Miałam tę niesamowitą frajdę i szczęście mieszkać w jednym z najpiękniejszych i najważniejszych pod względem kulturowym krajów w Europie. Dodatkowo jego mieszkańcy są bardzo otwarci, towarzyscy i pogodni. Przeprowadzka za granicę zawsze wiąże się z poszerzeniem własnych horyzontów oraz większą lub mniejszą zmianą sposobu życia i myślenia. Poniżej dzielę się tym, jak ta emigracyjna przygoda na mnie wpłynęła i czego mnie nauczyła.
Więcej luzu
Chyba mogę się uważać za osobę uporządkowaną i ambitną, która wolniej lub szybciej realizuje postawione przed sobą cele. Nie przeszkadza mi to być jednocześnie ogromnym leniwcem i mistrzem trwonienia czasu. Ta pierwsza postawa nie jest przez Włochów zbytnio ceniona i jednostki tego typu są określane mianem inquadrati. Dosłownie znaczy to “obramowani”, czyli poukładani i nakierowani na cel. Niegdyś moim podstawowym motorem działania było porównywanie się do innych. Powodowało to mnóstwo frustracji i niezbyt dobrze działało na moją samoocenę. Teraz podchodzę do wszystkiego z większym luzem. Wiem, że na wszystko przyjdzie czas i nie muszę się z nikim ścigać. To że ktoś osiągnął sukces/ma super pracę/założył rodzinę szybciej ode mnie, nie oznacza, że moje życie jest gorsze.
Poza tym przestałam się zadręczać wieloma sprawami, na które nie mam wpływu lub które są tak banalne, że szkoda na nie czasu i energii. Ale jeszcze daleko mi do bycia typowym włoskim lekkoduchem. Takie bezrefleksyjne podejście do życia przejawia się czasem w niezbyt chwalebny sposób. Zaliczymy do niego m.in. długotrwałe przedłużanie studiów (mój znajomy – 8 lat na drugim roku). Włochy mają najwyższy w Europie odsetek NEET wśród osób w wieku 15-29 lat (not in education, employment and training – niezatrudnieni, nie uczący się, nie szkolący się). Dodajmy do tego niesławne mieszkanie z rodzicami do późnych lat.
Smakowanie życia
Ten punkt wiąże się niejako z tym, co napisałam wyżej. Mawia się, że Niemcy żyją po to, aby pracować, a Włosi pracują po to, aby żyć. I jest w tym dużo prawdy. Mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego lubią się bawić i cieszyć się życiem. Ale nie powinniśmy się temu zbytnio dziwić. Każdy, kto żyłby w kraju, który z trzech stron oblewa morze, w którym przez wiele miesięcy świeci słońce, którego kuchnię większość ludzi wybiera jako swoją ulubioną, też nie miałby ochoty za dużo pracować. Wolałby po prostu korzystać z tych dobrodziejstw.
Będąc otoczona tą beztroską atmosferą, postawiłam sobie pytanie, co jest dla mnie naprawdę ważne. Przestałam dążyć do oszałamiającej kariery i zarabiania wielkich pieniędzy. Zazwyczaj kończy się to tym, że całe życie sprowadza się do bycia w pracy i nie ma się nawet czasu lub siły na wydawanie zarobionych kokosów. Zamiast tego hołduję zasadzie zachowania odpowiedniej równowagi między czasem prywatnym a pracą oraz cieszenia się każdą chwilą. Bo żyje się tylko raz i im wcześniej to sobie uświadomimy, tym lepiej dla nas.
Pielęgnowanie przyjaźni
Zdaniem socjologów w Polsce od dawna mamy do czynienia z tak zwaną „próżnią socjologiczną”, czyli sytuacją, kiedy nasze relacje międzyludzkie ograniczają się wyłącznie do najbliższej rodziny. Polskie społeczeństwo jest familijne. Rodzina była, jest i pewnie zawsze będzie dla nas najważniejszą wartością. Podobnie jest u Włochów, ale nie do końca. Z wielkim zaangażowaniem pielęgnują oni również kontakty sąsiedzkie oraz przyjaźnie i znajomości. We wpisie o włoskim systemie edukacji wspominałam, że na obronę na uniwersytecie przyjeżdża nie tylko rodzina, ale także dawni szkolni znajomi świeżego absolwenta.
Z kolei w notce będącej przewodnikiem po Włoszech opisałam fenomen wspólnych posiłków. Na obiad lub kolację zapraszani są znajomi i znajomi znajomych. Posiłki gotuje się razem, a po jedzeniu jeszcze długo zostaje się przy stole i rozmawia o rzeczach ważnych i mniej ważnych. Przy okazji można poznać wiele nowych osób i tym samym poszerzyć własną siatkę kontaktów.
Dla znajomych zawsze znajduje się czas i zawsze można na nich liczyć. Dodatkowo, we Włoszech czymś naturalnym są przyjaźnie damsko-męskie, co w Polsce zazwyczaj jest niemożliwe ze względu na falę zazdrości i podejrzeń ze strony partnerów. Ja zawsze starałam się pielęgnować swoje znajomości, ale większość z nich nie przetrwała próby czasu. Pobyt we Włoszech zmobilizował mnie, aby zawalczyć o przyjaźnie i podtrzymywać dawne kontakty, ale naprawdę nie jest to łatwe. Życie niemal całkowicie przeniosło się do mediów społecznościowych, a ja uparcie nie zamierzam zakładać konta na Facebooku. Ogromnie smuci mnie, że zamiast się spotkać, wolimy komentować swoje wpisy i zdjęcia. Włosi też są zakochani w Facebooku, ale mimo to znajdują czas na rozmowę, wspólne wyjścia i posiłki.
Życzliwe podejście
Komplementy są we Włoszech rzucane na każdym kroku. Chwali się czyjąś urodę, ubiór czy inteligencję. Wcześniej nie należałam do ludzi, którzy mają w zwyczaju komplementować czyjąś bluzkę, nową fryzurę, kolor paznokci lub cokolwiek innego. Jednocześnie nie byłam typem osoby, która z milczeniu z góry do dołu skanuje innych. Na pewno się z nią zetknęliście. Gapi się na Was w pociągu, na przystanku lub w autobusie i nie wiecie, czy macie coś na twarzy, czy po prostu fajnie wyglądacie. We Włoszech chwalenie innych jest czymś naturalnym i wpisuje się w tutejsze życzliwe podejście do ludzi. Mi też weszło to w krew i lubię mówić ludziom przyjemne lub pokrzepiające rzeczy. Nie chodzi tylko o wygląd, ale też o docenianie ich za pracowitość, ciekawe spostrzeżenie czy odniesiony sukces.
Poza tym Włosi bardzo sobie pomagają. Pamiętam, jak mój współlokator zmieniał mieszkanie i w przenoszeniu rzeczy pomagało mu pięciu znajomych i dwóch sąsiadów. Akurat tego nie musiałam się od Włochów uczyć, bo zawsze starałam się oferować bezinteresowną pomoc, bez względu na to, czy kogoś znam lub nie. Raz pewien szacowny pan był mi aż tak wdzięczny, że zapisał swój adres mailowy, abym do niego kiedyś napisała, to załatwi mi dobrą pracę. Niestety nabazgrał go na tyle, że nie dało się nic odczytać ;).
Dystans i humor
Włosi są chyba najzabawniejszą nacją, z jaką miałam do czynienia. Ich poczucie humoru wiąże się jednocześnie z dużym dystansem do siebie. Jak nikt potrafią się śmiać sami z siebie i jak nikt potrafią Cię bez skrupułów obśmiać. A wszystko jest dodatkowo okraszone słynną włoską gestykulacją. Potężna dawka humoru może tkwić w zaledwie jednym geście i za to naprawdę uwielbiam Włochów.
Ich dowcip jest bezkompromisowy, ostry i dosadny, czasem mało wyrafinowany, ale zawsze śmieszny (przynajmniej dla mnie). Wyznają zasadę, że w życiu nie można być zbyt poważnym. Czasem trudno mi było znieść ich kpiny i ciągnące się w nieskończoność żarty. Rada była jedna. Musiałam nauczyć się śmiać z samej siebie i nie wzbraniać się przed humorystycznymi potyczkami.