Było to pierwsze osiedle w Warszawie, gdzie robotnicy mogli znaleźć mieszkanie za niewielkie pieniądze i w dobrym standardzie. Ufundował je jeden człowiek – Hipolit Wawelberg. Żyd, polski patriota, filantrop i mecenas pisarzy. Historia jego życia mogłaby posłużyć za scenariusz znakomitego filmu. Kolonia Wawelberga to żywy pomnik głoszonej przez niego społecznej idei, która wyprzedzała czasy, w których żył.
Hipolit Wawelberg (1843-1901) był synem żydowskiego finansisty, który przebył drugą drogę, aby dorobić się fortuny. Jego ojciec zaczynał jako tragarz, potem handlował cygarami, aż w końcu trafił do kantoru jako sprzątacz. W swoim miejscu pracy poznał jednego z klientów, który udzielił mu pożyczki. Z jej pomocą w niedługim czasie stał się współwłaścicielem kantoru. Można powiedzieć, że młody Hipolit był wygrany już na starcie. Jednak zamiast skupić się na pomnażaniu majątku ojca, w większości przeznaczył go na działalność dobroczynną.
Mimo że pochodził z żydowskiej rodziny, był wielkim polskim patriotą. Walczył w Powstaniu Styczniowym, a następnie tułał się po Europie, nie mogąc wrócić po Polski. W czasie podróży poznał wielu bankierów, z którymi będzie potem robił interesy. Marzył, aby być inżynierem, ale nie dane mu było studiować na politechnice. Trafił na Akademię Handlową w Berlinie, a następnie zaczął pracować w banku ojca. W międzyczasie ożenił się i choć małżeństwo z Ludwiką było aranżowane, okazało się niezwykle udane. Żona była wykształcona i całe życie wspierała męża we wszystkich projektach. Po jego śmierci kontynuowała filantropijną działalność Hipolita.
Wizjoner i filantrop
Wawelberg chciał rozwinąć w Kongresówce naukę praktyczną i stworzyć uczelnię, która będzie mogła przyuczać do zawodu przyszłych inżynierów. W tamtych czasach specjaliści byli tylko i wyłącznie cudzoziemcami, głównie z Francji i Niemiec. Polskie maszyny, z których korzystali, miały obcojęzyczne oznaczenia. Hipolit stworzył Muzeum Rzemiosła i Sztuki Stosowanej, by ludzie mogli zaznajamiać się z najlepszymi wzorcami. Przy okazji instytucja organizowała też nieoficjalne kursy rysunku i przyuczania do zawodu.
Następnie wraz ze szwagrem założył Szkołę Mechaniczno-Techniczną przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie. Placówka była bardzo dobrze wyposażona, a nauka opierała się o laboratoria i warsztaty, czyli była jak na owe czasy bardzo postępowa. Jej utrzymanie w całości pokrywał Hipolit z własnych środków. Absolwentami szkoły byli bohaterowie „Kamieni na szaniec”: „Zośka”, „Rudy”, „Alek” oraz przewodniczący AK generał „Grot” Rowecki. Wawelberg brał też udział w tworzeniu Politechniki Warszawskiej, która powstała na wzór jego placówki.
Innym pragnieniem bankiera było umożliwienie Polakom czytania własnej gazety w rodzimym języku. W tym celu założył „Kurier Polski”, który był dostępny za niewielkie pieniądze. Ale na tym jego działalność wydawnicza się nie skończyła. Własnym sumptem postanowił wydawać klasyków literatury polskiej: Mickiewicza i Sienkiewicza. Jako że w Kongresówce panowała cenzura, książki wychodziły w Petersburgu i dziś te wydania są białymi krukami poszukiwanymi przez bibliofili. Hipolit słynął też ze wspierania rodzimych pisarzy finansowo, aby mogli w spokoju pisać kolejne książki. Przyjaźnił się z Prusem i Sienkiewiczem, któremu spłacił wszystkie długi. Wydał też 30 tys. rubli na łapówki, aby na Krakowskim Przedmieściu mógł stanąć pomnik Mickiewicza, a potem złożył największy datek na jego wzniesienie.
Kolonia Wawelberga
Warszawska Wola na przełomie XIX i XX wieku była dzielnicą przyciągającą głównie robotników, którzy pracowali w okolicznych fabrykach. Ale z drugiej strony kwitło tu życie kulturalne, by wspomnieć o ulicy Wolskiej, przy której znajdowało się około 150 kin. Prócz fabryk krajobraz Woli wypełniały młyny, których właściciele byli bardzo majętnymi ludźmi, oraz wystawne pałace fabrykantów. Na ulicy można było też spotkać ówczesne filmowe sławy, takie jak Eugeniusz Bodo, Tola Mankiewiczówna czy Aleksander Żabczyński, którzy nagrywali piosenki w wolskim Studiu Odeon. Właśnie na takim wielobarwnym i rozwarstwionym społecznie gruncie Hipolit postanowił stworzyć specjalne osiedle dla miejscowych robotników. Co ważne – nie byli to nawet jego pracownicy, bo sam był bankierem, a nie przedsiębiorcą.
Wawelberg wierzył, że można naprawić świat dzięki rewolucji mieszkaniowej i zapewnieniu każdemu człowiekowi godziwego lokum. Zgodnie z tą ideą ufundował tak zwaną Kolonię Wawelberga, która została całkowicie podporządkowana założeniom higienizmu i komfortowi mieszkańców. Mieszkania wyposażono w duże okna, w pomieszczeniach było przewiewnie, a między budynkami znajdowały się spore tereny zielone. Coś niespotykanego wśród współczesnych deweloperów, którzy stawiają blok obok bloku. Natomiast Wawelberg zabudował tylko 33% działki!
Kolonia Wawelberga jest ciekawa pod względem architektonicznym, ale też koncepcyjnym. Mieszkania są przewiewne i z dużymi oknami, zaś między budynkami jest dużo zieleni. Niech współcześni deweloperzy się uczą.
Historyczna posadzka i klatka schodowa
Socjalne osiedle Warszawy
W ciągu 6 miesięcy wybudowano dwa duże budynki, zaś całe osiedle składające się z trzech budynków mieszkalnych i trzech socjalnych wzniesiono w dwa lata. Na terenie kolonii znajdowała się łaźnia (bardzo tania, dostępna za wyższą opłatą także dla osób spoza osiedla), pralnia, biblioteka, szkoła zawodowa dla kobiet, ochronka, sala zabaw (zabawy organizowane bez alkoholu), dwie szkoły elementarne (żeńska i męska), kaplica katolicka (mimo że Wawelberg był Żydem) oraz przychodnia. Było to więc miejsce całkowicie samowystarczalne ze stosunkowo niskim czynszem. Prócz tego panowała nowoczesność – budynki wyposażono w zsypy i kanalizację, obowiązywała segregacja śmieci. Połowę mieszkańców stanowili Żydzi, a połowę katolicy.
Po przedwczesnej śmierci Wawelberga w 1901 roku jego dzieło kontynuowała żona Ludwika. Spokojne życie mieszkańców zostało zakłócone przez wybuch drugiej wojny światowej. W dniach 5-7 sierpnia 1944 roku w czasie tak zwanej „Rzezi Woli” hitlerowcy zamordowali dziesiątki tysięcy mieszkańców, w tym rezydentów kolonii. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, bowiem Niemcy po egzekucji palili zwłoki, a szacunków dokonano po ilości prochów. Była to największa jednorazowa masakra ludności cywilnej dokonana w Europie w czasie drugiej wojny światowej.
Czasy powojenne
W czasie powstania budynki Kolonii Wawelberga zostały podpalone, ale się nie zawaliły, bo nie miały drewnianych stropów. Po wojnie syn Hipolita – Wacław, wrócił do Polski i próbował odbudować osiedle. Jednak władze komunistyczne powiedziały, że to niemożliwe. Po kilku latach w odnowionych budynkach zaczęli się osiedlać partyjni aparatczycy. O przydział mieszkania nie było łatwo i należało mieć specjalne układy, by je dostać. Podobno sam premier Cyrankiewicz podejmował decyzję, kto może dostać lokum. Dziś dawna kolonia, usytuowana między ulicą Górczewską, Wawelberga i Działdowską, tylko trochę przypomina o swojej dawnej świetności. Z sześciu budynków pozostały dwa, zaś zabytkową kostkę brukową zamieniono na kostkę Bauma.
Jedynie przekrój społeczny mieszkańców wciąż nawiązuje do idei Wawelberga. Mamy tu zarówno mieszkania socjalne, jak i artystów i osoby lepiej sytuowane. Wspólnota kolonii stara się pielęgnować pamięć o wyjątkowym miejscu, w którym żyją. Co roku w okolicach 27 maja odbywa się święto Kolonii Wawelberga otwarte dla wszystkich warszawiaków. Społeczny duch projektu Hipolita nie umarł.
Takich sąsiadów można pozazdrościć.
Koniecznie trzeba docenić specyficzne zdobienia budynków.
A jak trafić do Kolonii Wawelberga? Można kierować się nosem. Osiedle położone jest tuż obok cukierni “Zagoździński” przy ulicy Górczewskiej, która słynie z najlepszych pączków w stolicy.