Amsterdam okiem turysty

Amsterdam okiem turysty

Miasto tulipanów, Rembrandta, piwa Heineken, nocnego życia, dziesiątków muzeów, wolności i tolerancji, coffee shopów, pogodnych mieszkańców mówiących po angielsku i oczywiście niezwykle urokliwych kanałów. Amsterdam, jaki jest i z czego słynie, każdy z grubsza wie. Poniżej postaram się pokazać jego mniej znaną twarz albo osobliwości, które są szczególnie warte uwagi.

 

Uwaga, rowerzyści!

Jak czytamy w statystykach, Amsterdam ma ponad milion rowerów przy ponad 700 tysiącach mieszkańców. Rowerzystów jest mnóstwo, a do tego jeżdżą bardzo szybko i pewnie, wręcz brawurowo. Co więcej,  z rzadka sygnalizują chęć skrętu. Marnym pocieszeniem jest to, gdy nie da się przejść na drugą stronę strony ulicy z powodu chmary jadących rowerów, a nie samochodów. Te drugie czasem przepuszczają pieszych, rowerzyści nigdy. W godzinach porannych, gdy amsterdamczycy śpieszą się do szkoły, pracy lub na uczelnie, jednośladów jest zatrzęsienie. Niesamowity widok! I jeszcze rodzice wożący dzieci w przyczepkach z przodu, niczym kartofle.

Nawet najbardziej szykownej kobiecie jest z rowerem do twarzy. Z zazdrością patrzyłam na wszystkich rowerzystów, marząc o podobnych i równie licznych ścieżkach rowerowych w Polsce. Rowery są najczęściej spotykanym miejskim elementem – oplatają mosty przy kanałach, stojaki rowerowe przy dworcu oraz zagarniają każdą wolną przestrzeń przy domach i sklepach. Jest ich tak dużo, że potrafią zirytować nawet samych amsterdamczyków, którzy umieszczają tabliczki z zakazem parkowania pod swoimi drzwiami.

Amsterdam rowerzyści

 

Siła spokoju

Nieliczni amsterdamscy kierowcy są zaskakująco cierpliwi i nieagresywni. Gdy inny samochodziarz zatarasuje im drogę, nikt nie trąbi i się nie denerwuje, tylko czeka aż odjedzie. Mimo że czasami trwa to dość długo, bo przyjechało zaopatrzenie do sklepu lub ktoś się wyprowadza. Równie wyluzowani zdają się być mieszkańcy. Nie ma tu pośpiechu i irytacji z powodu ogromnej liczby turystów. Jedynie wspomniani wyżej rowerzyści od czasu do czasu użyją dzwonka, jeśli ktoś idzie ścieżką rowerową. Jednak dla mnie mistrzami opanowania są motorniczowie.

Tramwaje nie mają odgrodzonych, zabezpieczonych torów i często biegną przez środek popularnych deptaków. Amsterdamczycy, a turyści tym bardziej, dość luźno podchodzą do przepisów ruchu drogowego. Na nikim większego wrażenia nie robi nadjeżdżający tramwaj i mało kto zwraca uwagę na biegnące po bruku tory. Sama byłam świadkiem, jak tramwaj lekko trącił pewną niezorientowaną turystkę. Ale wypadków ani przykrych wydarzeń nie uświadczyłam. Amsterdam jest bezpiecznym miastem, choć na turystycznych mapkach znajduje się pełno ostrzeżeń przed kieszonkowcami. Na ulicach nie widać też w ogóle policji – chyba że jeździ rowerem po cywilnemu ;).

 

Wstydliwa atrakcja turystyczna

Dzielnicę Czerwonych Latarni można uznać za jeden z symboli Amsterdamu i przejaw jego swobody obyczajowej. Znajduje się ona w najstarszej dzielnicy miasta, w okolicy kościołów (tak, tak!) i w bliskiej odległości dworca kolejowego, bo to zazwyczaj wokół niego od zawsze kwitła prostytucja. Nie ma zbyt wielu krajów, które tego typu miejsca wyniosły do rangi atrakcji turystycznej i zaadaptowały je tak, aby były całkowicie bezpieczne i przyjazne nawet dla najbardziej bojaźliwych osób. Prostytucja w Holandii jest legalna, zaś kobiety są objęte opieką lekarską, przechodzą regularne badania, odprowadzają podatki, a nawet tworzą związki zawodowe. Nie wolno im zaczepiać klientów na ulicach, dlatego stoją w oknach i kuszą stamtąd przechodniów.

Co prawda nie jestem mężczyzną, ale dla mnie widok tych pań (da się zauważyć, że większość z nich pochodzi z Europy Wschodniej) był smutny i przygnębiający. Na dodatek widziałam jednego klienta, który zdecydował się na usługę i wszedł do jednego z domów. Był to typowy nieatrakcyjny facet w średnim wieku, który na zainteresowanie ze strony kobiet w innych warunkach raczej nie mógłby liczyć. Wizyta w Dzielnicy Czerwonych Latarni przypomina trochę wizytę w ludzkim ZOO. Jednak mimo wszystko jest to miejsce warte odwiedzenia, bowiem prócz osławionych pań wyginających się w podświetlonych na czerwono witrynach znajdziemy tu osobliwe bary, kawiarnie, sklepy i muzea, jak np. Muzeum Seksu, Kondomów czy Marihuany, Haszyszu i Konopi.

Amsterdam dzielnica czerwonych latarni

 

Amsterdam – kulinarne bogactwo

W Amsterdamie znajdziemy zatrzęsienie wszelkiego rodzaju knajp i restauracje chyba z każdego zakątka świata. Ale trudno się temu dziwić, skoro Holandia miała kiedyś kolonie niemal wszędzie, nawet w dalekiej Indonezji i oprócz ludności imigranckiej (przeważają Marokańczycy, Turcy, Niemcy i Brytyjczycy) osiedlili się w niej także mieszkańcy jej dawnych kolonii. Dużo jest zwłaszcza restauracji arabskich i azjatyckich, natomiast tradycyjnej kuchni holenderskiej trzeba się trochę naszukać. Lokale są zawsze pełne, a biesiaduje się w nich do późnych godzin nocnych, a właściwie wczesnoporannych. Największe i najpopularniejsze skupisko knajpek znajduje się na placu Leidesplein (niedaleko najsłynniejszych muzeów) i Rembrandtplein (okolica targu kwiatowego).

 

Swoboda obyczajowa

Już pierwszego dnia swojego pobytu w Amsterdamie spotkałam na ulicy faceta w damskim body (bardzo zgrabna pupa!) i w wysokich szpilkach, który szedł do roweru ze swoją zwyczajnie wyglądającą koleżanką. Przy kościele Westerkerk, obok obleganego przez turystów domu Anny Frank, znajduje się Gay & Lesbian Info (punkt informacyjny dla gejów i lesbijek). Nie ma problemu ze znalezieniem coffee shopu, w którym legalnie można kupić i zażyć miękkie narkotyki. Jest ich mnóstwo.

Natomiast w czasie obiadu w jednej z popularnych sieciówek z kuchnią azjatycką byłam bohaterką takiej oto scenki rodzajowej. Głośna muzyka, każdy skupiony na swoim talerzu. Nagle jakiś chłopak, całkiem przystojny muszę przyznać, pochyla się nade mną i mówi, że życzył mi smacznego, ale nie usłyszałam. Podziękowałam mu i wróciłam do obiadu. Ale on tyka mnie palcem i zarzuca mnie gradem pytań. Od razu się domyślam, że to Rosjanin i pewnie myśli, że jestem jego krajanką.

Szybko wychodzi na jaw, skąd wzięła się jego śmiałość. Mówi mi wprost, że pół godziny temu wziął „grzybka”, po czym pokazał na schemacie wyrysowanym na wnętrzu swojej dłoni, w której fazie się obecnie znajduje (na marginesie – od 2001 roku ich zażywanie jest zabronione). Przewróciłam tylko oczami i liczyłam na to, że da mi spokój. Ale „grzybek” nadal mnie subtelnie tykał i pytał, kim jestem i co robię w życiu. On sam miał być rzekomo fizykiem mieszkającym w Hamburgu. Niestety brakowało mi wiedzy i ochoty, żeby sprawdzić, czy nie kłamie. W końcu przeprosił, że się narzuca, dodając, że jestem bardzo piękna. Ja na to prychnęłam i ironicznie powiedziałam: „Aha, grzyyy-bki”. No ale to miłe, gdy Twoją urodę doceniają już nie tylko budowlańcy i robotnicy, ale też narkomani ;).

amsterdam coffee shop

 

Muzealny standard

Muzeom w Amsterdamie poświęciłam osobną notkę, bo jest o czym pisać długo i namiętnie. Część z nich jest naprawdę wyśmienita. Tutaj chciałabym tylko odnieść się do standardu obsługi i nastawienia personelu do turystów. A jest ono wyjątkowe. W placówkach muzealnych pracują młode, uśmiechnięte osoby, a nie skostniałe babcie, jak w Polsce. Starsze oczywiście też się zdarzają i zawsze służą pomocą, a na dodatek obowiązkowo mówią po angielsku. Obserwowałam personel jednego z muzeów i okazało się, że każdy pracuje na każdym stanowisku, zmieniając się rolami co jakiś czas. Np. osoba przyjmująca kurtki i torby w szatni trafia później na stanowisko sprawdzania biletów. Wszystko po to, aby praca nie była monotonna i każdy z pracowników mógł wejść w buty innej osoby.

 

Domowy relaks

Przed niektórymi domami stoją ławeczki lub krzesła dla mieszkańców. W wolnej chwili siadają sobie z kieliszkiem wina i gazetą lub po prostu odpoczywają na świeżym powietrzu. Mijałam też dwie młode dziewczyny, które na chodnik przed swoim mieszkaniem wystawiły stół i krzesła, by na słońcu zjeść kolację. Innym razem przechodziłam koło domu z oknem na parterze otwartym na oścież. A w środku inteligenckie małżeństwo w swoim niewielkim saloniku oddawało się lekturze – ona książki, on gazety. Można im było dosłownie obejrzeć każdy kąt pokoju – żadnego wstydu i zasłaniania się przed obcymi. Na stole obowiązkowo stały świeże kwiaty. Amsterdamczycy siadają też w oknach kamienic hen wysoko lub wystawiają przez nie stopy ;)

 

Nietypowe rozrywki

W Amsterdamie ze znajomymi można umówić się na mieście w jednej z licznych knajpek, ale co to za frajda? Dużo ciekawszą opcją jest spotkanie na łódce i na niej napicie się piwa lub wina oraz wrzucenie czegoś za ząb, a przy okazji popływanie kanałami, by nie było monotonnie. Większe i mniejsze łódki zaopatrzone są w stoliczek, na którym znajduje się alkohol i przekąski. Równie niebanalnym pomysłem jest wypad w większym gronie na rower. Ale znowu – nuda, gdy każdy jedzie osobno. Prawdziwa zabawa jest wtedy, gdy jedzie się jednym rowerem. W Amsterdamie spotkacie imprezowe rowery wieloosobowe, gdzie pośrodku jest lada (na piwko oczywiście), a rowerzyści siedzą po jej dwóch stronach naprzeciwko siebie i wspólnie pedałują, ile sił w nogach.

Maj 2016 r.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.