Trekking w Mestii. Jeziora Koruld i lodowiec Czaaladi

Trekking w Mestii. Jeziora Koruld i lodowiec Czaaladi

Do regionu Swanetia i jego stolicy Mestii przyjeżdża się dla pięknych widoków i po chwilę wytchnienia. Ale też dla górskich wędrówek. Okolica oferuje wiele malowniczych tras, także wielodniowych. Jako samotna turystka miałam ograniczone pole manewru, bo nie wyobrażałam sobie kilkudniowego trekkingu solo. Bałam się też bezpańskich psów, na które często można się natknąć w Gruzji. Postanowiłam wypróbować dwie trasy piesze – do jezior Koruld i lodowca Czaaladi.

 

Przyjechanie do Mestii i kręcenie się tylko po miasteczku mija się z celem. Zresztą rozpościerające się widoki działają na człowieka tak, że od razu chce założyć wygodne buty, spakować prowiant i wyjść w góry na kilka godzin. Aby poznać wszystkie możliwości trekkingu w Mestii i zasięgnąć dobrych rad, wybrałam się do Centrum Informacji Turystycznej. Niestety znudzony pan z nadwagą nie miał mi nic odkrywczego do powiedzenia i wyglądał tak, jakby rozmawiał ze mną za karę. Powiedział, że o tej porze roku (początek maja) na szczytach zalega jeszcze śnieg, więc nie zobaczę jezior Koruld. Co najwyżej mogę wspiąć się do krzyża. Jak wyjrzę za okno, to go zobaczę na szczycie wzgórza.

Zapytałam także o szlak do lodowca. Pan z informacji stwierdził z niesłabnącym znużeniem, że droga jest monotonna i żebym wybrała trasę do krzyża, bo to ambitniejsza opcja. Do lodowca mogę sobie podjechać taksówką. Poszukałam zdjęć w internetach, jak ten lodowiec w Mestii w ogóle wygląda, bo w życiu żadnego na oczy nie widziałam. Wszystkie fotografie były mało zachęcające, a lodowiec wyglądał na nich po prostu brzydko. Mimo to postanowiłam, że skoro jestem w Mestii, zobaczę wszystko, co jest w zasięgu moich nóg.

 

Trekking 1 – Krzyż i Jeziora Koruld

Co zabrać?

  • kijki
  • ochraniacze na buty i spodnie, jeśli zalega jeszcze śnieg
  • koniecznie buty trekkingowe
  • krem z wysokim filtrem
  • niekoniecznie coś ciepłego, bo na górze jesteśmy na otwartej przestrzeni, a nie w lesie, więc docierają promienie słońca

Tego dnia była piękna pogoda – ok. 22 stopni i pełne słońce. Nawet ciut za ciepło na wspinaczkę. Mój pierwszy cel to metalowy krzyż górujący 900 m nad Mestią. Ze szczytu wzgórza, na którym się znajduje, rozciąga się malowniczy widok na podwójny szczyt Uszby (4700 m). W dalszym etapie chciałam zobaczyć Jeziora Koruld, które znajdują się 400 m wyżej. Jednak w maju na szczycie wciąż zalegał śnieg, więc jeszcze się nie utworzyły. Choć spotkany przeze mnie Szwajcar stwierdził, że widział maluteńką kałużę wody w miejscu, gdzie powinny się znajdować. No cóż, nie dla widoku kałuży wybiera się ten trekking.

Aby dotrzeć na wzgórze z krzyżem, można wybrać trzy trasy. Jedna rozpoczyna się wzdłuż strumyka na południu miasteczka (tą wracałam), a dwie znajdują się na północy. Aby do nich trafić, należy iść główną ulicą w stronę lotniska, aż dojdziemy do drogi, która prowadzi w lewo pod górę. Mijamy wieże obronne i domy, aż wreszcie dochodzimy do rozwidlenia z wyborem dwóch tras. Szlak na prawo jest jednocześnie drogą dla samochodów i łukiem owija całe wzgórze. Podejście nie jest tak ostre, jak w przypadku drugiej trasy.

Wersja trudniejsza to ścieżka z nachyleniem około 45 stopni. Wybrałam ją tylko dlatego, że wskazywał na nią drogowskaz i gdybym wiedziała, co mnie czeka, nie pogardziłabym łatwiejszą opcją. Nie owijając w bawełnę – jest trudno. Wymagany poziom kondycji – ponadprzeciętny. Ja biegam, a i tak musiałam co chwilę się zatrzymywać, bo serce mało mi nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Do pokonania jest przewyższenie 800 m. Na szczęście przed promieniami słońca chronią nas drzewa, a po drodze znajduje się nawet strumyczek, w którym można się schłodzić.

trekking w mestii

 

Spacer w śniegu

Jak dotarłam na polanę na górze, zobaczyłam wijącą się w dole łatwiejszą trasę, po której szła grupa turystów. Przede mną było jeszcze łagodne podejście do krzyża. Jedyna trudność polegała na tym, że na drodze wciąż zalegał śnieg, a ja nie byłam na takie okoliczności przygotowana sprzętowo. Panikując, że leży śnieg, poślizgnę się, zatopię lub inne nieszczęście, nie sprawdziłam, że jest suchy i można bezpiecznie po nim chodzić. Zamiast tego wybrałam najgorszą możliwą opcję – na Indianę Jonesa (jak kiedyś na wyspie Koh Rong).

Postanowiłam wspiąć się na górę po ścianie z trawy, której nachylenie wynosiło jakieś 80 stopni. Była niemal pionowa! Doszłam do połowy i nie mogłam już zawrócić, choć marnie widziałam swoje szanse, że wyjdę z tego cało. Łapałam się kępek trawy i przy okazji nawbijałam sobie w palce mnóstwo drzazg. Cudem weszłam na górę. Cudem! Sapiąc, spojrzałam na wspomnianą grupę turystów. Na luzie przechodzili drogą pokrytą śniegiem, ani się w niej nie zakopując, ani nie mocząc spodni. To był ostateczny argument za tym, aby nie bać się śniegu.

Na wzgórzu widoki są zniewalające. Nigdy nie byłam w górach w otoczeniu tak dużej pokrywy śniegu. Dla mnie góry istniały do tej pory tylko latem – żadne raki, puchówki, liny i GOPR. A tu – jestem w krótkim rękawku i jednocześnie chodzę po śniegu. Bajka!

jeziora koruld

 

Ekstremalne zejście

Po dotarciu do krzyża, nie miałam ochoty od razu schodzić. Jako że jeziorka są niedostępne, postanowiłam wspiąć się jak najbliżej szczytu Uszby. Na tyle, by było bezpiecznie. Jednak śnieg w okolicy szczytu był coraz głębszy i niewiele było już miejsc, gdzie przebijała goła ziemia. Bez raków i kijków dalsza wędrówka nie miała sensu. Wróciłam do krzyża, ponapawałam się widokami i postanowiłam schodzić. Ale inną trasą niż weszłam. Wspomniany Szwajcar powiedział, że nie jest to dobra opcja, bo za bardzo nie ma się czego złapać, a szlak jest pokryty liśćmi i kamieniami.

Ale u mnie znowu zapaliła się lampka Indiany Jonesa. Nie z jednej góry schodziłam, tu też sobie poradzę. Ale szybko odszczekałam to, co pomyślałam. Podstawowy problem z tą trasą był taki, że wytyczony szlak był nie do namierzenia, a dodatkowo samo zejście było bardzo strome. Nie zliczę, ile razy zjechałam na pupie i ile razy przed katastrofą ratowały mnie gałęzie, których kurczowo się trzymałam. Raz moja ręka wywinęła się w taki sposób, że do tej pory nie wiem, jakim cudem wówczas się mi nie złamała lub nie skręciła. Brrr…. koszmar. Jakoś zsunęłam się na dół, w czym bez wątpienia „pomagały” liczne liście. Ale nie był to koniec udręki.

Znalazłam się na polanie i nie miałam pojęcia, gdzie dalej iść, bo żadnej ścieżki prowadzącej w dół nie było. Kluczyłam raz w lewo, raz w prawo, ale przede mną były ogrodzenia lokalnych domostw i pastwisk. Przecież nie wbiję do kogoś na chatę. Poszczuje mnie psem, których na szczęście do tej pory uniknęłam. W końcu stwierdziłam, że zostaje mi tylko najbardziej ekstremalna opcja – przejść strumień. Gdy do niego podeszłam, zauważyłam, że tuż obok, między ogrodzeniem a strumieniem, biegnie ledwo zarysowana ścieżka prowadząca do miasta. Bingo! Poszłam nią, a następnie trafiłam na drogę lokalną między domami. Po dłuższej chwili wytoczyłam się na główną ulicę Mestii.

 

Trekking 2 – Lodowiec Czaaladi

Co zabrać?

  • koniecznie ciepłą kurtkę, a nawet czapkę i rękawiczki (także latem!)

Lodowiec w Gruzji? A czemu nie? Jest ich na terenie kraju kilka, a spotkać je można nawet na równiku. Lodowce tworzą się powyżej granicy wiecznego śniegu, czyli tam, gdzie spada go więcej niż ma szansę się stopić. Ale to nie wszystko. Śnieg musi mieć miejsce, gdzie się będzie gromadzić przez tysiące lat. Pod wpływem swojego ciężaru zamienia się w lód.

Aby dotrzeć do lodowca Czalaadi, do pokonania jest ok. 11 km w jedną stronę, co zajmuje ok. 3 godz. Droga przez 90% trasy jest dość prosta. Najpierw wiedzie chodnikiem na obrzeżach Mestii, potem mijamy lotnisko, by następnie iść szutrową ścieżką cały czas prosto. Jest raczej monotonnie, ale roztaczająca się panorama zabija nudę i sprawia, że wędrówka mija dość szybko.

W czasie spaceru trafiłam na rozwidlenie i wybrałam zły kierunek, ale jeden z kierowców zatrzymał się i pokazał mi prawidłową drogę. Nie musicie brać ze sobą mapy czy sprawdzać kierunku co chwilę w aplikacji, bo samochodów z turystami jest na tyle dużo, że stanowią naturalne kierunkowskazy.

 

Przez las do lodowca

Najciekawszy i najbardziej wymagający etap zaczyna się tuż przy zwodzonym moście, gdzie swoje samochody parkują turyści. Zostało Wam ostatnie 40 min trasy, która polega na przeprawie przez las pod samo czoło lodowca. Najpierw czeka nas typowa leśna ścieżka, by następnie wyjść z gęstego lasu na rozległą równinę pokrytą wielkimi głazami i otoczoną z dwóch stron wzgórzami. Chodzenie po kamieniach wymaga trochę sprawności i dużo uwagi, bo w każdej chwili mogą się osunąć. Jest to jednocześnie bardzo męcząca przeprawa.

Największą frajdą jest obserwowanie zmieniającej się temperatury. Z minuty na minutę robi się coraz zimniej, a gdy docieramy do rzeki, od której ciągnie lodowaty chłód, trzeba wyciągnąć kurtkę. Niedaleko lodowca wiele osób urządza sobie odpoczynek z widokiem na monumentalny lodowy jęzor.

lodowiec czaaladi

czaaladi mestia

 

Droga powrotna

Po wspinaczce dzień wcześniej miałam ogromne zakwasy, które wcześnie rano nie objawiły się z pełną siłą. Stwierdziłam, że to nic takiego i drogę w obie strony pokonam pieszo. Odmawiałam wszelkich propozycji podwózki (trafiły się trzy), twardo trzymając się swojego postanowienia. Jednak zmarznięta, wymęczona i z piekielnie bolącymi udami stwierdziłam, że nie będę miała nic przeciwko, jeśli ktoś zaproponuje mi podwózkę.

Nie musiałam długo czekać. W drogę powrotną zabrało mnie małżeństwo Rosjan. A ja tylko odpływałam w myślach, jak czułabym się w kolejnych dniach, gdybym musiała pokonać trasę powrotną pieszo. Pewnie nie mogłabym chodzić przez 4 dni, a tak – tylko przez 2. Wchodzenie po schodach było udręką. Siadanie (bo przecież trzeba zgiąć do tego nogi) sprawiało ogromny ból. Ból, jakiego nigdy wcześniej nie przeżywałam. A mam za sobą kilka półmaratonów, więc wiem, co to znaczą solidne zakwasy. Ale było warto.

 Maj 2018 r.

 

2 thoughts on “Trekking w Mestii. Jeziora Koruld i lodowiec Czaaladi

  • 18/07/2019 at 16:13
    Permalink

    Cudowne widoki! Szkoda, że dopiero teraz dowiaduję się o tak pięknym miejscu

    Reply
    • 18/07/2019 at 17:11
      Permalink

      Dziękuję za komentarz!

      Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.