O bezsensie wojny nie trzeba nikogo przekonywać. Ale wśród setek bezsensownych i krwawych konfliktów zbrojnych jeden zapisał się w historii świata szczególnie upiornymi zgłoskami. Trwająca w latach 1957-1975 roku wojna na Półwyspie Indochińskim była wyjątkowo wyniszczająca i nie przyniosła nic poza śmiercią, nienawiścią i cierpieniem. Żadnych wygranych, sami przegrani. Odbiła się nie tylko na Laosie, Kambodży i Wietnamie, ale też mocno dotknęła społeczeństwo amerykańskie.
Przez 20 lat Stany Zjednoczone zmagały się z tzw. syndromem wietnamskim, a rodzimą kinematografię zdominował temat wojny. Nakręcono takie znakomite filmy, jak: Good Morning, Vietnam, Czas Apokalipsy, Pluton, Urodzony 4 lipca, Full Metal Jacket, Łowca jeleni czy Hair. Powstanie tych obrazów można uznać za właściwie jedyny pozytyw azjatyckiego konfliktu. Jednym z twórców scenariusza do filmu Czas Apokalipsy był Michael Herr, amerykański dziennikarz, który na ochotnika przyjechał do Wietnamu jako korespondent magazynu „Esquire”. Po powrocie, na podstawie dwuletniego pobytu na froncie, napisał jedyną w swoim życiu książkę – „Depesze” (ang. Dispatches).
“Depesze” – wojenna autoterapia
To książka, która jest z jednej strony przesycona humorem, a z drugiej – ogromnym cierpieniem. Miejscami czyta się ją szybko, a przy innych fragmentach czytelnik musi odłożyć ją na bok. „Depesze” są uznawane za najlepszy pisarski obraz wojny wietnamskiej i stały się legendarne. Wydane w Stanach Zjednoczonych w 1977 roku, dopiero w 2016 roku ukazały się w Polsce. Dlaczego dopiero teraz? Czy sława książki to tylko sprytna promocja, czy też naprawdę mamy do czynienia z reportażem wybitnym i ponadczasowym? Moim zdaniem to książka, którą warto przeczytać, ale niekoniecznie trafi w gusta wszystkich.
Język reportażu jest dosłowny, soczysty, wypełniony żołnierskim slangiem i poetyckimi metaforami. To lektura bardzo męska, ale myślę, że ciekawa będzie również dla pań. Ja nie do końca jestem fanką tego typu narracji – strumień świadomości wyrzucający wszystko, co w danym momencie siedzi w głowie autora – więc miejscami brakowało mi porządku, jakiejś nici przewodniej, głównej myśli. Ale bywały fragmenty, gdzie chłonęłam każde słowo, zachwycając się trafnością i bezpośredniością porównań, odczuwałam całą sobą brutalność i bezsensowność wojny. Reportaż jest skarbnicą świetnych cytatów, często dalekich od wygładzonej relacji prasowej.
„Jak nie napierdalają tamci, to napierdalają nasi. Jedyna różnica to w kogo pierdolnie, czyli, kurwa, żadna różnica.”
“Mieszankę tam mieliśmy niesamowitą: początkujący święci, zaawansowani psychopaci, nieświadomi lirycy i tępe, podłe skurwysyny, którym cały rozum poszedł w kark.”
“Ze dwadzieścia metrów przed nami bieganina, totalny amok. Ktoś zginął (jak się potem dowiedziałem, tylko dlatego, że szedł z rozpiętą kamizelką kuloodporną – kolejny detal, który trzeba było sobie w chuj przyswoić), ktoś na czworakach rzygał jakąś wstrętną, różową mazią. Dosłownie parę kroków ode mnie jakiś człowiek, twarzą do nas, opierał się o drzewo i próbował spojrzeć na tę niemożliwość, która mu się stała z nogą: poniżej kolana sterczała wykręcona debilnie w drugą stronę, jak u stracha na wróble.”
“Wietnam, człowieku”
„Depesze” to obraz wrażeń i emocji autora, bez wgłębiania się w historię wojny wietnamskiej, bez faktów, dat i nazwisk. Trzeba to zaakceptować i dać ponieść się lekturze. Zastanawiałam się, czy można było konflikt ten przedstawić inaczej – napisać łopatologicznie, co, jak i dlaczego. Ale wówczas taki wywód nie miałaby aż takiej siły rażenia i musiałby mieć jakieś pięć tysięcy stron. Tu poznajemy historię z perspektywy jednego człowieka. Jak mawiał Stalin, śmierć jednostki jest tragedią, śmierć miliona to tylko statystyka. Nawiązując do tego powiedzenia, lepiej opisywać historię z perspektywy jednej osoby.
Dwie kwestie należy koniecznie podkreślić – książka ma bardzo dobrą i znamienną okładkę przedstawiającą młodego, uśmiechniętego żołnierza, który ma na hełmie napis „War is hell” (Wojna to piekło). Zestawienie jego niewinności z piekłem wojny jest bardzo sugestywne. Druga sprawa to wirtuozerskie i wymagające tłumaczenie. Język Herr’a bywa hermetyczny, naszpikowany technicznymi terminami i zabawami słownymi. Nie było łatwo przetłumaczyć ten tekst, dlatego wielkie słowa uznania należą się doktorowi Krzysztofowi Majerowi. Za przekład „Depesz” otrzymał nagrodę Literatury na Świecie i był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia oraz do Nagrody im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Polecana książka
Michael Herr, Depesze, tłum. Krzysztof Majer, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016.