Bangkok okiem turysty

bangkok

One night in Bangkok, zgodnie z refrenem starego hitu, to zdaniem wielu wystarczający czas, aby zobaczyć w stolicy Tajlandii wszystko, co warte zobaczenia. Jak już pisałam, Bangkok nie jest zbyt urodziwym miastem i brakuje mu iskry. Raczej trudno się w nim zakochać od pierwszego wejrzenia, nawet od drugiego czy trzeciego. Ale ja go w sumie lubię. Bo wiem, że zawsze mnie nakarmi, ktoś zawsze się do mnie uśmiechnie, a podróż z lotniska i samo lotnisko są jak marzenie. A co jeszcze można o Bangkoku powiedzieć?

 

Legendarna Khaosan Road

Od czego zacząć turystyczny opis Bangkoku, jak nie od niej – ulica uwieczniona w filmie „Niebiańska plaża”, symbol podróżowania z plecakiem. Znajdziecie tu nocleg, napełnicie żołądek, zrobicie tatuaż, sfotografujecie się z upieczonym skorpionem, kupicie pamiątki i wyrobicie fałszywą legitymację studencką. W moich wyobrażeniach Khaosan Road była długaśną arterią, bo jak inaczej pomieściłaby te wszystkie hotele, restauracje, usługi i – przede wszystkim – turystów? Tak naprawdę jest króciuteńka.

Nad głową wiszą wielkie neony reklamowe, wokół klimat jak z dawnego Stadionu Dziesięciolecia – mnóstwo ludzi, wiele szemranych interesów, stoiska z ciuchami, ciuchami i raz jeszcze ciuchami, gdzieś tam jakaś knajpa pod turystów z menu po angielsku, w której żaden Taj nie chciałby zjeść ze względu na menu i ceny. Ja Khaosan Road nie polubiłam, ale tylko tu mogłam kupić pamiątki i kartki pocztowe oraz obkupiłam się w bajecznie piękne i tanie jak barszcz oryginalne kolczyki. Natomiast ubrania w porównaniu z innymi miastami Tajlandii są droższe.

 

Turystyczne wyspy

Na ulicach Bangkoku roi się od turystów, ale wyłącznie w wybranych lokalizacjach, np. okolice centralnych stacji kolejki BTS – Phaya Thai i Siam, ulica Khaosan Road oraz główne atrakcje turystyczne. Gdy szukałam jakiejś atrakcji, to wiedziałam, że jestem już blisko, bo ilość białych twarzy zaczęła się zwiększać. Czasami częściej niż na ulicy turystów spotka się w tuk tukach lub taksówkach, choć dla wielu złapanie tej drugiej bywa sporym wyzwaniem. Raz zostałam zaczepiona przez jedną parę białasów, która zapytała mnie, jak to zrobić. Powiedziałam, że po prostu powinni zamachać, co też zrobiłam i od razu jakaś się zatrzymała. Biedacy! Jak oni sobie poradzili w tej Azji ;)

 

Wenecja Wschodu

Stolica Tajlandii leży przy ujściu rzeki Menam do Zatoki Tajlandzkiej. Jednym ze sposobów poruszania się po mieście są bardzo tanie promy wodne, kursujące wzdłuż rzeki i z jej jednego brzegu na drugi. W nie tak dalekiej przeszłości podstawę systemu komunikacyjnego stanowiły właśnie kanały transportowe, które z biegiem czasu zasypano i przekształcono w ulice. Turyści mogą poczuć ten dawny klimat, wybierając się w rejs szybką łodzią po rzece Menam i kanałach Thonburi, ale w tym wypadku cena jest dość wygórowana – ponad 1000 bathów. Tyle nie zapłacicie nawet za autobus, ba, samolot do Chiang Mai oddalonego o 700 km od Bangkoku.

W kanałach, które jeszcze się ostały, nierzadko można spotkać wielkie węże i warany, co może stanowić dodatkową atrakcję w czasie rejsu lub spaceru wzdłuż brzegów. Na pływające targi nie dotarłam, ale studiująca w Bangkoku Chinka powiedziała mi, że więcej na nich turystów niż Tajów, a łódki z towarami są tak oblepione przez fotografujących, że w ogóle ich nie widać. Jednym słowem szkoda zachodu dla takiej atrakcji.

 

Trzy dworce autobusowe

W Bangkoku są trzy dworce autobusowe, z których odjeżdżają autobusy w trzech głównych kierunkach:

  • Dworzec wschodni (Ekkamai)

– kierunek na południowy-wschód, np. wyspy Koh Samet, Koh Mak, Koh Kut, Koh Chang, plaża Pattaya, Trat (przy granicy z Kambodżą)

– dojazd jest idealny: kolejką BTS do stacji Ekkamai, a stamtąd dwie minutki i jesteśmy na dworcu

  • Dworzec północny (Mo Chit)

– stąd dojedziemy na północ, np. Chiang Mai, Chiang Rai, Sukhothai,

– dojazd: najpierw kolejką BTS do końcowej stacji Mo Chit, a potem autobus nr 3

  • Dworzec zachodni (Sai Tai Mai)

– stąd dojedziemy na zachód i południowy-zachód, np. Phuket, Krabi, Surat Thani, wszelkie rajskie i oblegane wyspy południa, Kanchanaburi, Ranong

– dojazd autobusem 28 spod Victory Monument (stacja BTS o tej samej nazwie, 5 min piechotką od Phaya Thai) lub 19

Niby to wszystko wygląda jasno i nie spodziewacie się komplikacji, ale wyobraźcie sobie hipotetyczną sytuację: chcecie pojechać np. z Krabi lub Koh Tao (południe Tajlandii) na północ, do popularnego Chiang Mai. Oczywiście musicie jechać przez Bangkok. Z południa dojeżdżacie na Dworzec Sai Tai Mai, a potem czeka Was – TAK! – zmiana dworca na ten po drugiej stronie miasta. 99,9% osób weźmie wtedy taksówkę. Dla takich podróżniczych dziadów jak ja (ewentualnie – dla osób rozmiłowanych w byciu blisko lokalnej ludności) pozostaje transport miejski. Na szczęście można skorzystać z bezpośredniego mini vana, który kosztuje 35 bathów i jedzie około 25 minut z jednego dworca na drugi. Jednak rusza dopiero wtedy, gdy wypełni się w całości podróżnymi. Jak wygląda kwestia połączenia Dworca Wschodniego (Ekkamai) z dwoma pozostałymi? Niestety nie wiem i nie przetestowałam tego w praktyce.

Wszystkie trzy dworce reprezentują sobą też różny styl. Mo Chit jest ogromny, ale dobrze oznakowany i znajdziemy na nim wszystko, co do szczęścia potrzebne – sklep spożywczy (bezkonkurencyjny 7 Eleven), darmową łazienkę, Wi-Fi, dużo krzesełek, na których można usiąść, bogatą siatkę połączeń, dziesiątki okienek firm przewozowych, punkty gastronomiczne, a nade wszystko czystość i komfort.

Sai Tai Mai na pierwszy rzut oka nie wygląda jak dworzec, a centrum handlowe. Oprócz tradycyjnych sklepów i butików znajdujących się w lokalach usługowych, na środku hal stoją również wydzielone stoiska odzieżowe. Podróżni muszą lawirować między nimi z walizkami. Ten komercyjny przesyt najprawdopodobniej wiąże się w tym, że z dworca południowego kursują autobusy do najbardziej turystycznej części Tajlandii, więc sklepy i stoiska cieszą się dużą popularnością. Sai Tai Mai jest trochę chaotycznie zorganizowany – niektóre bilety można kupić w okienkach biletowych na drugim piętrze, a inne przy prowizorycznych stoliczkach na parterze.

Ekkamai to jakby biedny, daleki kuzyn opisanych wyżej dworców – mały, z dość skąpą siatką połączeń i brakiem zaplecza gastronomicznego. Choć w pobliżu jest jeden bar i oczywiście sklep 7 Eleven. Ale ma jedną, mocną przewagę – najprostszy dojazd.

 

Król sklepów – 7 Eleven

Ten charakterystyczny pomarańczowo-biało-czerwono-zielony znaczek spotkacie niemal wszędzie, także na stacjach benzynowych i w miejscach, gdzie – zdawałoby się, diabeł mówi dobranoc. To najtańsza i najlepiej zaopatrzona sieć sklepów w Tajlandii. Dobre artykuły, rozsądne ceny i przemiła obsługa. Brakuje w niej tylko warzyw i owoców – banany są sprzedawane na sztuki,  mango co najwyżej dostępne marynowane (ciekawe doświadczenie kulinarne, polecam). Za to są gotowe dania, kanapki i przepyszne chleby smakowe, np. czekoladowy lub z liści pandan (mój ulubiony). Często dwa 7 Eleven są położone naprzeciwko siebie lub w bardzo bliskiej odległości.

 

Mroźna kolejka BTS

Jaki środek transportu kochają najbardziej turyści i Tajowie? Kolejkę BTS. A to dlatego, że jest w niej chłodno, biorąc pod uwagę duchotę i ogromną wilgotność w Bangkoku. Ale dla mnie jest jednak za chłodno. Na tyle, że musiałam nosić ze sobą chustę, którą opatulałam się po wejściu do pociągu. Otwieranie się drzwi na każdej stacji i wtargnięcie gorącego powietrza z zewnątrz było jak wybawienie. Kolejka nie jest zbyt tania w porównaniu do cen miejskich autobusów (o nich niżej) – bilet dobowy kosztuje 140 bathów, a w godzinach szczytu pęka w szwach. Ze względu na procedurę bezpieczeństwa na każdej stacji trzeba pokazać zawartość torby, a funkcjonariusze używają też specjalnych wykrywaczy, które przykładają do większych bagaży. Po sprawdzeniu salutują i dziękuję. Osobiście lubiłam ten rytuał.

Mimo powyższych wad, gdyby zasięg kolejki BTS był większy, stanowiłaby idealny środek transportu w tym pogrążonych w korkach mieście. W pociągach i na peronach jest niemal sterylnie czysto. Wszyscy stosują się do naklejek zakazujących jedzenia i picia, a wśród samych naklejek można znaleźć jedną osobliwość – komunikat informujący, że to miejsce przeznaczone dla mnicha. Generalnie w Bangkoku jest zaskakująco czysto, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma w nim prawie wcale koszy na śmieci. A to dzięki ekipom sprzątającym, które chodzą po ulicach i sumiennie zbierają wszystkie odpadki.

 

Opcje transportu w Bangkoku

Bangkok nie jest miastem przyjaznym dla tych, którzy lubią poruszać się pieszo. Odległość od centrum (rozumianego jaka trasa kolejki BTS) do głównych atrakcji turystycznych (na zachód od tej trasy) jest przeogromna. Do tego brakuje oznaczeń ulic, więc nawet jak się ma dobrą mapę, trudno gdziekolwiek trafić. Ja wiem, że są smartfony, Google maps i inne GPS-y, ale jestem starym przedstawicielem gatunku homo sapiens turisticus. Jeśli chcemy ruszyć się z miejsca do wyboru mamy kilka środków transportu – prócz wspomnianej wyżej kolejki BTS, która ma ograniczony zasięg:

  • tuk tuki – symbol Bangkoku, ale mimo że takie swojskie i wyglądające na tanie, kosztują więcej niż znacznie wygodniejsza i klimatyzowana taksówka. Poza tym jeżdżą nimi wyłącznie turyści. Serio.
  • taksówki – należy wybierać tylko te z licznikiem, cena przejazdu waha się od 150 do 200 bathów (gdy stoicie w korku, nalicza się wyższa opłata)
  • promy wodne – nie korzystałam
  • taksówki-skutery – nie korzystałam, ale mogę coś o nich powiedzieć. Tak jak z usług tuk tuków korzystają tylko turyści, tak skutery są wybierane przede wszystkim przez miejscowych. Kierowcy mają specjalne legitymacje i pomarańczowe kamizelki. Najczęściej można ich spotkać pod stacjami kolejki BTS lub w pobliżu dworców. Pasażerowie ustawiają się w ogonku, a skutery podjeżdżają raz za razem i zabierają kolejnych oczekujących. Ja nie odważyłam się nimi jeździć, biorąc pod uwagę ruch i brawurę tajskich kierowców. Ale jeśli lubicie adrenalinę, to na pewno opcja dla Was. Jedyną przeszkodą może być to, że tacy skuterowi taksówkarze rzadko mówią po angielsku.
  • autobusy miejskie – nie bójcie się ich, bo to wielka przygoda. Jednak przed wejściem na pokład trzeba dokładnie wypytać, gdzie dana linia jedzie – na największych węzłach przesiadkowych są informacje turystyczne lub stanowiska osób zarządzających ruchem, które mówią po angielsku i służą pomocą. Rozkładów jazdy na przystankach nie ma, a nawet jeśli by były, to i tak burzyłyby je nieprawdopodobne korki w Bangkoku.

Ja mogę podzielić się trasami następujących autobusów:

15, 25 – autobus z Siam (stacja kolejki BTS) na Khaosan Road i do Pałacu Królewskiego

503, 59 – autobus z Victory Monument (stacja kolejki BTS) na Khaosan Road i do Pałacu Królewskiego

Część autobusów jest darmowa, a część płatna. Bez opłat pojedziecie autobusami w kolorze czerwonym, które wyróżnia brak szyb w niektórych oknach, dzięki czemu uzyskujemy naturalną klimatyzację. Za pozostałe zapłacicie w zależności od długości swojej trasy – od 8 do 16 bahtów. Bilety sprzedawane są w środku przez panią, która podchodzi do każdego pasażera z bardzo intrygującą i oryginalną metalową sakiewką, wyglądającą jak jakiś indiański totem. Jest ona przeznaczona na monety oraz odrywa się z niej bilet o odpowiedniej cenie. Autobusy zatrzymują się przy przystanku tylko na chwilę, często na środku jezdni, więc niemal w pędzie trzeba do nich wsiadać. Nie zdziwcie się, że będą ruszać, kiedy Wy jesteście jeszcze uwieszeni przy wejściu.

 

 

Jedzenie na każdym rogu

Do Azji jedzie się m.in. po to, aby się tanio i dobrze najeść. Choć między bajki można włożyć opowieści, że da się to zrobić za dolara dziennie. Ale wciąż jest to jeden z najsmaczniejszych i najtańszych krajów. Na dodatek tylko w tym rejonie świata funkcjonują prawdziwe, a nie pseudopodobne i hipsterskie nocne markety, które nakarmią najbardziej wybrednych i wygłodniałych. Do tego wózki z jedzeniem na ulicach, które serwują wszystko – od obranych i pokrojonych owoców, poprzez upieczone kurze nóżki, po jajka sadzone lub na twardo.

Ja swój pierwszy tajski posiłek zjadłam właśnie u takiej wózkowej sprzedawczyni. Za 50 bathów (jakieś 6 zł) dostałam ryż z jajkiem i warzywami. Byłoby nie tylko tanio, ale i smacznie, gdyby nie dodane papryczki chilli, które nieopatrznie zjadłam i które spaliły mi przełyk oraz wnętrze buzi. To było niezwykle ostre wejście w klimat Azji. Mimo takich przejść żałuję, że nie mogłam się u tego typu wózkowych kucharzy stołować częściej, bo trudno wytłumaczyć im z powodu bariery językowej, że ma być bez mięsa i ryby oraz w ogóle znaleźć w ich asortymencie jakąś czysto warzywną potrawę.

bangkok jedzenie

 

Luksusowe centra handlowe

W Galerii Siam, usytuowanej tuż przy stacji kolejki BTS o tej samej nazwie, nawet Europejczyk może poczuć się biedakiem. Wykwintne restauracyjki serwujące dania z każdego końca świata, kramy z zagranicznymi produktami (np. chleb, słodycze), ekskluzywne butiki najsłynniejszych projektantów i tłumy odwiedzających. Choć wątpię, aby poza tajskimi nastolatkami byli wśród nich inni mieszkańcy Bangkoku. Przeważają turyści z azjatyckich krajów – Japonii, Chin, Tajwanu, Singapuru – oraz ci ze świata zachodniego, którzy w końcu mogą zjeść porządnego burgera lub stek. Weszłam tam tylko na chwilę, aby zrobić siusiu w luksusowej toalecie, popatrzyłam na wysokie ceny warzyw (te są naprawdę drogie w całej Tajlandii), popatrzyłam na dobrze mi znane europejskie produkty w zawrotnych cenach i wyszłam.

Listopad 2016 r.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.