Lubię pustynie. I przedkładam je nawet nad zabójczo zielone i wypełnione egzotycznymi zwierzętami dżungle lub lasy tropikalne. Piaszczyste, ogromne przestrzenie są dla mnie czymś mistycznym. Nie ma na nich nic, ale właśnie ta nicość porusza mnie do głębi i działa na moją wyobraźnię. Aby jechać na największą i najgorętszą pustynię w Iranie, musiałam wybrać się do Kerman.
Okazało się ono najmniej przyjemnym miastem ze wszystkich, jakie odwiedziłam w Iranie. Mimo że początek był bardzo obiecujący i zalała mnie fala perskiej życzliwości i pomocy. W Kerman czułam się nieswojo i mało bezpiecznie. Byłam traktowana z rezerwą i skanowana od góry do dołu przez mieszkańców. Nikt mnie nie witał i nie uśmiechał się do mnie, jak to miało miejsce w Kaszan, Kom i Isfahan. Nawet koty miały tu dość upiorny wygląd.
Podróżnicze spotkanie
W autobusie z Jazd do Kerman usiadłam obok dwóch Francuzek. Już nie pamiętam, kto się do kogo pierwszy odezwał, ale skończyło się na tym, że postanowiłyśmy razem pojechać do tego samego hotelu, który polecały nasze przewodniki. Dziewczyny podróżowały w sposób równie oszczędny, co ja i nie straszne było im jechanie miejskim autobusem zamiast wzięcie z dworca taksówki. Jednak starsza Iranka zapytana przy drodze o to, gdzie znajduje się jakiś przystanek, powiedziała, że nie ma. Stanęłyśmy więc po drugiej stronie ulicy, chcąc złapać jakąś podwózkę do centrum.
Po chwili zatrzymał się mężczyzna po trzydziestce, z którym po persku wynegocjowałam 2000 riali od głowy (czyli jakieś 2 zł). Podrzucił nas do ścisłego centrum, a stamtąd już miałyśmy przejść na piechotę do hotelu. Był tak miły, że ostatecznie nie wziął od nas pieniędzy. Dotarłyśmy bez problemu do miejsca docelowego. Wchodzimy do dość odstraszającego przybytku i pytamy, czy są wolne pokoje. Są, ale jak na taką norę, dość drogie. Niezrażone pytamy, gdzie jest łazienka. Na korytarzu. Sprawdzamy, ale jest tylko kibelek. Dopytujemy, gdzie prysznic.
– Nie ma. – uśmiecha się szeroko właścicielka.
– Jak to nie ma? Hotel bez prysznica, choćby jednego?
– No tak. U mnie nie ma prysznica.
Problemy hotelowe
Skonsternowane szybko wychodzimy i zaczynamy się głowić, gdzie przenocujemy. Problem w tym, że w Kerman jest bardzo mało hoteli (bodajże 5), z czego tani był tylko ten. Zaraz obok znajdował się hotel trzygwiazdkowy. Pytamy w nim o wolne pokoje – nie ma. Proponują iść do hotelu po drugiej stronie ulicy, również z kilkoma gwiazdkami. Jest prowadzony przez Ormian, którzy właśnie obchodzą najprawdopodobniej Nowy Rok – 1396. Serdeczny właściciel wita nas i mówi, że zaraz poda herbatę i ciasteczka, a na razie mamy się rozgościć. Pomaga już pewnej parze turystów, którzy też szukają noclegu. U niego wszystkie pokoje zajęte. Od razu podchodzi do nas jakiś lokalny przewodnik, przedstawiając ofertę wycieczki na pustynię i zwiedzanie okolicy. Wychodzi dość drogo, więc nie decydujemy się na jego usługi.
Do mnie i dwóch Francuzek dołącza kolejna Francuzka – pani stomatolog dobiegająca czterdziestki, choć wygląda jak dwudziestokilkulatka. We czwórkę jedziemy dwoma taksówkami do innego hotelu, który zorganizował nam Ormianin. Ja biorę pokój z panią stomatolog, by wyszło taniej. Normalna cena to 1.400.000 riali, czyli jak na francuski portfel grosze, ale dla mnie byłby to najdroższy nocleg w czasie podróży po Iranie. Niestety w Kerman ceny właśnie tak wyglądają i trzeba się cieszyć, jeśli cokolwiek wolnego dostaniemy.
Bazar jest sercem miasta. Architektonicznie ciekawy, ale nie kupimy tu nic szczególnego. Jest długi na 1 km, a jego zakończenie stanowi Meczet Piątkowy. Najstarsza, odkryta część bazaru, liczy sobie ponad 700 lat.
Dawna waga kupiecka
Kerman – wrażenia i doświadczenia
Wyszłam na miasto coś zjeść i rozejrzeć się po okolicy. Od pierwszych chwil w oczy rzucały się mi sklepy z dywanami – ogromnymi i kosztującymi bajońskie sumy. Kerman to jedno z centrów tkackich Iranu. Nieśmiało zerkałam na rozwieszone okazy i z ukrycia robiłam zdjęcia, aby nikt mnie nie wciągnął do środka i nie próbował namówić na zakup. Choć prawdę mówiąc większość dywanów miała mało oryginalne wzory i dużo ładniejsze widziałam w Sziraz. Sercem miasta jest bazar, który oferuje owoce i warzywa oraz nieciekawą chińszczyznę – ubrania, zabawki, mydło i powidło. Miasto i jego mieszkańcy wyglądają na dość ubogich, nie ma tu tak widocznego rozwarstwienia jak w Teheranie czy w Isfahan. Ale z drugiej strony szokująco duża była ilość taksówek. Nawet w stolicy tylu nie widziałam. Myślę, że większość jest przeznaczona dla turystów, którzy trafiają do Kerman i łapią taksówkę na pustynię.
Nie miałam odwagi zapuszczać się daleko, więc zwiedzałam tylko najbliższą okolicę. Zaszłam wieczorem do Meczetu Piątkowego. Podszedł do mnie młody chłopak i zapytał po angielsku, czy może mi zadać kilka pytań. Odpowiadam, że oczywiście. Zaczyna standardowo: jak mi się podoba Iran, każe opowiedzieć o Polsce. Przechodzę szybko na tematy sportowe. Mówię, że dowiedziałam się, że najlepsza drużyna piłkarska w Iranie to Perspepolis i myślałam, że to z tego historycznego Persepolis. To byłby światowy hit! Ale nie, to jakaś teherańska drużyna. Cieszy go moje zainteresowanie sportem. Znał polskich siatkarzy, a nazwisko Możdżonka zdołał nawet dość dobrze wymówić.
A potem dołączył do nas pewien dziadziuś, na pierwszy rzut oka bardzo nobliwy, ale okazał się dość rubaszny. Dowiedziałam się od niego, że kciuk w górę to nie jest dobry gest w Iranie, bo oznacza… masturbację. Potem zadał mi pytanie, przetłumaczone przez chłopaka w następujący sposób: Why women in your country don’t cover boobs? Mówię, że chyba nie zrozumiałam. Młody Irańczyk powtarza i pokazuje u siebie piersi. Ja w tym momencie wielce zawstydzona patrzę na swoją tunikę, czy oby mój biust nie jest jakoś wyeksponowany. No nie jest. Mówię, że to nieprawda, że w Europie kobiety chodzą zakryte. Po czym otwarcie powiedziałam, że ta rozmowa jest dla mnie za bardzo intymna i muszę już iść.
Meczet Piątkowy z XIV wieku – główny meczet w mieście. Nie posiada minaretu, co jest dużą rzadkością.
Pośrodku bazaru znajduje się zespół architektoniczny Gandż Ali Chana, którego częścią jest m.in. karawanseraj i łaźnia. Karawanseraj, czyli miejsce postoju karawan, jest chyba najładniejszym, jaki spotkałam w Iranie.
Łaźnia Ali Chana, wybudowana w pierwszej połowie XVII wieku, pełni obecnie funkcje muzeum. Warto zwrócić uwagę na bogato zdobione sklepienie – freski przedstawiają postaci ludzkie i zwierzęce. To coś nie do pomyślenia w islamie sunnickim, za to w ikonografii szyickiej całkowicie dopuszczalne.
Kierunek – pustynia Kalut
Gdy wróciłam do hotelu, spotkałam moje znajome Francuzki. Zdążyły już załatwić dla siebie wyprawę na pustynię na następny dzień. Powiedziały, że nie wiedziały, czy ja też chcę jechać, ale mogą jeszcze zapytać pana w biurze podróży. Mieściło się ono w tym samym budynku, co hotel. Pan wykonał szybki telefon do przewodnika, który zgodził się zabrać mnie za 25 euro. W cenie dwudniowej wycieczki miałyśmy usługi certyfikowanego przewodnika, oraz przejazdy. Bilety wstępu i nocleg z pożywieniem były dodatkowo płatne. Relację z tej wyprawy przedstawiłam tu.
Kerman to jedno z dywanowych centrów Iranu, ale tutejsze wzory nie przypadły mi do gustu
Miasto otaczają góry, ale nawet one nie wpływają na zwiększenie atrakcyjności Kerman, w którym przeważa niska zabudowa oraz roi się od taksówek.
Maj 2017 r.