Haskie spotkania ze sztuką

Haskie spotkania ze sztuką

Podobno nawet zdaniem samych Holendrów wystarczy pojechać do Amsterdamu, bo to esencja ich kraju i właściwie nic więcej nie trzeba już zwiedzać. Jednak pewna Niemka gorąco polecała mi Utrecht, natomiast ja jestem zauroczona Hagą. O samym mieście napiszę więcej w kolejnym wpisie, a teraz podzielę się pewnym fantastycznym i zaskakującym haskim spotkaniem ze sztuką w tle.

 

Podróżniczym znajomościom poświęciłam swego czasu oddzielny wpis, stwierdzając, że są moją ulubioną pamiątką z podróży i zostają w głowie na długo. No bo czy może być inaczej, kiedy zdarza się coś takiego, co zaraz opiszę? Szwendając się dość wczesną porą po ulicach Hagi, gdy turyści jeszcze nie wylegli z hoteli, a wiele sklepów i kawiarni było jeszcze zamkniętych (o zgrozo, pod Zarą ustawiła się kolejka oczekujących…), trafiłam na ulicę Raamstrat. Moją uwagę przyciągnęło graffiti, a jako że jestem osobą wrażliwą na wszelkie odsłony sztuki, zaciekawiona podeszłam bliżej. Wtedy zobaczyłam, że cała jedna ściana do samego końca jest pomalowana. Od razu wyciągnęłam aparat i stając przed każdym malunkiem, zaczęłam po kolei robić im zdjęcia.

 

Artysta z McDonalds

Obok mnie przechodził akurat chłopak w mundurku pracownika McDonald’s i ciągnął za sobą dwa ogromne kosze na śmieci. Zagadał do mnie po niderlandzku (ten język nie przypomina niczego, serio), po czym, widząc moją konsternację, przeszedł na angielski. I jak gdyby nigdy nic powiedział, że to on jest twórcą tych murali. Pomrugałam oczami i pomyślałam, że takiego zbiegu okoliczności to dawno nie miałam. Od razu poprosiłam go o możliwość zrobienia mu zdjęcia na tle jego dzieła. Zwierzył się, że zawsze go cieszy, gdy ludzie zatrzymują się przy muralu, oglądają go i fotografują. Zachwycona malunkami zapytałam, czy skończył jakąś szkołę artystyczną, czy też jest samoukiem. Odpowiedział, że studiował inżynierię, ale go znudziła i nie była tym, czego szukał, więc rzucił studia i poszedł do pracy.

W tym momencie nasza niezobowiązująca i powierzchowna rozmowa zeszła na tematy bardziej poważne, wręcz fundamentalne – co jest w życiu ważne, co chcielibyśmy robić i że zawsze warto pędzić za marzeniami. Mój rozmówca powiedział na zakończenie, że życzy mi, abym kiedyś mogła zarabiać na pisaniu, co jest jednym z moich małych-wielkich marzeń. Tym wzniosłym akcentem pożegnaliśmy się i choć była to taka jednorazowa znajomość, to niezwykle pozytywnie mnie nastroiła. Jak najwięcej takich spotkań, jak najwięcej takich momentów.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.