Kino irańskie w ostatnich latach przeżywa prawdziwy wykwit świetnych twórców i obrazów, który łączy się jednocześnie z jego popularnością i uznaniem na całym świecie. Dwa Oscary dla najlepszego filmu zagranicznego w niedługim odstępie czasu mówi samo przez się. W kolejnej odsłonie cyklu filmowego polecam Waszej uwadze wybrane obrazy z Teheranem w tle.
Dzieci niebios (1997)
reż. Majid Majidi
To było moje pierwsze zetknięcie się z kinem irańskim. Zetknięcie niezwykle poruszające, emocjonalne i zmuszające do refleksji. Ten film jest bardzo niewygodny dla europejskiego widza. Bo żyje on zazwyczaj w dostatku, do rangi problemu urasta w jego oczach niezbyt dobra kawa serwowana w znanych sieciówkach lub wolno działający internet. Aż tu nagle przychodzi mu oglądać film, w którym problemem jest brak butów dla dzieci. Tak, na świecie wciąż są dzieci, które muszą chodzić na bosaka, bo ich rodziców nie stać na zakup obuwia.
Film „Dzieci niebios” opowiada historię rodzeństwa pochodzącego z biednej rodziny. Pewnego dnia chłopiec gubi buty swojej siostry, a jako że ich rodzice nie mogą sobie pozwolić na zakup nowych, postanawiają chodzić na zmianę w jednej parze obuwia. Dziewczynka ma zajęcia szkolne rano, a gdy wraca do domu, jej buty ubiera starszy brat. To tylko początek fabuły, nie będę zdradzać dalszych szczegółów, bo rozwija się ona zaskakująco i uczy człowieka Zachodu empatii. Nie mniej istotne jest to, że pokazuje, co w życiu jest najważniejsze – zachowywanie się przyzwoicie oraz zupełne oddanie swojej rodzinie.
Na uwagę zasługuje fakt, że dwójka młodych aktorów to zupełni naturszczycy, spotkani przez reżysera na ulicy, a sama historia jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Film nie jest więc wyłącznie emocjonalnym chwytem nastawionym na to, aby wycisnąć z widza jak najwięcej łez. Teheran jest pokazany jako miasto rozwarstwione – bardzo skromne izby najbiedniejszej warstwy społecznej kontrastują z wielkimi rezydencjami bogaczy. Do tego mnóstwo urywków teherańskiej ulicy. Bardzo polecam.
Moja ocena: 8/10
Pieśni bez ojczyzny (2014)
reż. Ayat Najafi
„Pieśni bez ojczyzny” to dokument, który w doskonały sposób pokazuje współczesny Iran od strony społeczno-politycznej. Jego bohaterką jest siostra reżysera, piosenkarka i kompozytorka, która postanawia zorganizować w Teheranie koncert śpiewaczek irańsko-francuskich. A nie jest to proste. W Iranie kobiety mogą występować tylko dla kobiet, bo męską widownię kuszą swoim wyglądem, a ich głos jest nazbyt erotyczny. To, co w innych krajach jest czymś naturalnym i nieskandalizującym, w Islamskiej Republice Iranu urasta do rangi przeciwstawiania się islamowi i łamania porządku porewolucyjnego. Walka Sara Najafi to nie tylko walka artystyczna, ale też bój o prawa kobiet.
Reżyser dokumentuje karkołomne próby swojej siostry, która odwiedza duchownych i pracowników ministerstwa kultury, by przekonać ich do poluzowania surowego prawa na tylko jeden koncert. Przedstawia swoje racjonalne argumenty, które niestety rozbijają się o gruby mur tradycji i religii. Powołuje się między innymi na fakt, że mężczyźni mogą występować przed mieszaną publicznością i nikt nie sugeruje, że doprowadzają kobiety do nieobyczajnych zachowań i grzesznych myśli. Nie sposób nie kibicować Sarze w jej nierównej walce, choć jest w niej od samego początku na straconej pozycji. Naprawdę świetny dokument.
Moja ocena: 7/10
Rozstanie (2011)
reż. Asghar Farhadi
Dzięki „Rozstaniu” Farhadi zyskał sławę i uznanie na całym świecie, choć już wcześniej kręcił bardzo dobre filmy. Wszystkie te zachwyty są w pełni zasłużone, bo jest to kino naprawdę wybitne. Prosta historia o dwóch rodzinach z dramatem w tle – jedna biedniejsza i bardzo religijna, druga nieco lepiej sytuowana i postępowa. Farhadi słynie z tego, że wodzi widza za nos, prowadząc historię w taki sposób, że gdy już myślimy, że wiemy, kto jest dobry, a kto zły i jak potoczą się wszystkie wątki, następuje ujawnienie nowych faktów. Nie inaczej jest w „Rozstaniu”. To film bardzo minimalistyczny, zrealizowany prostymi środkami, ale opływający w emocje i dramaturgię. Aktorstwo jest bardzo naturalne i niewymuszone. Właściwie jest to podglądanie bohaterów i nie czuć ekranowej bariery. Ja osobiście takie kinowe podglądactwo bardzo sobie cenię.
„Rozstanie” jest obrazem zupełnie wyjątkowym nie tylko ze względu na samą historię, ale też drugie dno, jakie się za nią kryje. We wpisie dotyczącym Teheranu pisałam, że jest to miasto, w którym wręcz należy kłamać, aby przetrwać. Nigdy do końca nie wiadomo, czy nasz rozmówca jest z nami szczery, czy to tylko jedna z masek, którą założył. Wszyscy są aktorami wcielającymi się w kolejne role i wymyślającymi większe bądź mniejsze oszustwa. Film Farhadiego jak żaden inny świetnie obrazuje naturę Irańczyków i jest lustrem, w którym mogą się przeglądać.
Moja ocena: 9/10
Klient (2016)
reż. Asghar Farhadi
„Klient” to drugi film Farhadiego nagrodzony Oscarem, który powiela dobrze znany styl irańskiego reżysera. Mamy więc świetne aktorstwo – naprawdę, irańscy aktorzy są znakomici i grają w bardzo naturalny sposób. Historia rozgrywa się przede wszystkim w zamkniętych pomieszczeniach – nie ma tu otwartych przestrzeni, pokazywania ulic Teheranu czy długich ujęć panoramicznych. W recenzjach można było przeczytać, że film zaczyna się dosłownie jak u Hitchcocka – trzęsieniem ziemi, a potem dramaturgia jest jeszcze większa. Niestety, dla mnie seans „Klienta” był rozczarowujący.
Historia faktycznie miała potencjał – młoda kobieta zostaje napadnięta przez nieznanego mężczyznę, którego przez przypadek wpuszcza do mieszkania, myśląc, że to jej mąż. Ten postanawia go odnaleźć i wymierzyć samodzielnie sprawiedliwość. Samo śledztwo jest pozbawione dramaturgii, a przeżycia bohaterów nie pozwalają się do końca z nimi utożsamić. Film jest wyprany z emocji i pozbawiony morału. Dodatkowo wplecenie scen teatralnych z prób i przedstawień „Śmierci komiwojażera” nie służy właściwie niczemu. Ale może to moja ignorancja, bo sztuki nie czytałam i nie wiem, co poprzez ten zabieg reżyser chciał powiedzieć. Z bólem serca stwierdzam, że Farhadiemu ten film nie wyszedł.
Moja ocena: 5/10
Taxi-Teheran (2015)
reż. Jafar Panahi
Jafar Panahi to niepokorny irański reżyser, który w 2010 roku został skazany na 6 lat więzienia i zakaz kręcenia filmów przez 20 lat. Kara nieprawdopodobnie okrutna, która ze względu na protesty opinii międzynarodowej została złagodzona. Panahi przebywa w areszcie domowym i mimo zakazu tworzy kolejne filmy, przemycając je na Zachód, by mogły ujrzeć światło dzienne. „Taxi-Teheran” zdobył główną nagrodę na festiwalu Berlinale, choć nie jest to film ani przesadnie artystyczny, ani widowiskowy. Jest za to bardzo prawdziwy.
No, z tą prawdziwością można co prawda polemizować. „Taxi-Teheran” nakręcono w konwencji dokumentu – kamera przytwierdzona przy desce rozdzielczej teherańskiej taksówki filmuje kierowcę (w tej roli sam Panahi), uliczne widoki i co najważniejsze – jego pasażerów oraz prowadzone z nimi rozmowy. Dosyć szybko widz orientuje się, że nie ogląda żywego i spontanicznego materiału, lecz wiele z pokazywanych scen jest zaaranżowanych. Ale to nie sprawia, że widz czuje się oszukany. Prezentowane sceny i poznawani bohaterowie są na tyle wciągający, że prosty realizacyjnie film naprawdę ogląda się z zaciekawieniem, mimo jednego nużącego momentu. Dla mnie „Taxi-Teheran” miał również jeden z najciekawszych filmowych początków i zakończeń. To świetny obraz Iranu i Irańczyków.
Moja ocena: 7/10
Neurastenia (2014)
reż. Omid Tootoonchi
Wątpię, abyście mieli okazję zobaczyć ten film, bo to niszowe irańskie kino niezależne. Ale nie znaczy, że nie warto poszperać. Reżyserem jest student politechniki (teraz już pewnie absolwent), który z pasji do kina postanowił nakręcić film opowiadający o tym, co trapi młodych Irańczyków. A ich życie wygląda podobnie jak ich rówieśników na Zachodzie – pragną miłości, wielu nie ma życiowych perspektyw i pracy, popadają w nałogi. Dla niektórych widzów taka perspektywa pokazywania współczesnego Iranu może być odkrywcza, biorąc pod uwagę, jak wygląda obecna narracja o Iranie. Wszyscy skupiają się raczej na programie nuklearnym, terroryzmie i konfliktach politycznych.
Opowiedziana przez Tootoonchi historia nie jest nadmiernie wciągająca, fabuła raczej leniwie płynie i niewiele z niej wynika. Natomiast to, co osobiście mnie zachwyciło i było naprawdę unikatowe, to pewien zabieg realizacyjny. Kilkukrotnie dźwięk filmu się wyłącza, nastaje cisza i oglądamy tylko obrazy. Część widzów na seansie myślało, że to problem techniczny. Nic z tych rzeczy. Efekt jest bardzo ciekawy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wybór momentów wyciszenia. Film nie jest wolny od wad, ale warto go obejrzeć i poznać inny język filmowy, nie ograniczając się wyłącznie do kina amerykańsko-europejskiego.
Moja ocena: 6/10