Berlin. Metropolia przez duże M. Jeszcze 25 lat temu okalana zimnowojennym murem. Tętni życiem mimo bolesnej przeszłości. Uwielbiana przez turystów, którzy wracają do niej ponownie. Nigdy się nie starzeje, jest nieustannie modna. Znajdziemy tu sztukę i muzea na światowym poziomie, klimat seksualnej i intelektualnej wolności, kalendarz kulturalny pękający w szwach, a z jakimś artystą bez trudu wypijemy piwo w pubie na Kreuzbergu.
W Berlinie jest coś z polskiej duszy. Przez kilkadziesiąt lat podzielony i pod okupacją radziecką, budzi w Polakach zadziwiającą sympatię i z reguły dobrze się w nim czujemy. Niby zachodnia metropolia, ale nie wznieca w nas prowincjonalnych kompleksów ani zazdrości. Berlin się podoba, bo jest mało niemiecki, a na dodatek przesiąknięty duchem walki i oporu. Wielokrotnie rozrywana na strzępy tkanka miejska zawsze się regenerowała. Debata na temat przeszłości jest wciąż żywa, podobnie jak żywe są w mieście ślady jego dziejów. Nazistowska architektura, jak choćby budynek dawnego Ministerstwa Lotnictwa czy stadion olimpijski, jest bez przerwy pod ostrzałem krytyki. Fragmenty muru berlińskiego to jedna z największych atrakcji turystycznych. Z kolei Muzeum Żydowskie jest chyba jedną z najlepszych spośród niemal 185 placówek muzealnych.
Siła przyciągania
Centrum miasta to konglomerat szkła i stali. Surowe, minimalistyczne, powściągliwe, ale z drugiej strony nowoczesne, dynamiczne i wielowymiarowe. Berlin zjednuje sobie wielu fanów ze względu na niebanalne rozwiązania architektoniczne, które dzięki zachowanej prostocie i użyteczności nie odrzucają z powodu przesytu. A jeśli mimo wszystko nie gustujemy w tego typu projektach, z łatwością znajdziemy inne miejsca, gdzie poczujemy się jak u siebie. Mój niemiecki znajomy chwalił sobie, że okolice Berlina są bardzo zielone i może uciec na weekend przed wielkomiejskim zgiełkiem. Bo życie intelektualne, kulturalne i rozrywkowe toczy się tu bez przestoi. Berlin to miasto młodości, radości i tolerancji, ale ma również swoje niemałe problemy.
Choć to stolica najprężniej rozwijającej się europejskiej gospodarki, zmaga się z wielkim zadłużeniem i bezrobociem. Właśnie perspektywa braku pracy powoduje, że namiętność do Berlina jako miejsca osiedlenia się nieco słabnie. Wielu (nie tylko) Niemców chciałoby tu zamieszkać i wszyscy, którzy nie mają na razie pomysłu na życie, jadą do Berlina. Koszty życia są dużo mniejsze niż w bogatych miastach, takich jak Monachium, Duesseldorf, Hamburg czy Frankfurt. Berlin Wschodni, a w szczególności dzielnica Kreuzberg jest najpopularniejszym przystankiem dla takich przybyszów. Osiedlają się tu imigranci, artyści i studenci. Ceny wynajmu wcale nie są takie wysokie, a pomoc społeczna działa całkiem sprawnie. Bezrobotni mają chociażby prawo do bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską. Z kolei zachodnia część miasta jest zarezerwowana dla rodowitych berlińczyków oraz osób z zasobniejszym portfelem.
Muzealny zawrót głowy
Pisząc o Berlinie, nie sposób nie wspomnieć o Wyspie Muzeów (Museumsinsel). Niektórzy, tak jak ja, są wielbicielami sztuki i zawsze znajdą czas na odwiedzenie obiektów kulturalnych. Te berlińskie mimo wszystko srodze mnie rozczarowały. Ekspozycja w Pergamonmuseum jest słynna na cały świat. Czego tu nie ma: wyjątkowa brama Isztar, monumentalny ołtarz pergamoński, zachwycająca brama targowa z Miletu, masywne kolumny ze świątyni Artemidy. Jednak w rzeczywistości otrzymujemy dzieła architektury zupełnie odarte z kontekstu i duszy, postawione w ogromnej wystawowej hali. Gdy tylko przekroczymy próg wystawy w Pergamonmuseum, od razu bez ostrzeżenia lub próby zbudowania odpowiedniego nastroju trafiamy na ołtarz pergamoński. Koniecznie chciałam go kiedyś zobaczyć na żywo, bowiem na fotografiach prezentował się wspaniale. W rzeczywistości wygląda dużo gorzej i dla mnie jest to plastikowe dzieło muzealne złożone z wielu poprzyklejanych elementów.
O wiele bardziej wolałabym, aby jego szczątki pozostały w oryginalnym miejscu, by przynajmniej czuło się klimat i historię danego miejsca. Parafrazując słowa piosenki Piwnicy pod Baranami, kieruję apel do wszystkich muzealników: nie przenoście nam dzieł architektonicznych do muzeów! Tam jest miejsce co najwyżej na rzeźby i obrazy. Niemieckie muzea są naprawdę specyficzne. Ich siedziby to monumentalne budowle z ogromnymi wolnymi przestrzeniami. Już sama ta architektura, zupełnie odmienna od innych słynnych muzeów „z duszą” w pewien sposób fascynuje. Błyszczące podłogi, kliniczna czystość, najnowocześniejsze systemy alarmowe – wszystko na najwyższym poziomie.
Ale żeby to tworzyło odpowiedni klimat dla starożytnych posągów i renesansowych obrazów? Mam wątpliwości. In plus jest to, że wykupując trzydniową kartę turysty (zniżka studencka i uczniowska 50%) otrzymujemy darmowy bilet na komunikację miejską, wstęp bez kolejki do większości muzeów, przewodnik z ich wykazem oraz możliwość korzystania z audioprzewodników, także w języku polskim. Opłaca się bardzo.
Zoologischer Garten
Kto nie słyszał o Dzieciach z Dworca ZOO? Słynna książka i chyba nie mniej słynny dworzec. Na zdjęciu akurat pobliska stacja metra. Dworzec swoją (nie)sławę zyskał z powodu obecności heroinistów prostytuujących się na nim za pieniądze.
Berliner Dom
Katedra protestancka jest jednym z częściej fotografowanych obiektów w mieście. Znajduje się naprzeciwko zburzonego Berliner Schloss, który ma zostać odbudowany, gdy tylko znajdą się na to pieniądze. Władze NRD rozważały rozbiórkę świątyni, ale ostatecznie przetrwała. Obecnie zamiast okazałego barokowego ogrodu rozciąga się przed nią skromny trawnik.
Brama Branderburska
Przez wiele powojennych lat była w opłakanym stanie i aż do 1989 r. pozostawała niedostępna dla turystów z Zachodu. Prowadzi do niej reprezentacyjna arteria Unter den Linden, a nieopodal znajduje się m.in. luksusowy Hotel Adlon, w którym zatrzymał się Chodorkowski w pierwszych dniach wolności.
Checkpoint Charlie
Słynny posterunek armii amerykańskiej, który był bramą do innego świata. To przez niego obywatele Zachodu przechodzili do radzieckiego sektora w Berlinie, korzystając z jednodniowej wizy. Obecnie można oglądać jedynie jego replikę, zaś obok znajduje się muzeum Haus am Checkpoint Charlie.
Alexanderplatz
W latach 20. XX w. to tu toczyło się życie Berlińczyków. Plac powstał w 1805 r. na miejscu dawnego targu zwierzęcego. Swoją nazwę wziął od imienia cara Aleksandra I, który w tamtym czasie składał wizytę w Berlinie. Alfred Doeblin w powieści Berlin Alexanderplatz opisał go jako siedlisko przestępców, prostytutek i osób bez grosza przy duszy. Jego ciekawym elementem jest Weltzeituhr – zegar świata z nazwami państw, który stanowi popularne miejsce spotkań.
Wieża telewizyjna
Powstała w 1969 r. i zwana pieszczotliwie „szparagiem”. Liczy 365 m i jest najwyższą budowlą w mieście. Na jej szczycie, wyglądającym jak piłeczka pingpongowa, znajduje się taras widokowy oraz restauracja.
Denkmal zur Erinnerung an die Bücherverbrennung
Są takie pomniki, które nie straszą tabliczkami ani rozmiarami. Minimalistyczne, dyskretne, łatwe do przeoczenia, ale przez to ich siła rażenia jest potrójna. Potrafią krzyczeć, zachowując milczenie. Pomnik Spalonych Książek tuż przy Uniwersytecie Humboldta na Bebelplatz jest elektryzującym wspomnieniem po wydarzeniu z maja 1933 r. Tego dnia naziści spalili kilkadziesiąt tysięcy książek, w tym niepoprawne dzieła Zygmunta Freuda, Bertolta Brechta i Tomasza Manna. Pomnik znajduje się pod ziemią i można go oglądać przez niewielkich rozmiarów szybę. A w środku białe, puste regały i wolna przestrzeń.
Polecane filmy:
1. Królik po berlińsku (2009), reż. Bartosz Konopka.
2. Good bye, Lenin! (2003), reż. Wolfgang Becker
3. Biegnij Lola, biegnij (1998), reż. Tom Tykwer
4. Niebo nad Berlinem (1987), reż. Wim Wenders