Isfahan to perła Iranu. Określany jako najpiękniejsze irańskie miasto z najwspanialszymi zabytkami. Faktycznie, główny Plac Imama oraz położone na nim meczety są spektakularne. Ale ja odkryłam też Isfahan, do którego nie zapuszczają się turyści. A to dlatego, że się zgubiłam i przez 5 h przeszłam jakieś 20 km. I mogę odważnie stwierdzić, że poza głównym placem i odcinkami nadrzecznymi z historycznymi mostami jest to miasto jakich w Iranie wiele.
Nazwa „Isfahan” pochodzi od słowa aspahan oznaczającego obóz wojskowy. Istniał on w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Ale dziś w mieście nie widać już śladów militarnej przeszłości. Dziś jest to oaza zieleni i zbytku, gdzie piękno natury i siła tradycji idzie ramię w ramię z konsumpcjonizmem i napływem coraz większej fali turystów. Uroda miasta jest powszechnie znana i nawet ukuto powiedzenie, że jeśli zobaczy się Isfahan, to tak, jakby zobaczyć pół świata. A co w nim tak zachwyca?
Przede wszystkim zabytkowe mosty. Isfahan leży nad rzeką Zajande, która spływa z gór Zagros. Jej brzegi łączy kilka mostów, z których za najpiękniejszy uważa się Pol-e Khaju (Chadżu). Ja Iran odwiedziłam wiosną, kiedy koryto rzeki było wypełnione wodą, ale już w porze letniej i jesienią są one wyschnięte do cna. Brak wody zapewne odbiera miastu wiele uroku, ale jej substytutem jest wiele terenów zielonych, w których Irańczycy z lubością urządzają pikniki.
Centrum Isfahan
Główną arterią miasta jest sześciokilometrowy bulwar Czahar Bagh, na którym urządzono deptak z wyznaczonym pasem zieleni, z ławeczkami w kształcie koła, na których można przysiąść, by chociażby zjeść lody. Na bulwarze znajduje się także mnóstwo sklepów, hoteli i punktów gastronomicznych. Idąc nim cały czas prosto, trafimy na most Si-o-Seh Pol, drugi najładniejszy most w Isfahan. Gdy jednak odbijemy w nieznanym nam kierunku, z dala od turystycznego centrum, ujrzymy typowe, głośne i zakorkowane oblicze Isfahan, niczym się nie wyróżniające. Ulice takie jak wszędzie, sklepy tak samo. Co chwila jakieś lokaliki z lodami i fast foodami. Islamska Republika Iranu podobno walczy z konsumpcjonizmem, ale rzeczywistość wygląda inaczej.
Sercem miasta jest Plac Imama, drugi największy plac na świecie po chińskim Tian’anmen. Jego arkadowa zabudowa przypomina nieco Sukiennice. Zresztą Isfahan pod względem kulturowym, historycznym i religijnym można przyrównać do Krakowa. Jego centralnym punktem jest fontanna, którą otaczają pasy zieleni. Przez cały dzień na trawie siedzą mieszkańcy, piknikując, odpoczywając i rozmawiając. Wieczorami plac jest wypełniony po brzegi ludźmi, za dnia służy zaś jako tor wyścigowy dla bryczek, a o każdej porze jest miejscem, gdzie turystów zaczepiają Irańczycy mówiący po angielsku.
Po zmroku Plac Imama jest pięknie podświetlony.
Przez cały dzień plac cieszy się wielką popularnością i spotkamy na nim masę ludzi. Jest też możliwość przejażdżki wokół niego bryczką.
Turyści i miejscowi
Isfahan jest jedynym znanym mi miastem, gdzie to nie mieszkańcy są zmęczeni tłumami turystów, ale turyści nagabywaniem przez mieszkańców. Jeśli nie wierzycie, pojawcie się o dowolnej porze na Placu Imama. Naprawdę dowolnej – nieważne, czy to 8 rano, czy 22. Ja w ciągu pięciu minut zostałam wyhaczona przez dwóch takich rozmówców. Pierwsze rozmowy są niezwykle miłe, ale gdy w kółko trzeba powtarzać to samo, staje się to nieco męczące. Raz, gdy tylko weszłam na plac, zaczepiła mnie dziewczyna, która przed chwilą skończyła rozmawiać z kimś innym. Odpowiadam jej, ale szłam przed siebie. W końcu się wkurzyła i zapytała, czy ma rozmawiać ze mną, czy z moimi plecami. Przeprosiłam i powiedziałam, że muszę iść.
Następnie przed wejściem na bazar, 100 metrów dalej, znowu ktoś mnie zaczepił. Tym razem jeden ze sprzedawców. Okazało się, że 3 miesiące temu był w Poznaniu i przyznał bez ogródek, że lubi piwo Lech ;). Ja go uciszam i sugeruję, żeby nie mówił tego na głos, przecież alkohol jest w Iranie zakazany. On na to, że to nie Arabia Saudyjska. Pracował też dla UNESCO, jest konserwatorem i poznał nawet Radka Sikorskiego. Co za koincydencja! Zaprosił mnie do swojego sklepu, ale, jak zaznaczył, nie na zakupy, ale aby pokazać mi swoją kulturę. Powiedziałam, że jak będę wracać, to zajrzę. Nieco boję się takich zaproszeń, bo koniec końców czuję się zobligowana, by coś kupić. A tego dnia do swoich sklepów rożni ludzie zapraszali mnie kilkanaście razy. Urok turystycznego miejsca.
Ale to nie jedyna znajomość z Polską w tle. Na Placu Imama zaczepił mnie chłopak, który mówił nawet po polsku. I to pełnymi zdaniami! Chciał ze mną poćwiczyć język, ale trafił na bardzo zły moment, bo źle się poczułam. Jeszcze wyciągnął paczkę papierosów i zamierzał przy mnie palić. Poprosiłam, aby tego nie robił. Polski zna, bo ma znajomych Polaków w Krakowie. Byłam średnio nastawiona do konwersacji i po 5 minutach kurtuazyjnej rozmowy powiedziałam mu, że muszę iść. Trochę się wkurzył, ale nic na to nie poradzę, że trudny ze mnie przypadek.
Nadrzeczny relaks w Isfahan
Przyjemniejszą formę ta otwartość i ciekawość Irańczyków przybiera nad rzeką, która w dni wolne i popołudniami zamienia się w ogromny teren piknikowy. Połowa miasta znajduje się wówczas tu, a druga połowa na Placu Imama. Koniecznie trzeba zobaczyć te tłumy okupujące każdą wolną przestrzeń historycznych mostów. Z daleka wygląda to tak, jakby na mostach siedziały jakieś gigantyczne muchy. Jest to widok naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Ścieżki wokół nadbrzeża są bardzo zielone i zadbane, zachęcając do długich spacerów.
Wzdłuż rzeki jest też dużo parków i skwerów, które służą Irańczykom do piknikowania. A są w tym chyba lepsi od Francuzów. Gdy przechodziłam obok, bardzo miło mnie witali, uśmiechali się i pytali, skąd jestem. A jedna dziewczynka nawet powiedziała, że moja zakupiona w Teheranie tunika jest piękna. Bardzo to było dla mnie zaskakujące, bo tunika będzie dla mnie za duża nawet gdybym była w 9. miesiącu ciąży. W Iranie jej bezkształtność i przewiewność sprawdzała się świetnie, czyniąc ze mnie chodzący, nieatrakcyjny worek.
Gdy w rzece jest woda, mieszkańcy ochoczo korzystają z rowerków wodnych.
Isfahan – atrakcje turystyczne
Plac Imama mieści w sobie najważniejsze zabytki Isfahanu. Znajduje się na nim meczet Loftollaha – wyjątkowy, bo bez minaretów i wewnętrznego dziedzińca, dawny pałac szacha Abbasa – Ali Kapu oraz ogromny Meczet Królewski. Sam plac służył niegdyś jako boisko do gry w polo i do tej pory zachowały się na nim historyczne marmurowe bramki. Wieczorem miejsce nabiera magii, a zabytki są pięknie podświetlone.
Meczet Loftollaha
Dawny pałac szacha Abbasa – Ali Kapu
Ogromny Meczet Królewski
Do placu przylega również Wielki Bazar – jeden z trzech największych w Iranie – po Teheranie i Tebrizie. Jest rozciągnięty na odległość 2 km między Placem Imama a Meczetem Piątkowym – podobno największym meczetem Isfahanu, jak nie całego Iranu. Choć ja po zobaczeniu Meczetu Królewskiego nie jestem pewna, czy jakikolwiek może go przebić pod względem rozmiarów.
Bazar w Isfahan jest jednym z najładniejszych w kraju, choć jak dla mnie trochę zbyt luksusowy. Same dywany, złoto, patery.
Wyjątkowym zabytkiem jest Katedra ormiańska Vank położona w dzielnicy ormiańskiej Nowa Dżulfa. Pochodzi z połowy XVII wieku i słynie z fresków i obrazów olejnych przedstawiających Ostatnią Wieczerzę i Sąd Ostateczny. Jest to budowla naprawdę oszałamiająca i dla mnie punkt obowiązkowy podczas wizyty w Isfahan. Poza tym stanowi miłą odmianę od meczetów. W przykościelnym muzeum można obejrzeć ciekawą wystawę dotyczącą ormiańskiej kultury – wśród eksponatów znajdują się piękne, zabytkowe księgi oraz pierwsza ormiańska mapa globu wydrukowana w połowie XVII wieku w Amsterdamie.
Chrześcijańska katedra w dzielnicy ormiańskiej Nowa Dżulfa to miła odmiana od wszechobecnych meczetów.
Katedra zachwyca swoimi freskami. Niebo na Sądzie Ostatecznym prezentuje się tak…
…a piekło tak – proszę zwrócić uwagę na wymyślne tortury grzeszników.
Dużo spodziewałam się także po dzielnicy ormiańskiej. Samych Ormian jest w mieście około 5 tysięcy i mieszkają w Isfahan od XVI wieku. Niestety dzielnica niczym się nie wyróżnia, jest wręcz wielkomiejska. Akurat trafiłam na jakieś święto, więc wszystko pozamykane, ludzi na ulicach nie było i czułam się niemal jak w mieście widmo.
Ceny wstępów
Nie będę oceniać, czy Isfahan to najpiękniejsze miasto Iranu. Z pewnością jest najbardziej turystycznym i widać to po cenach wszystkiego. Mnie z równowagi wyprowadziły ceny wstępów do zabytków. Zazwyczaj w Iranie płaci się 150.000 riali, co jest ceną narzuconą przez ministerstwo. Ale w turystycznym Isfahan wejście do czegokolwiek kosztuje 200.000, czyli 20 zł. Lokalsi płacą 2,5 zł i mają nawet oddzielny kolor biletu. Jakbym chciała obejrzeć najważniejsze atrakcje Isfahan, musiałabym wydać na bilety jakieś 100 zł. A to tylko jedno miasto.
W takiej sytuacji trzeba dokonywać wyborów. Gdy siedziałam na Placu Imama i zastanawiałam się, który z dwóch meczetów wybrać, podeszła do mnie dziewczyna z prośbą o wypełnienie ankiety dotyczącej jakości usług turystycznych. Jako socjolog z wykształcenia nie mogłam odmówić. Ankiety na studiach to był mój chleb powszedni. Ale takiej szczegółowej jeszcze nie wypełniałam. Na przykład pytanie, czy akustyka w zabytkach jest odpowiednia. Dałam wszędzie “dobrze”, ale przy cenach biletów “bardzo źle” ;). Przy okazji zapytałam ją, który meczet wybrać.
Przypałętał się też jeden sprzedawca zapraszający mnie oczywiście do swojego sklepu i oboje wskazali ten sam. Sprzedawcy powiedziałam, że chętnie kupiłabym coś u niego, gdyby nie rabowali mnie w każdym mieście na biletach wstępu. Wtedy miałabym więcej pieniędzy. Natomiast panu w kasie otwarcie powiedziałam, że nie każdy turysta jest Niemcem (w Isfahan było bardzo dużo Niemców!) i nie każdy jest bogaty. Tylko uśmiechnął się z politowaniem.
Isfahan to irańskie centrum rowerowe. Tylu rowerzystów nie spotkałam już nigdzie.
W Isfahan zgubiłam się na ponad 5 godzin. Szłam sobie beztrosko, raz w prawo, raz w lewo i o dziwo trafiłam do Meczetu Piątkowego, który chciałam zobaczyć. Potem poszłam znowu przed siebie, aż doszłam do autostrady, gdzie już nawet nie było tablic z napisami po angielsku, tylko sam perski. Ale za to na cokole stał myśliwiec. Ha! Jaki turysta ma z Isfahan zdjęcie myśliwca? Żaden!
Isfahan i jego zielone oazy
Kwiecień 2017 r.
Wygląda przepięknie ale tamtejsza kultura z opisów wydaje mi się nieznośna..
Oj nie, kultura perska jest niezwykle ciekawa. To kraj, gdzie uwielbia się poetów i artystów. Niestety ducha tego narodu przydusza religia i polityka.
Zawsze z niecierpliwością czekam na Twoje kolejne wpisy. Piękne zdjęcia. Pozdrawiam. Stała czytelniczka.
Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa dodające skrzydeł. Również pozdrawiam i do przeczytania!
W Islamie dniem świątecznym jest piątek ,stąd wiekszość meczetów ma w nazwie “piątkowy”.Irańczycy ,właściwie Persowie ,uważają się za spadkobierców starej kultury i czują swego rodzaju wyższość wobec sąsiadów i turystów i starają się być wyrozumiali ,pobłażliwi dla różnych niezręczności przez nich popełnianych.Okazywanie tej wewnętrznej wyższości jest w złym tonie.A relacja z Iranu świetna.Nie wiem czy jeszcze los pozwoli mi odwiedzić Iran (a bardzo bym chciał),jest odległy przez brak bezpośredniej komunikacji ,mimo że geograficznie to niewiele dalej niż Egipt,więc jak się tam jest, to warto maksymalnie wiele zwiedzać.Mimo wysokich cen wstępu.Wiem,każdy ma tyle kasy na ile go stać. A co sądzisz o 500.000 riali za wstęp do Muzeum Klejnotów w Teheranie? Moim zdaniem warto.
Cześć, dziękuję za przeczytanie relacji z Iranu! Byłam w nim 3 tygodnie i też bardzo chciałabym wrócić. Nie byłam w stanie zobaczyć wszystkiego, kraj jest zbyt rozległy. Ale wpierw trochę nauczę się perskiego, bo bez niego bywa trudno.
Muzeum Klejnotów w Teheranie nie widziałam, bo godziny zwiedzania były bardzo ograniczone i koniec końców się nie wstrzeliłam. Też słyszałam, że warto, choć nie jest to coś, co aż tak bardzo mnie rozgrzewa. Widziałam wystawę klejnotów w Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie i ten zbytek starczy mi na kilkanaście lat ;). Dużo bardziej nastawiałam się na zwiedzanie w Teheranie pałaców, ambasady USA i mauzoleum Chomejniego.
Co do cen wstępów, to odbyłam na ten temat rozmowę z moim przewodnikiem po Persepolis. Sam stwierdził, że turystyczny wstęp do meczetu za 200.000 riali to już przesada. Ja po 3 latach mam już zupełnie inną perspektywę (bo zarabiam zdecydowanie więcej), więc teraz by mnie te ceny nie oburzały. Nawet 50 zł za oglądanie klejnotów ;). Zresztą jak odwiedzamy Europę Zachodnią, to tam bilety wstępu też często wynoszą 20, ale euro. Więc Iran na tym tle pozostaje nie aż tak drogim krajem. Trzeba przyjąć poprawkę, że rial jest teraz słabszy, ale z kolei ceny żywności i benzyny w Iranie poszybowały w górę.