyboru są dwie trasy zwiedzania – tzw. mała pętla (ok. 12 km) i duża pętla (ok. 17 km). W znacznej części się pokrywają, choć kilka dużych i ważnych świątyń nie ma nawet w obrębie dużej pętli, np. Banteay Srey i Banteay Samre.
W optymistycznym wariancie można założyć, że jednego pełnego dnia zrobi się jedną pętlę. Na ich trasie nie ma zbyt wielu kierunkowskazów, że tu oto znajduje się świątynia, a ty turysto powinieneś się zatrzymać. Brakuje też opisów przy większości obiektów. Nawet same pętle są skąpo oznakowane, pełno na nich rozwidleń i skrętów, więc miałam problem z wyborem właściwego kierunku jazdy.
W przypadku braku oznakowania nieocenione są zorganizowane grupy turystów lub osoby z przewodnikiem. No i oczywiście tuk tuki wożące turystów. Jeśli gdzieś masowo mkną lub przed czymś się zatrzymują, to znaczy, że trzeba za nimi podążać. Tym sposobem trafiłam na świątynię znajdującą się na bramie przejazdowej. Widziałam osoby wchodzące na górę leśną ścieżką, więc zaparkowałam rower i poszłam ich śladem.
Ale wybrałam ścieżkę obok, która roiła się od pajęczyn, więc szybko zawróciłam i grzecznie poczłapałam przetartym szlakiem. Jestem na górze i nie widzę żadnej grupy, więc kontynuuję marsz przed siebie już szeroką, leśną drogą. Nasłuchuję turystów, ale nikogo nie słyszę. Postanawiam zawrócić, bo to bez sensu tak iść nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, w jakim kierunku. Gdy już prawie jestem przy ścieżce na dół, pojawia się grupka turystów. Właśnie się wdrapali i stają… przed świątynią tuż obok, której nie zauważyłam nawet teraz, stojąc do niej przodem.
Jako że na kompleks Angkor składają się przede wszystkim miejsca kultu religijnego, obowiązuje stosowny strój. Co prawda krótkie spodnie i t-shirty są dopuszczalne dla zwiedzających, ale nie wejdziemy tak ubrani do środka niektórych świątyń, które są pilnowane przez strażników. W kompleksie są też umieszczone specjalne tablice informacyjne z zasadami dobrego zachowania. Możemy przeczytać, że szorty i bluzki na ramiączkach są zakazane, podobnie jak robienie zdjęć za pomocą drona. Świątynie są otwierane o różnych godzinach – Bayon i Angkor Wat już od 4.30, zaś pozostałe dopiero od 7.30. W listopadzie słońce zachodziło ok. 17.30 i do tej godziny otwarty jest cały kompleks.
Mapa Angkor
Kompleks Angkor – co trzeba zobaczyć?
Jeśli chcecie przeznaczyć na Angkor tylko 1 dzień, to od razu wybijcie to sobie ciężkim młotkiem z głowy i zarezerwujcie przynajmniej 1 nocleg więcej. Naprawdę, nie ma co się śpieszyć i oszczędzać, bo Angkor to jedno z najbardziej unikatowych miejsc na świecie. Pompeje, Koloseum, Stonehenge i inne ruiny mogą podkulić ogon i schować się w cień. To nie tylko jakieś tam świątynie, ale piękne, malownicze miejsce położone w zachwycającej otoczce przyrodniczej. Są rzeki, stawy, egzotyczne zwierzęta (ach te złośliwe i wygłodniałe małpy) oraz wielka dżungla ze wspaniałą roślinnością, która skrywa te cuda, a nierzadko też je niszczy.
No dobrze, czyli nie ulega wątpliwości, że Angkor warto odwiedzić. A co konkretnie? Najlepiej wszystko, ale nie każdy będzie miał na to czas i siły. Na jednym z blogów sugerowano, że jeśli jesteśmy ograniczeni czasowo, to świątynie Angkor Wat i Bayon są tymi, które można zobaczyć jako jedyne. Do obu walą tłumy, co nieco uprzykrza zwiedzanie. Zgodzę się, że Angkor Wat to konieczna konieczność. Mnie również urzekły trzy świątynie na małej pętli (dużej nie zdążyłam zrobić w ciągu trzech dni): Thommanom, Ta Keo i Ta Prohm. Namawiam do zwiedzania kompleksu Angkor pomału, nie śpiesząc się i kontemplując też wspaniałą przyrodę.
Baza turystyczna
Jeśli martwicie się o to, czy będziecie mieli gdzie jeść, zrobić siusiu i kupić tak potrzebną zimną wodę, to pragnę Was uspokoić. Możecie nawet nabyć pamiątki, książki o Angkor, ubrania, a nawet płytę z khmerską muzyką weselną (sama chciałam taką kupić, ale z ceny 10 $ zeszli tylko na 8 $). Zaplecze turystyczne niekiedy ulokowano na terenie samych świątyń, co jest już lekką przesadą. Ciuchy są naprawdę tanie (np. 2$ za spodnie od pani, która za Wami łazi i ma je przewieszone przez ramię). Natomiast jedzenie jest bardzo drogie – danie główne za 6,5-7,5 $, podczas gdy w lokalnej knajpie w Siem Reap płaciłam 1,5 $. Niemniej kelnerzy szepczą do ucha, że jeśli to dla Was cena zbyt wygórowana, to możecie dostać zniżkę i zapłacić 5 $.
Tak więc w czasie zwiedzania nie padniecie z głodu i pragnienia, a czasem aż będziecie odpędzać się od sprzedawców. Aby zrobić to grzecznie, należy złożyć ręce i nisko się ukłonić. Wtedy dadzą Wam spokój, a nawet sami też się ukłonią.
Inni turyści
Przed wizytą przeczytałam, że są sposoby na ominięcie tłumów nawet w najpopularniejszych świątyniach. Kluczem do sukcesu są dwie pory dnia. Zaraz po wschodzie słońca, gdy turyści udają się na śniadanie lub wracają do hotelu odespać, oraz pora obiadowa między 12 a 14. Oprócz tego należy się kierować poza główny kompleks, do świątyń mniej odwiedzanych, które nie są na trasie wycieczek zorganizowanych. Mówię Wam – brednie!
Po pierwsze, jeśli ktoś już zrywał się o 5 rano, aby obejrzeć wschód słońca, może i pójdzie na śniadanie do knajpy tuż przy Angkor Wat, ale wróci za 30 min. I bynajmniej nie pójdzie spać, bo to strata czasu i ominięcie najlepszego momentu na zwiedzanie. Rankiem nie jest jeszcze tak gorąco. Po drugie, nie ma czegoś takiego, że jakieś świątynie z małej lub dużej pętli są bardziej czy mniej oblegane, a wycieczki oglądają tylko 2-3 najważniejsze. One zatrzymują się naprawdę wszędzie. Co prawda poświęcając wizycie minimalną ilość czasu. Ot tyle, by zrobić zdjęcia. Jedną grupę zastępuje druga i tak przez cały dzień.
Po trzecie, da się być naprawdę samemu, ale tylko i wyłącznie w godzinie otwierania jakiejś świątyni. Ja byłam samiuteńka w świątyni Ka Tom, która grała w filmie Tomb Rider z Angeliną Jolie. Znajduje się ona mniej więcej na środku małej pętli, więc turyści nie zdążą tu jeszcze dotrzeć. Byłam na miejscu o godzinie 7.15 i czas do otwarcia spożytkowałam na robieniu jej zdjęć z zewnątrz i obchodzeniu wokół. Gdy stawiłam się przed wejściem o 7.22, strażnik już mnie wpuścił, choć stała jeszcze barierka z informacją o zamknięciu. Tym sposobem wspinałam się po stromych schodach wielkich piramid zupełnie sama i czułam się nawet lepiej niż Lara Croft.
Największym utrapieniem w zwiedzaniu obiektów są chińskie grupy turystów. Zawsze najbardziej liczne, skandalicznie głośne, robiące sobie długie sesje fotograficzne (jeden za drugim ustawiają się do pozowania). Niekiedy zachowują się absurdalnie, np. kobiety są ubrane w długie suknie i szpilki. Właśnie w takim stroju robią sobie zdjęcia, by pięknie na nich wyglądać. Nie mają szacunku dla odwiedzanych miejsc, są bezrefleksyjni i naprawdę denerwujący.
Z innych niedogodności warto wspomnieć, że wokół zbiornika wodnego przy Angkor Wat wielu Khmerów urządza sobie popołudniowe pikniki z grillem. Zostawiają po sobie mnóstwo śmieci, po których nad ranem zazwyczaj nie ma już śladu.
Listopad 2016 r.