„Czuły narrator” to tytuł szeroko komentowanego wykładu noblowskiego Olgi Tokarczuk. Pisarka mówiła o tym, że utknęliśmy w narracji pierwszoosobowej, która traci z oczu uniwersalną perspektywę. Idąc tym tropem, chciałabym ukuć figurę „czułego turysty”. Kogoś, kto ruszając w świat, nie kieruje się tylko swoim indywidualnym interesem i zadowoleniem, ale zwraca też uwagę na to, jaki wpływ na świat ma owo przemieszczanie i stara się minimalizować jego skutki.
Pandemia koronawirusa uderza we wszystkie gałęzie gospodarki, ale na razie najbardziej zauważalny jest kryzys w turystyce. Przywrócone granice, odwołane loty, zakaz poruszania się i podróżowania. Jak nigdy wcześniej czujemy, że to zamach na naszą wolność. Chcemy jechać mimo wszystko, także wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wolimy zarazić siebie i najbliższych lub utknąć z dala od domu, niż zrezygnować z planowanej od dawna wycieczki. Pieniądze, poczucie spełnienia, relaks stawiamy wyżej niż zdrowie.
Dla tych, którzy postanowili zamknąć się w domach i nie panikują z powodu odwołanych lotów lub popsutych urlopów, może to być czas refleksji, na którą na co dzień nie mamy czasu. Bo śledzimy pojawiające się promocje lotnicze, nałogowo latamy na trzydniowe city breaki, aby uszczknąć trochę świata. Na więcej nie pozwala nam ograniczony urlop lub zobowiązania w pracy. Choć możemy gdzieś dojechać pociągiem lub autokarem w 10 h, to wolimy szybszy i wygodniejszy samolot. Szacuje się, że codziennie odbywa się ok. 110 tysięcy komercyjnych lotów. Jak obecne restrykcje wpłyną na naszą planetę?
Ziemia w końcu odetchnie
A my wszyscy zrównamy się do jednego poziomu. Bo ani prezes banku, ani dzieciak bogatych rodziców z Notting Hill, ani tym bardziej polska rodzina z dwójką dzieci nigdzie nie pojadą w najbliższym czasie. No chyba że są już wyjątkowo bezmyślni. Już dawno temu socjolodzy uznali, że podróżowanie to przejaw statusu społecznego i ekonomicznego. To, gdzie i jak jeździmy, bardzo dużo mówi o tym, ile zarabiamy, jakie mamy doświadczenia i jakie pobudki nami kierują. Dwa tygodnie w Egipcie różnią się od dwóch tygodni na Mauritiusie, nawet jeśli w obu przypadkach na wakacje jedziemy z biurem turystycznym.
Zwróćcie też uwagę na to, kto podróżuje. W kurortach spotkacie Europejczyków, w europejskich stolicach – także Amerykanów, Australijczyków, Chińczyków, Koreańczyków, Japończyków i Kanadyjczyków. W ostatnich latach dołączyli do nich mieszkańcy bogatych petro-krajów: Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Omanu i Arabii Saudyjskiej. A Ameryka Południowa lub Afryka?
Ja w czasie swoich podróży spotkałam tylko starszą parę i młodego chłopaka z Argentyny (odpowiednio w Bośni i Maroku) oraz młodą Chilijkę (we Włoszech). Każdy podkreślał, że Europa jest dla nich bardzo droga. Stwierdzicie, że przecież oni podróżują po Ameryce Łacińskiej, w której już tylu Europejczyków, a zwłaszcza Polaków, nie ma. Zdziwilibyście się. Polacy są już akurat wszędzie. W przeciągu 30 lat zrobiliśmy ogromny postęp i dołączyliśmy do najbardziej uprzywilejowanych narodów na świecie.
Ujednolicenie doświadczeń turystycznych
Pewien bardzo łebski socjolog nazwiskiem Wallerstein wymyślił kiedyś teorię systemów-światów. Zgodnie z nią światowy system gospodarczy jest podzielony na trzy typy krajów: obszary centralne (core), obszary pół-peryferyjne i obszary peryferyjne. Ta hierarchiczna struktura może być wykorzystana do analizy współczesnego przemysłu turystycznego. W nim też mamy do czynienia z takimi zjawiskami, jak nierówna wymiana dóbr między obszarami centralnymi a peryferyjnymi, akumulacja kapitału w państwach zachodnich (nawet jeśli hotel jest w Egipcie czy Turcji), hegemoniczni gracze (linie lotnicze, sieci hoteli), dominacja (turyści z tzw. państw zachodnich).
Teoria systemów-światów mówi, że kraje bogate wykorzystują te biedniejsze. Ogromna liczba turystów all inclusive sprawia, że teoretycznie egzotyczne miejsca, takie jak Tajlandia, Egipt, Maroko, Dominikana czy Meksyk, muszą zaakceptować zachodnie standardy turystyczne i ostatecznie utracić własną autentyczność i niezależność. Skutkiem jest ujednolicenie doświadczeń turystycznych, stłumienie lokalnej kultury i zanikanie autentyczności. Meksyku nie odróżnimy od Dominikany, a Tajlandii od Malezji.
Zachodnie firmy turystyczne budują setki hoteli bez brania pod uwagę, jak wpłynie to na lokalne środowisko. Co więcej, chociaż kurorty znajdują się na obszarach peryferyjnych, wszystkie zyski finansowe wracają do państw centralnych, a miejscowa ludność nie ma z tego nic. Naprawdę niewielu turystów, mając wykupioną ofertę all inclusive, wychodzi na kolację do lokalnych knajpek lub w jakiś inny sposób stara się wspomóc lokalnych mieszkańców. Taniej wychodzi kupienie chińskich pamiątek (są do siebie podobne na całym świecie) niż lokalnego rzemiosła. To, co zostawiamy w zamian, to ogromne zanieczyszczenie, niszczenie lokalnej fauny i flory oraz stosy śmieci (przykrym przykładem są Malediwy).
Nie jesteśmy lepsi
Osoby podróżujące na własną rękę często czują się lepsze od tych, które korzystają ze zorganizowanych wycieczek. Otóż, moi drodzy, wcale nie jesteśmy lepsi. My też zamykamy się w hotelach lub hostelach z dostępem do wi-fi i wszelkich innych wygód. Zabieramy konserwy, chleb, alkohol, kiełbasę, aby na miejscu wydać jak najmniej. Ale jaki to sens jeść polskie jedzenie w obcym kraju? To już lepiej zostać w domu. Po drodze spotykamy osoby o podobnym statusie, zwiedzamy te same miejsca, choć mamy na nie trochę więcej czasu niż zorganizowane wycieczki.
Są też tacy, którzy próbują uciec od turystycznej bańki i szukają interakcji z „prawdziwymi” mieszkańcami, starając się schodzić z utartych szlaków. Ale nie oszukujmy się. Nieważne, jak szlachetne pobudki nami kierują i jak wiele naczytaliśmy się o odwiedzanym miejscu, jesteśmy takimi samymi szkodnikami jak masowi turyści. Turystyka, choć zazwyczaj o niej tak nie myślimy, stała się częścią społeczeństwa konsumpcyjnego. Odwiedzanie nowych krajów i chwalenie się, gdzie już byliśmy, to konsumpcja w czystej postaci.
Podróżowanie jest modne. A opowiadanie, że wakacje spędziło się na Mazurach i było tylko w 6 krajach, to obciach. Fotki w eleganckich sukienkach na tle ładnych widoczków zbierają setki serduszek na Instagramie. To nic, że nie pokazują prawdziwego świata. Wpisy w stylu “Weekend w Amsterdamie” lub “Rajskie plaże Bali” klikają się lepiej niż “Problemy społeczne Boliwii” lub “Zanieczyszczenie powietrza w Dżakarcie”. Podróżowanie to obecnie czysty marketing.
Zamiast konkluzji
Na ten trudny czas kwarantanny gorąco polecam Wam obejrzenie filmu 180° South (pol. 180 stopni na południe). To historia młodego hippisa, który podąża śladem założycieli dwóch znanych podróżniczych marek odzieżowych: Patagonii i North Face. Trafia na Wyspę Wielkanocną, która padła ofiarą rabunkowych działań człowieka względem natury. Chłopak zaczyna zastanawiać się nad tym, jaki jest koszt rozwoju cywilizacji i czy warto go ponosić.
W filmie pada piękne zdanie, które stanowi idealną klamrę powyższych rozważań.
“Best journeys answer questions that in the beginning you did even think to ask”.
(Najlepsze podróże odpowiadają na pytania, których na początku nawet nie myślałeś zadać)