Depesze ze świata to cykl ciekawostek z różnych krajów o tematyce politycznej, społecznej i kulturowej. Poznajcie świat z nieznanej strony. Dziś przeczytacie m.in. o nieuznawanym przez świat Somalilandzie, polityce meldunkowej Chin, używce, która jest główną przyczyną nieszczęść Jemeńczyków, oraz niezwykłej inteligencji pewnej grupy zawodowej.
Czekając na niepodległość
W tym roku minęło 30 lat, odkąd Somaliland odłączył się od Somalii, powołując w północno-zachodniej części kraju islamską republikę. Zdaniem twórców nowego państwa nie była to żadna rewolucja, tylko powrót do stanu z 26 czerwca 1960 roku, gdy Wielka Brytania nadała niepodległość swoim byłym koloniom. Jednak owa niepodległość trwała zaledwie 5 dni. Somaliland zgodził się zjednoczyć z Somalią, dziś państwem upadłym, pogrążonym w wojnie domowej od 1991 roku i nękanym przez ataki terrorystyczne ze strony islamistów z Asz-Szabab.
Somaliland nie został do tej pory uznany przez żaden kraj. Wraz z 43 innymi rozłamowcami jest członkiem Międzynarodowej Organizacji Narodów i Ludów Niereprezentowanych (UNPO), która powstała w 1991 roku i ma siedzibę w Hadze. Wcześniej jej członkami były m.in. Armenia, Estonia, Łotwa czy Gruzja.
Dlaczego nawet Unia Afrykańska nie akceptuje niepodległości Somalilandu? Obawia się kolejnych secesji, które wywołałyby wojny graniczne, etniczne czy religijne. Historia pokazała, że może mieć rację. Niepodległość Erytrei przyniosła krwawą satrapię i ucisk obywateli, a oddzielnie się Południowego Sudanu w 2011 roku bynajmniej nie zaprowadziło pokoju, lecz wywołało kolejną wojnę domową.
Jednak sytuacja w Somalilandzie jest inna. Po secesji rozbrojono partyzanckie oddziały, wyłoniono rząd, powołano sądy i policję, ustanowiono walutę (szylinga) i opracowano konstytucję. Prezydenta wybiera się w wolnych, demokratycznych i uczciwych wyborach, co przyznają nawet obserwatorzy międzynarodowi. Podstawą gospodarki Somalilandu jest hodowla zwierząt, głównie wielbłądów, i sprzedaż mięsa do państw Zatoki Perskiej. Panuje ład i pokój, o czym mogą pomarzyć mieszkańcy siostrzanej Somalii, której państwowy status – mimo upadku wszystkich instytucji – nie był ani przez chwilę zagrożony.
Żucie sprowadzające nędzę
Khat, znany w Polsce pod niewinną nazwą czuwaliczki jadalnej, powoduje długotrwałe uzależnienie mężczyzn w Somalii i Jemenie. A to na ich barkach spoczywa w islamie zapewnienie bytu rodzinie. Oba kraje są od wielu lat targane wojną domową i zmagają się z wielką katastrofą humanitarną. Narkotyk umożliwia odcięcie się choć na chwilę od codziennej beznadziei. Ale z drugiej strony popycha ludzi w jeszcze większy marazm i niedolę.
Szacuje się, że khat żuje nawet 90% Somalijczyków i większość Jemeńczyków. Jest łatwo dostępny i w miarę tani, nikt nie zamierza go zakazywać. W Jemenie jego uprawa zajmuje aż połowę pól uprawnych, co dla kraju ogarniętego głodem oznacza ogromne marnotrawstwo ziemi. Dodatkowo wymaga zużycia ogromnych ilości wody.
Khat jest specyficznym narkotykiem, który należy spożywać wyłącznie na świeżo. Nie można go wysuszyć i wyeksportować, dlatego produkcja odbywa się tylko na wewnętrzne potrzeby. Garść świeżych listków wkłada się do ust, po czym językiem formuje z nich kulkę. A następnie żuje ją jak gumę do życia, nadymając przy tym policzki. Osobę uzależnioną od khatu najłatwiej rozpoznać po zniszczonych zębach i dziąsłach. Ziele powoduje napad agresji i chwilowe wyostrzenie umysłu, ale w wyniku długotrwałego stosowania prowadzi do otępienia.
Inteligentny jak taksówkarz
U londyńskich taksówkarzy części mózgu odpowiedzialne za pamięć są zauważalnie większe niż u zwykłych ludzi. Ich powiększenie jest skutkiem kilkuletniej pracy nad zapamiętaniem wszystkich londyńskich tras. W stolicy Anglii taksówkarze – nie mylić z licencjonowanymi kierowcami – nie używają nawigacji!
Nauka do egzaminu, który pozwala poprowadzić słynną czarną, elegancką taksówkę (cabbie), zabiera średnio cztery i pół roku. Wielu kandydatów wycofuje się w międzyczasie. To, co należy przyswoić, zostało skodyfikowane już w połowie XIX wieku. A że Anglicy cenią tradycję, także wiedza londyńskich taksówkarzy jest otaczana należnym szacunkiem i zapisuje się ją dużą literą (the Knowledge).
Sam egzamin jest określany jako najtrudniejszy test na taksówkarza na świecie. Kandydata odpytuje się nie tylko o kolejność mijanych ulic, ale również o położenie bankomatów, restauracji, turystycznych atrakcji czy kwiaciarni.
Londyńscy taksówkarze nie są skupieni w korporacjach i pracują na własną rękę. Muszą jedynie raz na trzy lata zapłacić zarządowi transportu londyńskiego 3 tysiące funtów. Średni zysk na godzinę to 10-15 funtów. Ale nie oznacza to, że taksówkarze zarabiają przez cały dzień. Największe żniwa przynoszą godziny od 7.30 do 10.30 rano, potem od 17.30 do 19 oraz okolice 22, kiedy kończą się przedstawienia w teatrach.
Z danych brytyjskiego Ministerstwa Transportu z marca 2019 roku wynika, że w Londynie grono osób z licencją taksówkarza sięga 23,2 tys., natomiast z licencją PHV (private hire driver, czyli nasz przewóz osób) – 106,8 tys. Na tysiąc mieszkańców przypada 12,2 licencjonowanych pojazdów, co o niemal dwa razy przekracza średnią dla całego kraju. Jednak licencjonowanych taksówkarzy jest tylko 2,3 na 1000 mieszkańców w porównaniu do 9,9 kierowców z uprawnieniami.
Kraj z największą liczbą piramid
To nie Egipt, lecz sąsiedni Sudan może pochwalić się największą liczbą piramid na świecie. Niestety wiele z nich jest zagrożonych w związku z coraz silniejszymi i coraz częściej występującymi burzami piaskowymi oraz powstawaniem wydm. Twórcami piramid była cywilizacja nubijska, która 2500 lat temu wzniosła około 200 budowli. Dla porównania, w Egipcie zachowało się ich 118.
Sudańskie piramidy służyły jako kaplice i komory grobowe. Wznoszono je z piaskowca i granitu, a w środku zdobiono hieroglifami, ilustracjami i pismem meroickim upamiętniającym życie władców w Meroe. Wiele sudańskich piramid, podobnie jak egipskich, zostało splądrowanych i zniszczonych przez szabrowników poszukujących starożytnych skarbów.
Meroe było bogatym miastem w Nubii, położonym nad Nilem, ok. 220 km na północ od Chartumu. Panowała w nim dynastia Kusz, która realizowała o wpływy z egipskimi faraonami. Dziś Meroe jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i należy do największych atrakcji w Sudanie. Wykopaliska archeologiczne prowadzili tu również polscy badacze.
Meldunek narzędziem kontroli
W Chinach obowiązuje bardzo restrykcyjny system meldunkowy zwany hukou, który sprawia on, że całe rodziny są nierozerwalnie związane z miejscem urodzenia. I tak dzieje się od tysięcy lat. Już w czasie dynastii Shang (panującej 3500 lat temu) skrupulatnie rejestrowano ludność, aby regularnie ściągać podatki i zapewnić stały dopływ młodych mężczyzn do służby w armii. W czasach przewodniczącego Mao system hukou okazał się bardzo przydatny przy wprowadzeniu gospodarki centralnie sterowanej.
Mieszkańcy wsi i miasteczek, czyli przeważająca część ludności kraju, otrzymali wiejski meldunek i zostali zmuszeni do przystąpienia do kolektywnych gospodarstw rolnych. Tych, którzy mieszkali w miastach, skierowano do pracy w przemyśle. Obie grupy nie mogły opuszczać miejsca zamieszkania, a za utrzymanie tego porządku odpowiadali strażnicy w punktach kontrolnych na drogach i dworcach kolejowych. Dzięki tak drastycznemu ograniczeniu swobód władze Chin wiedziały, jaki jest wkład każdego obywatela w państwową gospodarkę.
Wraz z nadejściem wielkiego głodu meldunek na wsi oznaczał śmierć dla milionów Chińczyków. Niemal całą rolniczą produkcję zabierało państwo. Szacuje się, że w latach 1958-62 w rolniczych regionach kraju zmarło z głodu 36 mln ludzi. W tym samym czasie mieszkańcy miast żywili się tym, co wyprodukowała pozostawiona samej sobie wieś. I co bardziej tragiczne, nie mieli pojęcia o klęsce głodu szalejącej w rolniczych regionach.
Jaki był społeczny skutek hukou? Doszło do wykształcenia się dwóch zupełnie różnych społeczeństw – uprzywilejowanej ludności miejskiej i obywateli drugiej kategorii zamieszkujących prowincję. W latach 80. XX wieku władze zlikwidowały posterunki kontrolne i pozwoliły ludności na wewnętrzne migracje. A ta ruszyła do wielkich miast. Ale piętno wiejskiego meldunku wciąż na nich ciążyło. Po zezwolenie na ślub, paszport albo zaświadczenie o ubezpieczeniu zdrowotnym musieli wracać do miejsca swojego urodzenia.
Jako plus hukou wskazuje się fakt, że zniechęcało wiele rolniczych rodzin do przeprowadzki, dzięki czemu nie powstawały dzielnice nędzy na przedmieściach wielkich miast, jak ma to miejsce np. w Indiach.